Reklama

Zawsze mówiłam, że nie mam czasu. Bo rzeczywiście ciągle coś mi wypadało. Spotkanie w pracy, prezentacja dla zarządu, wieczorem fitness albo kolacja z klientem. Tak wyglądało moje życie przez ostatnie lata – intensywne, szybkie, pełne planów i nieprzewidzianych zwrotów. Mieszkam w Warszawie, pracuję w korporacji, która dba o to, byśmy nigdy się nie nudzili. I rzeczywiście – nie nudzę się. Czasami tylko przychodzi wieczór i uświadamiam sobie, że znowu nie zadzwoniłam do mamy.

Byłam zaskoczona

Ostatni raz widziałyśmy się chyba w lipcu. A może w czerwcu? Chciała, żebym została dłużej, ale miałam wtedy w głowie już tylko powrót do miasta. Zresztą – jak zwykle. Mama mieszka w naszym rodzinnym domu, w małym miasteczku. Tam czas płynie inaczej. Wolniej. Czasem mam wrażenie, że się zatrzymał. Dla niej chyba też.

Zbliżał się listopad. Zadzwoniłam, by zapytać, co kupić na grób taty. Myślałam, że jak co roku – wybierze chryzantemy z lokalnej szklarni, duże i ładne znicze, takie, które się paliły długo i jasno, ale mama zaskoczyła mnie swoim tonem.

– Milenko… jak będziesz jechać… weź jakieś… najtańsze znicze. I chryzantemy też, sztuczne nawet być mogą, wiesz?

– Najtańsze? – powtórzyłam, pewna, że się przesłyszałam.

– No tak. Po co przepłacać – rzuciła cicho, ale stanowczo. – Tacie to już obojętne, a mnie nie zależy. Ma być… przyzwoicie i tyle.

Milczałam przez chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć. To nie brzmiało jak moja mama. Ona zawsze chciała, by wszystko było „jak należy”. Taki miała charakter. Nawet znicze dobierała z namaszczeniem. Mówiła, że pamięć o zmarłych wyraża się w szczegółach.

Coś we mnie wtedy zadrżało.

– Wszystko w porządku? – zapytałam.

– No pewnie – rzuciła z wymuszoną lekkością. – Po prostu… różnie teraz bywa. Ale to nic. Przywieź te znicze i już.

Nie potrafiłam wybić tego zdania z głowy. „Po prostu… różnie teraz bywa”. W ustach mojej mamy to brzmiało jak wyznanie. I jak ostrzeżenie.

Nie dawało mi to spokoju

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam jeszcze raz, tego samego wieczoru. Niby z pytaniem o znicze, ale tak naprawdę z niepokojem w głosie.

– Mamo, czemu ty tak z tymi najtańszymi zniczami? Co się dzieje?

– A co ma się dziać? – odpowiedziała chłodno. – Pieniądze, jak to pieniądze. Raz są, raz ich nie ma. U ciebie też chyba nie zawsze różowo.

Ale żeby aż tak oszczędzać na grobie taty? Ty przecież zawsze…

– Milena, nie każdy ma luksus życia w Warszawie – wcięła mi się w słowo. – Nie każdy zarabia po dziesięć tysięcy i jeździ taksówkami na jogę.

– Serio? – syknęłam. – Może gdybyś nie była taka dumna, nie musiałabyś prosić o tanie znicze.

Zapadła cisza. Po drugiej stronie słyszałam tylko krótkie westchnięcie.

– Dobranoc, Mileno – powiedziała cicho. – Nie mam siły się z tobą kłócić. I się rozłączyła.

Patrzyłam na ekran telefonu jak idiotka. Miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Dlaczego tak mnie wyprowadziła z równowagi? Dlaczego w ogóle się uniosłam? Przecież nie powiedziała nic szczególnie raniącego. A może jednak? W mojej głowie dźwięczało jedno zdanie: „Nie każdy ma luksus życia w Warszawie”. Czułam się, jakby w jednym zdaniu oskarżyła mnie o wszystko – o brak obecności, zrozumienia, wsparcia. Może o to, że zostawiłam ją samą.

Musiałam się dowiedzieć

Po tamtej rozmowie nie spałam całą noc. Rano, zamiast do pracy, wsiadłam w auto i pojechałam do ciotki Ireny. Mieszkała po drodze do rodzinnego domu, ale nie miałam ochoty wpadać do mamy bez zapowiedzi. Nie po tym, jak się rozłączyła.

– O, i co tam znowu? – rzuciła ciotka, ledwo otworzyła drzwi. – Matkę znowu zdenerwowałaś?

– Możemy porozmawiać? – zapytałam, wciskając się do środka. – Tylko szczerze, ciociu. Co się dzieje z mamą?

Irena westchnęła. Poprawiła okulary, nalała sobie herbaty i dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.

Ona nie powie ci prawdy, bo się wstydzi. Dumna jest, zawsze była. Ale ja nie muszę udawać. Twoja matka od lat żyje na kredytach, pożyczkach. Czasem robi porządki w cudzych domach. I to po cichu, żeby nikt się nie dowiedział – powiedziała.

– Co?! – usiadłam gwałtownie. – Ale… przecież zawsze mówiła, że ma dobrą emeryturę i oszczędności...

– Jakie oszczędności, dziecko? – ciotka prychnęła. – Wszystko poszło na leczenie twojego ojca. A potem – na życie. Ona nie chciała, żebyś musiała z czegoś rezygnować. Nie chciała ci przeszkadzać.

Zaparło mi dech.

