Reklama

Czasami mijamy się w kuchni. On sięga po mleko do kawy, ja kroję pomidora na kanapkę. I w tym wszystkim nie ma już ani czułości, ani rozmowy. Kiedyś było inaczej. Potrafiliśmy godzinami gadać o wszystkim i o niczym. Sławek potrafił mnie rozśmieszyć do łez, a ja znałam każdą linię na jego dłoni. Teraz nawet nie wiem, co ostatnio czyta. Albo czy w ogóle jeszcze czyta.

Nie mamy dzieci. Mamy kredyt. I wspólne łóżko, w którym każde z nas śpi tyłem do siebie. Sławek wychodzi rano bez słowa. Wraca późno. Nie mówi, dokąd idzie, co robi, z kim się spotyka. Czasami słyszę, jak rozmawia przez telefon w łazience, ściszonym głosem. Nie jestem zazdrosna. Nie mam nawet siły być. Jestem tylko samotna.

Nie chcę tak żyć. Jak singielka. Nie chcę być tylko czyjąś współlokatorką. Chciałam być czyjąś najbliższą osobą. A teraz mam wrażenie, że jedyne, co nas łączy, to rachunki i adres. I to uczucie, że już nawet nie jesteśmy parą, tylko dwójką ludzi, którzy kiedyś coś do siebie czuli.

Zastałam puste mieszkanie

– Zrobić ci kawę? – zapytałam, nalewając wrzątek do czajnika.

– Sam sobie zrobię – odparł, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

Śniadania ze Sławkiem wyglądały zawsze podobnie. Ja próbowałam zagaić rozmowę, on odpowiadał półsłówkami, jakby każde pytanie było dla niego zbędnym ciężarem.

– Co robisz w weekend? – zagadnęłam, udając lekkość w głosie.

– Jeszcze nie wiem – rzucił i odłożył kubek do zlewu. Potem wyszedł. Bez „do zobaczenia”, bez pocałunku, nawet bez spojrzenia.

Następnego dnia wróciłam z pracy i zastałam puste mieszkanie. Cisza aż dzwoniła w uszach. Na stole leżała jego niedopita kawa z rana, kurtki nie było w przedpokoju. Zadzwoniłam. Raz, drugi, trzeci. Zero odpowiedzi. Napisałam krótką wiadomość: „Gdzie jesteś?” – bez odzewu.

Wieczorem zadzwoniła jego siostra.

– Justyna, a Sławek to jeszcze w górach, czy już wrócił? – zagadnęła radośnie.

– Jakich górach? – głos mi zadrżał.

– No mówił, że jedzie na weekend z chłopakami… Ty nic nie wiesz?

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Wbiłam paznokcie w dłoń, żeby się nie rozpłakać. Więc nie wyszedł. Wyjechał. I nawet nie uznał za stosowne zostawić mi choćby kartki na stole.

Wpatrywałam się w ciemne okno, widząc w nim własne odbicie. W środku aż wrzeszczałam: Kim ja dla niego jestem, skoro nie zasługuję nawet na SMS-a?

Dla niego to nic wielkiego

Usiadłam w salonie, telewizor grał w tle, ale nie rejestrowałam ani jednego słowa. W głowie miałam tylko to jedno pytanie: dlaczego nic nie powiedział?

Kiedy w końcu usłyszałam klucz w zamku, serce zaczęło walić jak oszalałe. Sławek wszedł spokojnie, rzucił plecak w kąt, jakby wracał z pracy, nie z trzydniowego wypadu.

– Gdzie byłeś? – zapytałam, starając się, żeby głos mi nie zadrżał.

W górach. Przecież mówiłem. – Wzruszył ramionami, zdejmując buty.

– Nie, nie mówiłeś. – Wstałam, podchodząc bliżej. – Ja się czułam jak mebel w twoim życiu. Jakbyś ze mną tylko mieszkał.

Popatrzył na mnie obojętnie.

– Nie chciałem robić z tego wielkiego halo. To tylko weekend.

– Tylko weekend? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – A ja? My? Nie zasługuję na informację, że cię nie będzie?

Cisza. Oparł się o framugę i wpatrywał się we mnie jak w obcą. Coś we mnie pękło. Poczułam, że łzy same spływają po policzkach, a głos zamienia się w krzyk.

– Ja tu siedziałam jak idiotka, martwiłam się, a ty nawet nie pomyślałeś, żeby zadzwonić!

Westchnął ciężko, jakby mój płacz był dla niego tylko kolejnym obowiązkiem do zniesienia.

Miałam mętlik w głowie

Przez kilka następnych dni chodziłam jak w transie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku czułam się jak ktoś, komu wyciągnięto dywan spod nóg. Każdy gest Sławka stawał się dla mnie sygnałem, że coś jest nie tak. Milczał, unikał spojrzeń, wychodził z domu, nie tłumacząc się.

Któregoś wieczoru wrócił później niż zwykle. Siedziałam na kanapie z książką w ręku, choć nie przeczytałam ani jednej strony. Usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w kuchni. Głos miał stłumiony, jakby specjalnie chciał, żebym nie dosłyszała.

– Nie wiem, jak jej powiedzieć… – szeptał. – Ona chyba jeszcze wierzy, że coś między nami jest.

Zamarłam. Krew odpłynęła mi z twarzy, palce zesztywniały na okładce książki. Ona chyba jeszcze wierzy… A więc to prawda – on już dawno był gdzieś indziej. Nie fizycznie, może jeszcze nie, ale w środku.

Usłyszałam, jak odkłada telefon. Szybko wróciłam wzrokiem do książki, udając, że czytam. Zajrzał do salonu.

– Jeszcze nie śpisz? – spytał zwyczajnie.

– Nie… – odpowiedziałam cicho, nie odrywając oczu od rozmazanych liter.

Kiedy zamknął się w sypialni, zostałam sama w pustym pokoju. I z tym jednym zdaniem, które rozbrzmiewało w mojej głowie jak echo: „Ona chyba jeszcze wierzy…”

Jest, jak jest? Chodzi mi o coś więcej

Nie mogłam dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Wpatrywanie się w sufit nocami doprowadzało mnie do szału. W końcu zebrałam w sobie odwagę. Czekałam, aż Sławek wróci z pracy. Usiadłam przy stole, nie odzywając się, dopóki nie zdjął butów.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam.

– O czym? – rzucił obojętnie, odkręcając kran, jakby bardziej interesowała go woda niż ja.

– O nas. – Głos mi zadrżał. – Ja tak dłużej nie mogę. Udajemy, że jesteśmy małżeństwem, a tak naprawdę mijamy się jak obcy ludzie.

Wzruszył ramionami, ale widziałam, że robi się nerwowy.

– Justyna, po co to roztrząsać? Jest, jak jest.

– Nie! – podniosłam głos. – Nie może być „jak jest”. Powiedz mi szczerze: ty mnie jeszcze w ogóle kochasz?

Spojrzał na mnie chłodno.

– Od dawna czuję, że nic nas nie łączy. Jesteśmy po prostu przyzwyczajeni.

Te słowa były jak cios.

– Więc to już wszystko? – wyszeptałam. – Nawet nie próbujesz?

Nie odpowiedział. Milczał, jakby rozmowa ze mną była tylko przykrym obowiązkiem.

Poczułam, że łzy cisną się do oczu, ale nie chciałam, by je zobaczył. Wstałam gwałtownie i pobiegłam do sypialni. Z szafy wyciągnęłam walizkę, wrzucałam do niej chaotycznie ubrania. Wiedziałam tylko jedno – muszę uciec, choćby na chwilę. Zadzwoniłam do siostry.

– Mogę u ciebie zostać parę dni? – spytałam, dławiąc się łzami.

– Jasne. Przyjedź od razu – odpowiedziała bez wahania.

Też popełniłam błędy

Siostra przyjęła mnie jak zawsze – z otwartymi ramionami i gorącą herbatą na stole. Wystarczyło, że zobaczyła moją zapłakaną twarz, i już wiedziała, że nie jest dobrze.

– Justyś, co się stało? – usiadła obok, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Opowiedziałam jej wszystko. O weekendzie w górach, o telefonie w kuchni, o tej jednej rozmowie, która złamała mi serce. Słuchała uważnie, nie przerywała, a kiedy skończyłam, westchnęła ciężko.

– Wiesz co? Zasługujesz na coś więcej. Nie na kogoś, kto traktuje cię jak cień. – Jej głos był stanowczy. – To nie jest miłość, to wygodnictwo.

– Ale… ja też chyba popełniłam błędy – szepnęłam. – Pozwalałam, żeby mnie ignorował. Przymykam oczy, udaję, że wszystko jest w porządku. Może sama się w tym związku zagubiłam?

Siostra spojrzała mi prosto w oczy.

– Może tak. Ale to nie zmienia faktu, że on przestał cię szanować. A szacunek to podstawa.

Zamilkłam. Wiedziałam, że ma rację. Poczułam jednak dziwną ulgę – jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar, który dźwigałam od miesięcy. W tym domu, przy niej, mogłam wreszcie oddychać.

Wieczorem leżałam w jej pokoju gościnnym, wpatrując się w sufit. Myślałam o tym, jak bardzo się zmieniłam. Z kobiety zakochanej i pełnej nadziei stałam się kimś, kto boi się własnego męża zapytać, dokąd wychodzi. A przecież życie miało wyglądać inaczej.

Justyna, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama