„Mam żonę od 10 lat, a czuję się gorzej niż stary kawaler. Ona tylko leży i pachnie, a ja mam wszystko robić sam?”
„– Przywiozłeś coś do jedzenia? – zapytała bez powitania, nie odrywając wzroku od ekranu. Odstawiłem torbę i milczałem chwilę, próbując nie wybuchnąć. Ale kiedy zobaczyłem, że na stole nadal stoi kubek po kawie sprzed dwóch dni, nie wytrzymałem”.

- Redakcja
Wstaję codziennie o piątej trzydzieści. Po ciemku, żeby jej nie obudzić. Choć nie wiem, czy to jeszcze ma znaczenie – Jagoda i tak się nie porusza, nie przewraca na bok, nie rzuca nawet krótkiego „dobrego dnia”. Po prostu śpi dalej, jakby nic jej nie obchodziło.
Pracuję w firmie transportowej, całe dnie spędzam za kierownicą. Nerwy, terminy, korki, marudni klienci. Czasem nie mam kiedy zjeść. Ale nawet jak wracam wieczorem, z głową pełną hałasu, marząc o chwili spokoju, w domu czeka mnie kolejna runda: sterta garów, puste szafki, ubrania walające się po podłodze. Co robi Jagoda? Leży na kanapie w tych samych legginsach co wczoraj, przegląda telefon albo ogląda seriale. Bez poczucia winy. Bez słowa.
Mówi, że „szuka pracy” – od miesięcy. Ale ja nie widzę ani CV, ani rozmów kwalifikacyjnych. Widzę tylko rosnący bałagan i coraz większa obojętność w jej oczach. Robię wszystko sam. Pracuję, gotuję, sprzątam. A ona tylko jest. To już przestało być zabawne.
Czasem, kiedy gaszę światło, myślę, że jestem żonaty, ale czuję się, jakbym był sam. Zdarza mi się marzyć, że znikam – tak po prostu, bez słowa. I ciekawi mnie, po ilu dniach ona by to zauważyła.
Miałem już tego dość
Drzwi mieszkania zaskrzypiały, kiedy je otworzyłem. Przez chwilę miałem nadzieję, że coś się zmieniło – że może dziś Jagoda zrobiła pranie albo przynajmniej ogarnęła naczynia. Ale już w progu poczułem ten sam znajomy zapach kurzu, tłuszczu i zapomnienia.
Z salonu dobiegało ciche siorbanie. Jagoda siedziała na kanapie, owinięta w koc, z kubkiem w dłoni.
– Przywiozłeś coś do jedzenia? – zapytała bez cienia powitania, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.
Odstawiłem torbę i milczałem chwilę, próbując nie wybuchnąć. Ale kiedy zobaczyłem, że na stole nadal stoi mój kubek po kawie sprzed dwóch dni, nie wytrzymałem.
– Ty serio pytasz mnie, czy coś przywiozłem? Ja pracuję od świtu do nocy, wracam wykończony, a tu syf jak po huraganie i jeszcze mam ci przynosić jedzenie?!
– Norbert, nie zaczynaj... – westchnęła i przewróciła oczami.
– Nie zaczynaj?! – podszedłem do zlewu pełnego talerzy. – Od tygodnia nie zrobiłaś obiadu. Pranie czeka, kurz na półkach. A ty tylko leżysz i gadasz, że szukasz pracy!
– Nie jestem twoją służącą. Mam prawo być zmęczona.
– Zmęczona czym, Jagoda?! Przeglądaniem filmików w internecie?
Spojrzała na mnie, jakbym ją uderzył. Ale ja już nie potrafiłem się zatrzymać.
– Kiedyś byłaś inna. Gdzie się podziała tamta kobieta, co miała marzenia, planowała dzieci, chciała się rozwijać zawodowo?
– Może tamta kobieta miała męża, który ją wspierał – rzuciła i wyszła do sypialni, trzaskając drzwiami.
Zostałem sam w salonie. W tle dalej grał serial, ktoś się śmiał z puszki. A ja tylko stałem i myślałem: z nikim innym nie musiałem się kłócić o tak oczywiste rzeczy.
Usłyszałem prawdę prosto w oczy
Spotkaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni na rogu. Weronika już czekała, z brodą opartą na dłoni, wpatrzona w okno.
– No cześć, zmarnowany człowieku – rzuciła, gdy tylko usiadłem.
