Reklama

Niektórzy mówią, że zazdrość to oznaka miłości. Że jeśli ktoś się martwi, sprawdza, dopytuje – to dlatego, że mu zależy. Że to troska, a nie kontrola. Ja też tak mówiłam. Tłumaczyłam to sobie, innym. Aż w końcu zaczęłam to powtarzać jak mantrę, żeby nie usłyszeć tego, co naprawdę czuję.

Lubił mieć kontrolę

Nasze życie to ciąg powtórzeń – poranna kawa, bułki z serem, cichy obiad, wspólny serial przed snem. Zbyszek zawsze nalewa mi herbatę pierwszy. Zawsze pamięta, że nie słodzę. I zawsze pyta, gdzie byłam, jeśli spóźnię się pięć minut.

– Kochanie, mówiłaś, że idziesz tylko po mleko – stał w drzwiach kuchni, kiedy wróciłam. – Byłaś trzy minuty dłużej niż zwykle.

– W kolejce stanęła przede mną starsza pani, wiesz jak to jest… – odpowiedziałam miękko, uśmiechając się.

– Martwiłem się. Wiesz, że nie mogę się skupić, kiedy cię nie ma. Przecież mogło ci się coś stać.

Pocałował mnie w czoło i wziął reklamówkę z moich rąk. Taki już jest, mówiłam sobie. Kochający, opiekuńczy, uważny. Ale gdzieś w środku coś we mnie drgnęło.

Tamtego dnia autobus miał opóźnienie, a potem jeszcze ten nieszczęsny korek przy rondzie. Wysiadłam z uczuciem, że coś już jest nie tak. To było głupie, przecież wiedział, o której kończę pracę, że czasem są opóźnienia. Ale mimo to szłam szybciej niż zwykle. Kiedy otworzyłam drzwi, stał w przedpokoju. Trzymał telefon w dłoni, ekran był wygaszony. Jego usta były zaciśnięte, a w oczach nie było gniewu – tylko ta uporczywa troska, która zaczynała mnie przytłaczać.

Stresowałam się

– Już jesteś – powiedział cicho. – Martwiłem się.

Zamknęłam drzwi za sobą i powiesiłam płaszcz. Czułam jego wzrok na swoich plecach.

– Autobus się spóźnił. Potem był korek…

– Dlaczego nie napisałaś? – Jego głos nie był podniesiony, ale czułam napięcie.

– Nie wiem… nie miałam wolnej ręki, ludzie się pchali…

– A nie mogłaś po prostu zadzwonić i powiedzieć: „Zbyszek, spóźnię się”? Jedno zdanie – wzruszył ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

– Przepraszam – odpowiedziałam, unikając jego spojrzenia. – Nie pomyślałam.

– Wiesz, że ja tylko się boję, że coś ci się stanie. Przecież wiesz, jak bardzo cię kocham.

Usiadł na krześle i spojrzał na mnie z takim oddaniem, że zrobiło mi się głupio. Jakby to ja coś zawaliłam, jakbym była niewdzięczna. Ale mimo to w środku poczułam, jak coś we mnie pękło. Jakby drobna rysa pojawiła się na idealnej tafli szkła.

– Ale to mnie męczy… – powiedziałam cicho.

On nie odpowiedział. Podszedł do mnie, przytulił i pocałował w skroń. Poczułam, jak jego dłoń zaciska się na moich plecach.

Byłam tym zmęczona

Wieczorem, kiedy Zbyszek poszedł pod prysznic, usiadłam na kanapie z telefonem. Wybrałam numer Justyny, mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Ostatnio rzadko rozmawiałyśmy, bo Zbyszek nie przepadał za nią. Mówił, że ma na mnie zły wpływ, że zawsze podburzała mnie przeciwko niemu.

– No cześć, Dorotka – usłyszałam znajomy głos. – Co u ciebie? Wszystko dobrze?

Uśmiechnęłam się, choć ona tego nie widziała.

– Tak, w porządku… – zaczęłam.

– Okej… ale brzmisz trochę… nie wiem, spięta? – zapytała ostrożnie.

Zawahałam się. Zerknęłam na drzwi łazienki. Jeszcze słyszałam szum wody, jeszcze miałam chwilę.

– Nie, po prostu miałam ciężki dzień w pracy. I wróciłam później, autobus się spóźnił, a Zbyszek się zdenerwował. Martwił się.

– Martwił się, czy robił ci awanturę?

– Nie, nie. Nic z tych rzeczy. On po prostu… mnie bardzo kocha – powiedziałam mechanicznie. Tak bardzo, że te słowa nie miały już ciężaru, były jak moneta, którą rzucasz, byle tylko zamknąć temat.

– Dorota, on cię kontroluje.

Wiedziałam, że ma rację

Zamarłam. Ta cisza, która zapadła między nami, była głośniejsza niż wszystko, co dotąd usłyszałam.

– Nie… – szepnęłam. – On po prostu się martwi.

– To nie brzmi zdrowo. Ty się boisz go zdenerwować, prawda?

W łazience powoli ucichł szum wody. Pospiesznie zakończyłam rozmowę.

– Muszę kończyć. Porozmawiamy innym razem.

Odłożyłam telefon i wzięłam głęboki oddech. Sama przed sobą zaczęłam się tłumaczyć. On nie chciał źle. To przecież nie jest nic złego, że ktoś się martwi.

W czwartek przyszedł do mojej pracy. Po prostu wszedł, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Siedziałam przy komputerze, kończyłam raport, kiedy zobaczyłam go przy recepcji.

– Hej, Dorotko. Byłem w okolicy – powiedział, kiedy podeszłam.

Uśmiechnęłam się sztucznie, nawet nie pytając, co go tu sprowadza. Wiedziałam, że nie miał tu nic do załatwienia. Nasze biuro mieści się w przemysłowej dzielnicy, a on pracuje zdalnie z domu. Nie było żadnego „przy okazji”.

– Chciałem tylko zobaczyć, jak się masz – dodał, patrząc na mnie tym swoim miękkim spojrzeniem, które tak długo brałam za czułość.

Nie wiedziałam, co robić

Po pracy wróciliśmy razem. W domu panowała cisza. Zaparzył mi herbatę, pocałował mnie w policzek. Stałam z filiżanką w dłoniach, a moje palce drżały lekko, choć w pokoju było ciepło.

– Nie chcę cię stracić – powiedział nagle, bez ostrzeżenia. – Gdybyś mnie zdradziła, nie przeżyłbym tego.

Zamrugałam. Te słowa uderzyły mnie jak zimna woda. Nie był zły, nie krzyczał. Mówił spokojnie, tym samym ciepłym tonem, którym zwykle pytał, czy kupić chleb.

– Dlaczego mi nie ufasz? – zapytałam cicho.

Nie odpowiedział od razu. Patrzył na mnie dłużej niż to było komfortowe. W końcu się uśmiechnął.

– Bo jesteś dla mnie wszystkim.

Tamtego wieczora nie zasnęłam. Leżałam obok niego, wpatrzona w sufit. Czułam się jak w klatce, której drzwi zawsze były otwarte – tylko że ja już nie wiedziałam, czy umiem z niej wyjść.

Kolejnego dnia powiedziałam, że chcę wyjść na spacer sama. To była sobota, ciche przedpołudnie, słońce przez firanki rysowało jasne linie na podłodze. Zbyszek spojrzał na mnie znad kubka.

– Sama?

– Tak. Potrzebuję trochę przestrzeni.

Milczał chwilę, po czym odłożył kubek na stół.

– Nie rozumiem, po co. Przecież możesz iść ze mną.

– Ale ja chcę sama – powtórzyłam.

Potrzebowałam odmiany

W jego oczach pojawił się cień, krótki jak błysk. Potem tylko kiwnął głową i powiedział:

– Jak chcesz.

Spacer był krótki. Wieczorem nie rozmawialiśmy. Siedzieliśmy razem, ale osobno. On patrzył w telewizor, ja udawałam, że czytam książkę. W nocy leżałam obok niego i słyszałam, jak oddycha równomiernie.

Do terapeuty trafiłam przypadkiem. Któregoś dnia spojrzałam na siebie w lustrze i nie poznałam kobiety, którą widzę. Już w pierwszych minutach słowa same wyszły mi z ust.

– Nie wiem, czy on mnie kocha, czy mnie więzi – powiedziałam cicho.

Potem poszło łatwiej. Coraz częściej znajdowałam preteksty, by wyjść sama. Spacer, apteka, spotkanie z Justyną. Zaczęłam sprawdzać ogłoszenia. Szukałam pokoju, byle daleko od naszej dzielnicy.

Pewnego wieczoru po prostu nie wróciłam. Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Wynajęłam pokój na drugim końcu miasta. Był zimny, pachniał farbą i pustką, ale mogłam tam oddychać. Przynajmniej przez chwilę.

Podjęłam decyzję

W nocy zadzwonił telefon. Zobaczyłam jego imię na ekranie i serce mi stanęło. Odrzuciłam. Zadzwonił ponownie. Odebrałam.

– Wróć – powiedział spokojnie. – Bez ciebie jestem nikim.

Zamknęłam oczy, ściskając telefon tak mocno, że aż zabolała mnie dłoń. Nie odpowiedziałam.

Nie wróciłam. Przez pierwsze dni sprawdzałam, czy nie stoi pod kamienicą, czy nie czeka gdzieś w cieniu. Śnił mi się jego głos – ciepły, spokojny, kochający.

Zaczęłam nowe życie. Nowe miejsce, nowe rytuały, nowe twarze w sklepie. Ale lęk został. Byłam wolna. Ale tylko fizycznie. W głowie wciąż miałam jego głos, jego spojrzenie, jego miłość.

Zawsze mówił, że robi to z miłości. A ja przez lata wierzyłam, że tak właśnie miłość wygląda. Teraz wiem, że nie. Ale czasem, w tych cichych chwilach, kiedy świat zwalnia, wciąż łapię się na tym, że brakuje mi jego ciepła. Bo choć bolało, to przez moment czułam się potrzebna. I to właśnie boli najbardziej.

Dorota, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama