„Mam dosyć bycia darmową nianią i gosposią własnych dzieci. Nie pozwolę się dłużej traktować jak pomiotło”
„– Co znaczy, że nie możesz? – jej głos momentalnie przeszedł z zaskoczenia do zniecierpliwienia. – Przecież zawsze mogłaś! Co się zmieniło? – Po prostu… nie mogę. Potrzebuję trochę czasu dla siebie. – Mamo, serio? Czas dla siebie? W sobotę? A ja co mam zrobić z dziećmi?”.

- Redakcja
Każdy mój dzień wyglądał niemal identycznie. Budzik dzwonił o szóstej trzydzieści, choć nie musiałam już nigdzie się spieszyć – emerytura miała być czasem odpoczynku, a stała się kolejnym etatem. Niby nikt nie kazał, ale przecież „mam czas”. Wnuki wpadały i wypadały, zostawiając po sobie bałagan i krzyk. Coraz częściej wyobrażałam sobie, że znikam. Choćby na tydzień. Bez telefonu. Bez obowiązków. Bez „mamo, a mogłabyś…?”. Ale zaraz potem przychodziło poczucie winy. A może po prostu jestem zmęczona byciem zawsze na zawołanie.
Nie mogę w ten weekend
Telefon zadzwonił w czwartek po południu, gdy właśnie wyjmowałam z piekarnika szarlotkę dla wnuków. To była Kasia.
– Mamo, możesz zostać z dzieciakami w sobotę? Michał ma szkolenie, a ja mam spotkanie służbowe. Przecież i tak nic nie robisz, co nie?
Zawahałam się. Zamiast automatycznego „oczywiście”, przez chwilę milczałam. Szarlotka pachniała cynamonem, ale nagle zrobiła się gorzka.
– Kasiu... nie mogę w ten weekend.
– Co znaczy „nie możesz”? – jej głos momentalnie przeszedł z zaskoczenia do zniecierpliwienia. – Przecież zawsze mogłaś! Co się zmieniło?
– Po prostu… nie mogę – odpowiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam, chociaż czułam, jak serce mi wali. – Potrzebuję trochę czasu dla siebie.
– Mamo, serio? Czas dla siebie? W sobotę? A ja co mam zrobić z dziećmi?
– Nie wiem… może Michał zrezygnuje ze szkolenia?
– Ty jesteś niemożliwa! – syknęła. – Zawsze mogłam na ciebie liczyć. A teraz co? Bo nagle ci się zachciało „czasu dla siebie”?
Rozłączyła się, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć. Stałam chwilę z telefonem w dłoni, czując, jak narasta we mnie niepokój. Ale obok niepokoju pojawiła się też... ulga. Po raz pierwszy od dawna nie zgodziłam się odruchowo. Po raz pierwszy powiedziałam, że mnie nie będzie. I niebo się nie zawaliło.
Pora pomyśleć o sobie
Następnego dnia poszłam do biblioteki, ale zamiast wejść między półki, jak zawsze, skręciłam w stronę biura podróży. Nie planowałam tego. Po prostu zobaczyłam plakat: „Rejs po Dunaju – odkryj uroki Europy z nowej perspektywy” i coś mnie tknęło. Zanim zdążyłam się wycofać, już siedziałam przy biurku i przeglądałam oferty.
– Z pełnym wyżywieniem i bez pośpiechu? – zapytała kobieta za ladą.
– Sama. Bez rodziny – dodałam, zanim zdołała zaproponować coś „dla seniorów z wnukami”.
Zapłaciłam zaliczkę, zanim zdążyłam się rozmyślić. Wyszłam na ulicę z biletem w ręce. Czułam, jakby ktoś zdjął mi z ramion wielki plecak. Po raz pierwszy od lat zrobiłam coś tylko dla siebie. Wieczorem zadzwoniła Kasia.
– Co to za historia, że nie możesz, bo jedziesz gdzieś? Serio? Sama? W tym wieku?
– Tak, sama. Potrzebuję odpocząć. Zawsze jestem, gdy mnie potrzebujecie. Ale teraz chcę być gdzieś tylko dla siebie.
– To jest jakaś ucieczka od obowiązków?
– To jest ucieczka do siebie – powiedziałam spokojnie.
Potem odezwał się Michał.
– Po co ci to? Przecież nigdzie nie jeździsz. Mama, ty się chyba źle czujesz…
– Czuję się świetnie – ucięłam.
Na klatce schodowej spotkałam Irenkę z parteru.
– A gdzie się pani wybiera taka rozpromieniona?
– Na rejs.
– Sama? – zdziwiła się.
– Sama.
– Ale zazdroszczę!
Uśmiechnęłam się. I po raz pierwszy ten uśmiech był naprawdę mój.
Miłe spotkanie na pokładzie
Pierwszy dzień rejsu był chłodny, ale słoneczny. Na pokładzie unosił się zapach kawy i słonego wiatru. Usiadłam z kubkiem herbaty na górnym pokładzie, owinięta w szalik, kiedy obok mnie usiadła kobieta w czerwonej kurtce. Miała mocny makijaż, głośny śmiech i coś w oczach, co mówiło: „Nie boję się niczego”.
– Też sama? – zapytała bez ceregieli.
– Tak – odpowiedziałam.
– Ja też. Klara jestem.
– Teresa.
– A więc, Tereso, uciekamy przed światem czy wracamy do siebie?
Zaskoczyła mnie. Zanim odpowiedziałam, już opowiadała o sobie. Była wdową od dziesięciu lat, miała trójkę dzieci, które „kochają ją, ale na odległość”. Od pięciu lat raz do roku wybierała się w samotną podróż.
– Bo trzeba żyć, zanim nas zjedzą obowiązki – rzuciła i roześmiała się.
Siedziałyśmy razem przez większość dnia. Rozmawiałyśmy o wszystkim – o dzieciach, o gotowaniu, o tęsknocie, której się nie nazywa. Klara mówiła rzeczy, które ja bałam się wypowiedzieć na głos.
– Samotność to luksus, jeśli się na nią zdecydujesz. Gorzej, gdy ci ją narzucą – powiedziała wieczorem, kiedy patrzyłyśmy na rozświetlony brzeg mijanego miasteczka.
Telefon wibrował w torebce. Wiadomość od Kasi: „Dzwoniłam 3 razy. Co się z tobą dzieje?” Potem Michał: „Wciąż nie odbierasz. Jesteś zła?” Nie odpisałam. Spojrzałam na Klarę, która właśnie zamawiała kieliszek czerwonego wina.
– Czasem trzeba zamilknąć, żeby ktoś wreszcie zaczął słuchać – mruknęła.
I wypiłyśmy za naszą ciszę.
Ostatnia noc na statku
Siedziałyśmy z Klarą na górnym pokładzie, owinięte w koce. Noc była cicha, rzeka gładka jak lustro. Statki cumowały w oddali, a światła z lądu odbijały się w wodzie niczym rozproszone myśli. Było coś kojącego w tej ciszy – zupełnie innego niż domowe milczenie, pełne napięcia i oczekiwań.
– Wiesz, Tereso, przez lata czekałam, aż ktoś mnie zauważy. Dzieci, znajomi, nawet ten mężczyzna, z którym kiedyś byłam. A potem zrozumiałam, że to czekanie to pułapka. Samotność nie jest karą, jeśli przestaniesz czekać – powiedziała Klara, patrząc przed siebie.
Nie odpowiedziałam od razu. Coś w jej słowach rozgościło się we mnie na dobre. Zaczęłam myśleć o moim domu, moich dzieciach. Zawsze byłam na zawołanie. Na każde „mamo, możesz?”, na każde „zrobisz nam coś dobrego?”. I nikt nigdy nie zapytał, czy chcę. Sama ich tego nauczyłam.
– Ja też czekałam – przyznałam cicho. – Aż ktoś zauważy, że jestem zmęczona. Że już nie mam siły. Ale nic się nie zmieniało, więc myślałam, że tak ma być. Aż przestałam zauważać samą siebie.
Klara uśmiechnęła się łagodnie.
– Teraz już zauważasz.
Telefon znów zawibrował. SMS od Kasi: „Nie rozumiem, co ci się stało. Jesteś egoistką”. Zamknęłam ekran i włożyłam telefon głęboko do torby. Po raz pierwszy nie miałam potrzeby się tłumaczyć. Spojrzałam na Klarę.
– Dziękuję.
– Za co?
– Za to, że jesteś. I że jesteś sobą.
Mam prawo myśleć o sobie
Wróciłam w niedzielę wieczorem. W mieszkaniu pachniało kurzem i ciszą. Zamiast się rozpakować, usiadłam przy kuchennym stole i przez chwilę po prostu patrzyłam na ściany. Potem zadzwoniłam do Kasi i Michała – zaprosiłam ich na obiad. Chciałam z nimi porozmawiać. Inaczej niż zwykle. W poniedziałek po południu wszyscy już siedzieli przy stole. Michał marszczył brwi, Kasia nie spuszczała wzroku z filiżanki. Wnuki jadły ciasto, nieświadome napięcia. Odetchnęłam głęboko.
– Muszę wam coś powiedzieć – zaczęłam spokojnie. – Przez lata byłam zawsze dostępna. Gotowa pomóc, ugotować, zawieźć, zostać z dziećmi. I robiłam to, bo was kocham. Ale zapomniałam wtedy o sobie.
– Mamo, przecież my cię nie zmuszaliśmy – wtrącił Michał.
– Nie. Ale też nigdy nie pytaliście, czy chcę. A ja nigdy nie mówiłam, że nie chcę – odpowiedziałam.
Kasia pokręciła głową.
– Ale czemu nagle tak drastycznie? Wyjazd? Cisza? To niepodobne do ciebie.
– Bo się zmieniłam. Nie przestanę być waszą matką. Ale już nie będę waszą służącą.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Tylko widelec spadł wnuczce na podłogę.
– Babciu, czemu jesteś smutna? – zapytała cicho.
Uśmiechnęłam się do niej i pogłaskałam po włosach.
– Nie jestem smutna, kochanie. Jestem tylko... inna niż wcześniej.
Patrzyli na mnie, jakby zobaczyli mnie pierwszy raz naprawdę. I może rzeczywiście – po raz pierwszy nie grałam roli. Byłam sobą.
Wreszcie postawiłam na siebie
Siedziałam sama w kuchni, kiedy wszyscy już poszli. Cicho zamknęłam drzwi za ostatnim wnukiem, odwróciłam klucz w zamku i oparłam się plecami o drzwi. Nie płakałam. Nie czułam też triumfu. Raczej coś między ulgą a niepewnością. Wiedziałam, że coś się skończyło – a coś innego się zaczęło. Nie miałam pojęcia, jak teraz będzie wyglądać moje życie. Czy dzieci będą mnie odwiedzać rzadziej? Czy będą rozmawiać ze mną z dystansem, z wyrzutem? A może… nauczą się mnie na nowo? Pozwolą, bym była nie tylko matką, ale też kobietą, która ma prawo do swoich potrzeb.
Myślałam o Klarze. Jej czerwonej kurtce, głośnym śmiechu, odwadze. Spotkałyśmy się przypadkiem, ale jej słowa zostały we mnie na zawsze. „Samotność nie jest karą, jeśli przestaniesz czekać, aż ktoś cię zauważy”. Teraz już nie czekałam. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole. Spojrzałam przez okno. Miałam siebie. Po raz pierwszy od dawna.
Nie wiedziałam, czy dam radę na zawsze wytrwać w tej decyzji. Pewnie nie. Może jeszcze nie raz ulegnę, pomogę, wpadnę na wezwanie. Ale jedno wiedziałam na pewno – nigdy nie wrócę do tamtej wersji siebie. Do tej, która zapomniała, że też jest człowiekiem.
Teresa, 63 lata
Czytaj także:
- „Chciałem zrobić coś miłego dla teściowej, ale nie zrozumiała moich intencji. Kością niezgody została żeliwna patelnia”
- „Nie sądziłam, że z mojego wnuka taki truteń. Zamiast zakasać rękawy i zabrać się do roboty, czeka na gwiazdkę z nieba”
- „Wśród krzewów winorośli zapomniałam o lojalności. Tylko ja i szwagier wiemy, do czego tam doszło”