– Daj spokój... Ciężki dzień.
– Ty masz ciężki dzień codziennie, Norbert.
Zamówiliśmy kawy. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż w końcu się przełamałem.
– Jagoda znowu nic nie zrobiła. Wracam po dwunastu godzinach, a ona leży na kanapie i pyta, czy coś przywiozłem do jedzenia.
Weronika spojrzała na mnie jak na kogoś, kto opowiada po raz kolejny tę samą historię.
– Ty się dla niej zaharowujesz, a ona co? Telefon i serial? Serio?
– Ma trudny czas...
– A ty nie?! Norbert, ty nie masz prawa do kryzysu, bo jesteś mężczyzną, tak?
– Nie o to chodzi...
– No właśnie – przerwała. – Chodzi o to, że robisz z siebie frajera. Myślisz, że jak ją będziesz nosił na rękach, to ona się w końcu podniesie? Ona się po prostu przyzwyczaiła, że nic nie musi.
Zacisnąłem szczęki. Niby wiedziałem, że ma rację, ale słyszeć to na głos... bolało.
– Nie rozumiesz. To nie jest takie proste.
– Wiesz, co nie jest proste? Patrzeć, jak mój brat się wypala przez kobietę, która nawet nie udaje, że ją to obchodzi.
Po naszym spotkaniu wróciłem do auta i siedziałem tam jeszcze dobre pół godziny. Weronika trafiła w punkt. Zastanawiałem się tylko, ile jeszcze będę siebie oszukiwał.
Było tak jak podejrzewałem
Tego dnia szef kazał nam kończyć wcześniej – jakaś awaria systemu, nikt nie mógł nic zlecać. Mogłem wrócić do domu przed siedemnastą. Nawet się ucieszyłem, pomyślałem, że zrobimy z Jagodą kolację, może pogadamy jak kiedyś. Otworzyłem cicho drzwi. W mieszkaniu panowała cisza. Tylko z salonu dobiegał cichy głos.
– Nie, nie... nie szukam niczego. Po co, skoro i tak on sam wszystko robi? – Jagoda mówiła do telefonu, leżąc rozwalona na kanapie. – Serio, nie ma sensu. Wystarczy mi, że siedzę w domu i udaję. On to łyka jak młody pelikan.
Zamarłem. Poczułem, jak w gardle rośnie mi coś ciężkiego, gęstego.
– Kłamiesz mi w twarz? – zapytałem, wchodząc nagle do salonu.
Podskoczyła jak oparzona. Telefon wypadł jej z dłoni.
– Norbert, to nie tak...
– To jak?! Powiedz mi, jak to „jest”? Bo właśnie usłyszałem, że wcale nie szukasz pracy, tylko sobie ze mnie kpisz.
– Ja... nie umiem inaczej. To wszystko mnie przerasta. Każdy dzień, każde zadanie. Jakby wszystko mnie przygniatało – odpowiedziała cicho, bez spojrzenia.
– A ja? Mnie to nie przerasta?! Myślisz, że ja się nie duszę?!
– Ale ty sobie radzisz. Jesteś silny.
– Już nie – głos mi zadrżał. – Już nie jestem.
Przez chwilę staliśmy w ciszy. Ja – na krawędzi wybuchu. Ona – skulona, jakby pierwszy raz zobaczyła, co z nami zrobiła. A może to ja pierwszy raz przestałem ją tłumaczyć przed samym sobą?
Nie zawsze tak było
Nie pamiętam, jak wyszedłem z mieszkania. Po prostu nagle znalazłem się na klatce, z kurtką zarzuconą na ramię i kluczami w dłoni. Potrzebowałem powietrza. Czegokolwiek, co nie pachniałoby tym domem, w którym wszystko się sypało. Szedłem przed siebie bez celu. Minąłem dwa osiedla, kiosk, potem park, w którym kiedyś, na samym początku, chodziliśmy z Jagodą na spacery po pracy. Siadałem na tej samej ławce, co wtedy. Tylko że teraz nikogo nie było obok.
Patrzyłem w puste alejki i myślałem, że może ja też się przyczyniłem do tego, jaka się stała. Może zbyt długo udawałem, że jest dobrze. Może tym swoim ciągłym „nie martw się”, „dasz radę”, „ja to zrobię”, sam ją rozleniwiłem. Zabrałem jej odpowiedzialność, a w zamian dostałem bezradność i chłód.
W kieszeni zawibrował telefon. Jagoda. Nie odebrałem. Napisała: „Nie chciałam cię zranić”. Zaśmiałem się przez łzy. Przecież robiła to od miesięcy, tylko teraz powiedziałem to głośno.
Wiatr pachniał jesienią, mokrymi liśćmi i czymś, co przypominało dzieciństwo. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mówiła, że mnie podziwia – za cierpliwość, za spokój. Gdzie to wszystko się podziało? Siedziałem tam długo, aż zrobiło się chłodno. W końcu wstałem. Wiedziałem, że muszę wrócić. Nie dlatego, że chciałem, tylko dlatego, że coś trzeba było zakończyć – słowami, nie ciszą.
Powiedzieliśmy sobie wszystko
Kiedy wróciłem, było po północy. W mieszkaniu panowała cisza, ale światło w kuchni się świeciło. Jagoda siedziała przy stole, wciąż w tym samym dresie, jakby nawet nie drgnęła od czasu, gdy wyszedłem. Oczy miała podkrążone. Szkliste.
– Myślałam, że cię nie będzie całą noc – powiedziała cicho.
– Też tak myślałem – odpowiedziałem i usiadłem naprzeciwko niej. – Ale wróciłem, żeby coś powiedzieć.
– Słucham.
– Nie chcę już tak żyć. Nie chcę wracać do domu i czuć, że jestem nikim. Albo coś się zmienia, Jagoda, albo... muszę odejść. Dla siebie. I dla ciebie chyba też.
Zacisnęła palce na kubku. Trzęsły się jej dłonie.
– Bardziej boisz się mnie zostawić, czy boisz się być sam? – zapytała z niespodziewaną ostrością.
Zamurowało mnie. Dobre pytanie. Sam nie wiedziałem, co bolało mnie bardziej – jej obojętność czy perspektywa pustego mieszkania.
– A ty? – odbiłem piłeczkę. – Czego ty się boisz? Że jak wyjdę, to już nie będzie komu cię podnosić z łóżka?
Jagoda zaczęła płakać. Ale inaczej niż zwykle. Cicho, spokojnie, jakby wreszcie się przełamała.
– Czuję się jak porażka. Jak ktoś, kto wszystko zmarnował. Dlatego tak leżę. Wtedy nie muszę o sobie myśleć.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zabrakło mi słów, a przecież tyle razy ćwiczyłem tę rozmowę w głowie. W środku walczyło we mnie współczucie i pragnienie uwolnienia się. I po raz pierwszy naprawdę poczułem, jak bardzo jestem samotny – nawet teraz, siedząc z nią przy jednym stole.
Za wiele już widziałem
W sobotę rano spakowałem torbę. Bez awantur, bez krzyków. Jagoda siedziała na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyła na mnie, ale nic nie mówiła. Ani jednej prośby, ani jednego „zostań”.
– Pójdę na razie do Weroniki – rzuciłem cicho. – Potrzebuję... przestrzeni. Chociaż trochę.
– Rozumiem – odpowiedziała. – Daj znać, jak będziesz chciał wrócić.
Ale to było dziwne. Nie mówiła tego z pretensją, ani z bólem. Raczej jakby oddawała mi coś, co od dawna już nie było jej.
Zamknąłem za sobą drzwi i zszedłem na dół. W klatce było chłodno, pachniało farbą i kurzem. I czymś jeszcze – wolnością? Stratą? Stanąłem pod blokiem i spojrzałem w górę. W oknie nie było światła. Jagoda pewnie znowu się położyła.
Nie wiedziałem, czy to już koniec. Może to tylko przerwa. Może ona coś przemyśli. Może ja też. Ale tego dnia poczułem coś ważnego: że coś we mnie umarło. I nie wiem, czy kiedykolwiek wróci. Może za tydzień, może za rok. A może nigdy. Czasem trzeba odejść, żeby w końcu poczuć, że się istnieje.
Norbert, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Prowadziłem podwójne życie, ale milczałem jak grób. Zdradziłem się przez głupotę i to uruchomiło lawinę nieszczęść”
- „Mamusia nie przejęła się, gdy ojciec umarł. Od żałoby za byłym mężem ważniejsze było wyrwanie spadku jego kochance”
- „Mąż wydał wszystkie nasze oszczędności na nowy samochód. Nawet nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy”

