„Mam uczulenie na własną synową. Przy każdym spotkaniu zaciskam zęby, by nie powiedzieć jej, co o niej myślę”
„Podczas obiadu starałam się rozmawiać z Pawłem o jego pracy, ale Marta wciąż wtrącała uwagi o zdrowym trybie życia, o nowych metodach wychowania, o badaniach nad wpływem ekranów na rozwój dzieci”.

- Redakcja
Powinnam cieszyć się, że mój syn znalazł sobie kogoś, z kim chce dzielić życie. Powinnam… a jednak za każdym razem, gdy widziałam Martę, czułam, jak w gardle rośnie mi twardy kamień. Nie dlatego, że była zła czy ordynarna. Przeciwnie, uprzejma, poukładana, zawsze przygotowana. I może właśnie to mnie kłuło: jej chłodna dokładność, wynosząca się ponad nasze domowe bylejakości, w których tyle lat byłam królową. Wnuk przyszedł na świat, weszły wizyty, rady, porady i tabelki. Ja wciąż starałam się oddychać spokojnie, choć serce mi pędziło. Uczyłam się nowej roli, ale każdy krok brzmiał jak fałszywa nuta.
Pierwsze starcie
Kiedy pierwszy raz przyszli razem na obiad, czułam się jak w teatrze, gdzie główną rolę gra ktoś, kogo nie znoszę, ale muszę siedzieć w pierwszym rzędzie. Marta usiadła przy stole, spojrzała na sernik, który piekłam od lat, i zapytała:
– Czy w cieście jest cukier trzcinowy czy biały?
– Zwykły – odpowiedziałam ostrożnie.
– Aha… biały podnosi poziom cukru we krwi dużo szybciej – uśmiechnęła się kącikiem ust, jakby tylko ona wiedziała, co jest dobre dla świata.
Mój syn, Paweł, siedział obok, popijając herbatę, i udawał, że nie widzi, jak mnie to irytuje.
– Marta po prostu interesuje się zdrowym żywieniem – rzucił, gdy próbowałam zmienić temat.
– Ale nie przyszliśmy tu z wykładem, prawda? – odparłam, starając się brzmieć lekko.
Potem było już tylko gorzej. Wnosiła do mojego domu swoje zasady jak walizkę, której nikt nie prosił, by rozpakować. Nie dawała mi nalać wnukowi soku, bo „za dużo cukru”, zabraniała siedzieć przy włączonym telewizorze, bo „to nadmierna stymulacja dla małych dzieci”. A ja czułam się, jakby ktoś wtrącał się w moje terytorium.
Po tamtym obiedzie Paweł zadzwonił.
– Mamo, mogłabyś trochę odpuścić? Marta się stara.
– Stara się co? – spytałam. – Pokazać, że wie lepiej?
Kiedy odłożyłam słuchawkę, ręce mi drżały. Nie byłam pewna, czy to ze złości, czy z poczucia, że mój syn staje po jej stronie. A może z obu powodów naraz. Wiedziałam jedno: to nie będzie łatwe.
Zależało mi na wnuku
Od kiedy pojawił się mały Antoś, napięcie między mną a Martą tylko rosło. Na początku myślałam, że dziecko nas zbliży. Że znajdziemy wspólny język, bo przecież obie będziemy chciały dla niego najlepszego. Myliłam się. Pewnego popołudnia poszłam do nich w odwiedziny. Miałam torbę pełną drobiazgów – ciepły sweterek, drewniane klocki, a nawet domowe ciasteczka. Marta przyjęła mnie z uśmiechem, ale zanim zdążyłam wyjąć smakołyki, powiedziała:
– Mamo, nie możemy dawać mu słodyczy, wiesz przecież.
– Ale to domowe, bez konserwantów – odpowiedziałam.
– Cukier to cukier – stwierdziła krótko i odłożyła pudełko na bok.
Antoś wyciągnął rączki w moją stronę, więc wzięłam go na kolana. Chciałam opowiedzieć mu bajkę, ale Marta podeszła i poprawiła mu pozycję.
– Trzeba go trzymać tak, żeby kręgosłup się nie męczył – mówiła to tak, jakby była instruktorką w szkole rodzenia, a ja kompletnym amatorem.
Próbowałam nie reagować, ale w środku aż mnie skręcało. Czułam, że każde moje słowo, każdy gest jest przez nią oceniany. Paweł siedział obok, przeglądając telefon, jakby nic nie słyszał.
– Dobrze, ja już pójdę – powiedziałam po godzinie, choć planowałam zostać dłużej.
– To może następnym razem umówimy się na spacer? – zaproponowała. – Na świeżym powietrzu lepiej dla Antosia.
Skinęłam głową, ale w duchu czułam, że ten spacer będzie bardziej polem bitwy niż rodzinnym spotkaniem. Gdy wracałam do domu, wciąż słyszałam w głowie jej ton – uprzejmy, lecz pełen wyższości. Zaczynałam rozumieć, że tu nie chodzi o drobne różnice zdań. To była wojna o wpływy.
Spacer pod kontrolą
Spacer miał się odbyć na neutralnm gruncie. Tak przynajmniej wmawiałam sobie, idąc w stronę parku. Marta i Paweł już czekali, Antoś siedział w wózku, otulony kocykiem. Uśmiechnęłam się do wnuka, a on wyciągnął do mnie rączki.
– Może ja poprowadzę wózek – zaproponowałam.
– Jasne, tylko pamiętaj, żeby nie zasłaniać mu buzi kocykiem – odpowiedziała Marta, jakby mówiła do kogoś, kto pierwszy raz widzi dziecko.
Ruszyłyśmy aleją. Chciałam opowiedzieć o moim nowym przepisie na zupę krem z dyni, ale Marta wtrąciła się, by opowiedzieć o artykule, który czytała o wpływie diety matki na rozwój dziecka. Mówiła z taką pasją, że trudno było jej przerwać, a ja czułam się jak uczennica na lekcji, z której nic mnie nie obchodzi.
W pewnym momencie Antoś zaczął marudzić. Automatycznie sięgnęłam po butelkę z herbatką, którą miałam w torbie.
– Nie, proszę, on teraz pije tylko wodę – zareagowała natychmiast. – Słodzone napoje są niezdrowe.
– To tylko ziołowa herbatka – spróbowałam, ale wzięła butelkę i odłożyła ją do siatki wózka.
Przez resztę spaceru czułam, że każdy mój ruch jest obserwowany. Nawet kiedy schyliłam się, by poprawić Antosiowi czapkę, usłyszałam:
– Lepiej luźniej, żeby głowa się nie przegrzała.
Wróciłam do domu zmęczona jak po całym dniu ciężkiej pracy. Paweł wieczorem zadzwonił:
– Mamo, Marta się martwi, że się denerwujesz przy Antosiu.
– Bo ona mnie traktuje jak kogoś nieodpowiedzialnego – wyrzuciłam z siebie.
Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Zaczynałam się zastanawiać, czy Marta kiedykolwiek zobaczy we mnie kogoś, kto ma coś wartościowego do przekazania.
Święta pełne napięcia
Święta zawsze były dla mnie czasem radości, ale w tamtym roku czułam, że przy wigilijnym stole będzie więcej nerwów niż kolęd. Przygotowywałam barszcz, pierogi, makowiec – wszystko według przepisów mojej mamy. Chciałam, żeby było jak dawniej. Paweł i Marta przyszli punktualnie. Antoś miał na sobie sweter w renifery, który – jak od razu zauważyłam – na pewno nie był moim prezentem.
– Pięknie pachnie – powiedziała Marta, wchodząc do kuchni. – Ale barszcz gotowałaś na wywarze mięsnym?
– Tak, zawsze tak robię – odpowiedziałam.
– Aha, bo my teraz staramy się jeść mniej mięsa.
Przełknęłam komentarz, chociaż miałam ochotę zapytać, czy w takim razie ma zjeść tylko chleb. W trakcie kolacji pilnowałam się, żeby nie robić nic, co mogłoby ją „zaniepokoić”. Ale to ona wciąż dawała mi sygnały, że moja metoda podawania potraw jest z innej epoki.
Kiedy na deser podałam makowiec, Marta zapytała:
– Ile tu jest cukru?
– Tyle, ile trzeba – odparłam krótko.
Paweł odchrząknął, próbując rozładować napięcie, ale atmosfera już zgęstniała.
Potem przyszło rozdawanie prezentów. Dla Antosia kupiłam drewniany pociąg – pięknie malowany, solidny. Marta podziękowała, ale od razu dodała:
– Tylko musimy go trzymać pod nadzorem, bo farba może się ścierać.
Poczułam, że nawet mój wysiłek w wyborze prezentu jest niewystarczający. Cały wieczór siedziałam jak na szpilkach, starając się nie wybuchnąć. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam w fotelu i poczułam, że święta wcale się nie skończyły – one dopiero zaczęły nową rundę naszego cichego konfliktu.
Ostatnia kropla goryczy
Kilka tygodni po świętach Paweł zadzwonił z zaproszeniem na niedzielny obiad. Ucieszyłam się – pomyślałam, że może w końcu spędzimy trochę czasu bez spięć. Przygotowałam swoją popisową pieczeń, upiekłam chleb, zrobiłam sałatkę jarzynową. Kiedy przyszłam, Marta od progu zapytała:
– A ta pieczeń to z mięsa od rolnika czy ze sklepu?
– Ze sklepu, ale świeża – odpowiedziałam.
– Wiesz, lepiej unikać mięsa z hodowli przemysłowych – zaczęła tłumaczyć, a ja poczułam, że znów wchodzimy na znajomy grunt.
Podczas obiadu starałam się rozmawiać z Pawłem o jego pracy, ale Marta wciąż wtrącała uwagi o zdrowym trybie życia, o nowych metodach wychowania, o badaniach nad wpływem ekranów na rozwój dzieci. W końcu, kiedy sięgnęłam po sól, żeby doprawić zupę Antosiowi, usłyszałam:
– Lepiej bez soli, w tym wieku nerki są wrażliwe.
Odłożyłam łyżeczkę i spojrzałam na nią.
– Marto, czy ty uważasz, że ja nie potrafię się zajmować własnym wnukiem? – zapytałam spokojnie, choć głos lekko mi drżał.
– Nie, po prostu chcę, żebyśmy wszyscy robili to, co najlepsze – odpowiedziała.
– Ale „najlepsze” według ciebie – dodałam, nie kryjąc już irytacji.
Paweł próbował załagodzić sytuację, ale słowa już padły. Atmosfera zrobiła się ciężka jak ołów. Zjedliśmy resztę obiadu w milczeniu. Kiedy wychodziłam, Antoś pomachał mi rączką. To był jedyny moment, który rozświetlił ten dzień. Ale ja już wiedziałam, że coś pękło – i trudno będzie to naprawić.
Pogodziłam się z tą myślą
Po tamtym obiedzie długo nie widziałam Pawła ani Marty. Na początku czułam żal, potem pustkę. Tęskniłam za Antosiem, ale jednocześnie obawiałam się kolejnych spotkań, które kończyłyby się ukłuciem w sercu. Zaczęłam zastanawiać się, czy to ja jestem zbyt drażliwa, czy ona zbyt władcza. Prawda pewnie leżała gdzieś pośrodku, choć trudno mi to było przyznać.
Pewnego dnia Paweł zadzwonił.
– Mamo, przyjedziemy w weekend. Chcemy, żebyś spędziła trochę czasu z Antosiem – powiedział, a w jego głosie usłyszałam ostrożność.
– Dobrze – odpowiedziałam. – Postaram się… nie wchodzić w drogę.
Przyjechali. Marta była poprawna, ja również. Antoś bawił się w salonie, a ja siedziałam obok, pilnując, by moje gesty były zgodne z jej zasadami. To nie było łatwe, ale zrozumiałam, że jeśli chcę widywać wnuka, muszę przyjąć jej reguły, choćby częściowo.
Pod koniec wizyty Marta podała mi płaszcz.
– Dziękujemy za miłe popołudnie – powiedziała, a w jej głosie zabrzmiało coś, co mogło być szczerością. Może ona też czuła się zmęczona tą ciągłą wojną.
Zamknęłam drzwi i usiadłam w fotelu. Wiedziałam, że nie będziemy przyjaciółkami, ale może uda nam się współistnieć dla dobra Antosia. To nie była bajka o teściowej i synowej, które się pokochały. To była historia o tym, że czasem trzeba zaakceptować, iż nie wszyscy w rodzinie muszą się lubić – byleby potrafili się szanować.
Elżbieta, 63 lata
Czytaj także:
- „Brat przeprowadził się 10 lat temu do Anglii i zadziera nosa. Zapomniał, że pochodzi z małej wiochy na Podkarpaciu”
- „Marzyłam o wakacjach w Tunezji, ale mąż uparł się na Mazury. Przez ten jego męską dumę o mało nie doszło do tragedii”
- „Odkryłam zdradę mojego męża przez domowe pierogi z jagodami. Ktoś słodził mu o wiele bardziej, niż wypadało”