– Ja naprawdę… myślałam, że ona po prostu nie chce mojego towarzystwa. Tymczasem ona tonęła i udawała, że umie pływać…

Irena spojrzała na mnie smutno.

– Czasem zamiast się obrażać, wystarczy się zainteresować.

Pojechałam do mamy

Po wizycie u cioci nie mogłam dłużej zwlekać. Pojechałam do mamy. Nie dzwoniłam wcześniej. Kupiłam po drodze znicze – tanie, plastikowe, i dwa sztuczne kwiaty w doniczce. Chciałam zobaczyć jej minę, usłyszeć, jak powie: „No przecież mówiłam”.

Ale kiedy podeszłam do furtki, usłyszałam głosy. Mama rozmawiała z kimś na podwórku. Cofnęłam się za krzak bzu.

– Marek, ja naprawdę nie wiem, jak jej to powiedzieć – mówiła cicho mama. – Wstydzę się. Milena ma swoje życie, ważne rzeczy, spotkania, ludzi. A ja? A ja wynoszę cudze śmieci za kilkanaście złotych na godzinę.

– Ale przecież to nie twoja wina, że zostało ci tak niewiele – usłyszałam męski głos. – Masz prawo poprosić córkę o pomoc.

– Nie. Nie chcę być ciężarem. Nie chcę, żeby mnie żałowała.

Wyszłam zza krzaka, serce mi waliło jak młotem.

– Nie musisz już udawać. Słyszałam wszystko.

Mama zesztywniała. Twarz jej zbielała, jakby ktoś ją uderzył.

– Mileno… ja…

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – zapytałam. – Naprawdę myślałaś, że mnie to nie obchodzi?

Zamilkła. Sąsiad spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym kiwnął mamie głową i odszedł bez słowa. Zostawił nas same – dwie kobiety, które przez lata udawały, że wszystko jest w porządku.

Wszystko mi wyznała

Usiadłyśmy w kuchni. Mama drżała. Ręce miała zaciśnięte na kubku z herbatą, jakby to był jedyny sposób, żeby się nie rozpaść.

– Po śmierci taty... myślałam, że dam radę – zaczęła cicho. – Ale te wszystkie rachunki, koszty, dom… wszystko było na mojej głowie. A ja już nie miałam siły.

– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?

– Bo jesteś moją córką, Mileno. Miałam być tą silną. Tą, która sobie radzi. Nie chciałam, żebyś widziała mnie taką. Żebym była dla ciebie ciężarem.

Patrzyłam na nią i czułam, jak coś mi pęka w środku. Ile razy wracałam do Warszawy, mówiąc: „Zadzwoń, jak będziesz czegoś potrzebować”. A ona nie dzwoniła. Bo się bała. Bo się wstydziła.

– Pracowałam, gdzie się dało – mówiła dalej. – Sprzątałam, gotowałam u innych, czasem podawałam na stypach. Brałam chwilówki, żeby kupić opał. Potem spłacałam jedną pożyczkę drugą. Wpadłam w spiralę.

Wytarłam łzy w rękaw swetra. Podałam jej rękę.

– Pomogę ci, mamo.

Spojrzała na mnie i po raz pierwszy od lat zobaczyłam w jej oczach ulgę.

Poszłyśmy na cmentarz

Szłyśmy powoli, w milczeniu. Mama niosła siatkę z dwoma tanimi zniczami i sztucznymi chryzantemami w folii. Ja tylko termos z herbatą i kawałek ciasta – taki nasz rytuał z dawnych lat. Cmentarz był cichy, wilgotny od październikowej mżawki. Znicze paliły się wolno, niektóre przygasały, jakby zmęczone całoroczną ciszą.

Zatrzymałyśmy się przy grobie taty.

– Wiesz… może nie są najładniejsze – powiedziała mama, wyciągając plastikowe chryzantemy i układając je na płycie. – Ale ważne, że tu jesteśmy razem.

Spojrzałam na nią. Miała zmarznięte dłonie, włosy związane w niedbały kok. I coś takiego w oczach, czego wcześniej nie zauważałam – zmęczenie, ale też nadzieję. Ścisnęłam jej rękę mocno.

– Mamo, nie chodzi o kwiaty. Ani o znicze. Tata i tak by się pewnie z nas śmiał – uśmiechnęłam się przez łzy. – Że te dwie jego baby znowu coś knują.

Pokiwała głową i usiadła na ławeczce.

– Milena… nie chcę, żebyś się nade mną litowała.

– To nie litość.

Usiadłam obok niej. Nie potrzebowałyśmy słów. Tego dnia cisza była dobra. Jakbyśmy obie zrozumiały, że nie wszystko da się naprawić, ale można zacząć od nowa.

Patrzę na mamę inaczej

Wróciłam do Warszawy z czymś nowym w sobie. Nie z poczuciem winy – to już przeżyłam. Z odpowiedzialnością. Codziennie dzwonię do mamy, nawet jeśli nie mamy o czym gadać. Wysyłam jej zdjęcia z biura, pytam, co gotuje. Pomagam spłacać pożyczki, bo jestem jej córka. Na święta przyjedzie do mnie. Już nie mówi: „Po co mam się tam pchać?”. Mówi: „Może zrobimy pierogi razem?”.

Nie wszystko idzie gładko. Czasem się kłócimy. Czasem zamilkniemy w połowie zdania. Ale coś się odblokowało. Coś, co latami było zaciśnięte jak supeł. Patrzę teraz na moją matkę inaczej. Jak na kobietę, która przez całe życie bała się prosić o pomoc. Była silna. Teraz moja kolej.

Milena, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama