Reklama

Życie nigdy mnie nie rozpieszczało, ale też nie miałam wielkich wymagań. Nie marzyłam o podróżach, luksusach ani sławie. Chciałam mieć rodzinę, dom, spokój. I to miałam – przynajmniej przez jakiś czas.

Reklama

Byłam samotna

Mąż odszedł wiele lat temu, a ja zostałam sama z dwójką dzieci. To na mnie spadło wszystko – ich wychowanie, szkoła, choroby, rachunki, codzienna walka o to, żeby miały lepiej ode mnie. Nie było lekko, ale nie narzekałam. Kochałam ich ponad wszystko, więc robiłam, co mogłam, żeby miały pełne brzuchy i ciepłe buty na zimę. Oszczędzałam każdy grosz, odkładałam na ich przyszłość.

Byłam dumna, kiedy Magda dostała się na studia. Płakałam ze wzruszenia, gdy Tomek pojechał do pierwszej pracy w dużym mieście. Wtedy myślałam, że to wszystko ma sens, że warto było się poświęcić.

Na początku dzwonili często, prawie codziennie. Magda opowiadała o uczelni, Tomek o nowej pracy. Potem telefony stawały się coraz rzadsze. Najpierw raz na kilka dni, potem raz w tygodniu, aż w końcu raz na miesiąc. Zawsze tłumaczyli się tym samym – praca, obowiązki, zmęczenie. Rozumiałam. A przynajmniej próbowałam.

Dziś żyję sama. Każdego ranka wstaję, idę do sklepu, gotuję obiad. Czasem piekę ciasto, tak jak kiedyś, kiedy byli mali. Teraz jem je sama, patrząc przez okno na ulicę. Czekam, choć wiem, że telefon zadzwoni coraz rzadziej.

Zapomnieli o mnie

Nie musiałam wstawać o świcie, ale organizm przyzwyczaił się przez lata. Kiedyś o tej porze przygotowywałam dzieciom śniadanie do szkoły, szykowałam kanapki. Teraz budził mnie ten sam nawyk, ale zamiast wstawać w pośpiechu, leżałam jeszcze chwilę i wsłuchiwałam się w ciszę domu.

Zaprosiłam Magdę i Tomka na obiad. Przecież dawno ich nie widziałam. Może trzeba im po prostu przypomnieć, może sami nie chcieli narzucać się ze swoją obecnością? Tak to sobie tłumaczyłam.

Chciałam ugotować coś wyjątkowego. Kupiłam najlepsze warzywa na rosół, świeże mięso, a na deser ser biały na ich ulubiony sernik. W piekarni wzięłam pachnący chleb, a na straganie jabłka – Tomek zawsze prosił o kompot.

Wróciłam do domu, zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy. Rosół pyrkał na małym ogniu, ciasto rosło w piekarniku, zapach rozchodził się po całym domu. Nakryłam stół jak dawniej. Magda zawsze żartowała, że przesadzam, a Tomek śmiał się, że nakrywam, jakby miał przyjść ksiądz po kolędzie.

Postawiłam wazę na stół i spojrzałam na zegar. Było jeszcze wcześnie, ale czułam narastające podekscytowanie. Przecież nie odwiedzali mnie często, a ja tak bardzo chciałam, żeby ten dzień był wyjątkowy.

Czekałam na nich

Godzina minęła. Potem kolejna. Najpierw pomyślałam, że się spóźniają, to przecież normalne. Może korek, może coś ich zatrzymało. Ale gdy zrobiło się późne popołudnie, zaczęłam się niepokoić. Spojrzałam na telefon, czy nie ma żadnej wiadomości. Nic.

Siedziałam przy stole i czekałam. Rosół ostygł, ciasto nie pachniało już tak świeżo, a kompot stał nietknięty. Dopiero wtedy zaczęłam rozumieć. Nikt nie przyjdzie.

Zapadł wieczór, gdy w końcu zadzwonił telefon. Magda.

– Mamo, przepraszam… – jej głos był cichy, jakby bała się, że powiem coś, czego nie chce usłyszeć. – Zapomnieliśmy. Było tyle pracy, Tomek też miał ważne spotkanie. Może innym razem?

Przez chwilę milczałam, zaciskając palce na telefonie. Może innym razem. Ile razy już to słyszałam? Przestałam liczyć.

– Rozumiem, dziecko – powiedziałam spokojnie.

Ale nie rozumiałam, jak można zapomnieć o matce, która całe życie była obok. Jak można tak po prostu powiedzieć „może innym razem” i nie pomyśleć, że tego innego razu może już nie być?

Nie myśleli o mnie

Nie chciałam, żeby Magda usłyszała, że coś jest nie tak. Że coś w środku mnie pękło.

– Mamo, jesteś tam? – spytała po chwili.

– Jestem – odpowiedziałam, ale miałam wrażenie, że już mnie nie słyszy.

Pożegnała się szybko. Miała jeszcze coś do zrobienia.

Spojrzałam na nakrycia, które przygotowałam z taką starannością. Wzięłam jeden talerz i usiadłam przy stole sama. Nabrałam łyżkę zupy, ale nagle straciłam apetyt. Przed oczami stanęły mi wspomnienia. Tomek i Magda, śmiejący się przy stole. Kłócący się o ostatni kawałek ciasta, szurający nogami pod stołem. Tomek naburmuszony, bo musiał zjeść zupę, zanim dostanie deser. Magda marudząca, że na rosole zrobił się tłusty kożuch. A teraz była tylko cisza.

Spojrzałam przez okno. W sąsiednim domu widać było ciepłe światło, cienie ludzi przy stole. Może tam ktoś właśnie śmiał się z głupiego dowcipu, może dzieci prosiły o dokładkę. A u mnie był tylko zegar, który nie przestawał tykać.

W końcu wstałam, zebrałam ze stołu nietknięte talerze i powoli zaczęłam chować jedzenie. Nie chciałam, żeby się zmarnowało. Rosół przelałam do słoików, mięso zapakowałam do lodówki, ciasto przykryłam ściereczką. Jutro mogłam dać trochę sąsiadce, a resztę zamrozić.

Przez chwilę miałam ochotę wziąć telefon i zadzwonić do Tomka. Zapytać, jak mógł zapomnieć. Poprosić, żeby przyjechał jutro, choćby na chwilę. Ale nie zrobiłam tego. Przecież gdyby chciał, już by tu był.

Zostały mi wspomnienia

Rano obudziłam się z ciężką głową. Noc była niespokojna, przewracałam się z boku na bok, a kiedy w końcu zasnęłam, śnił mi się dom pełen ludzi, gwar rozmów i dziecięcy śmiech. Obudziłam się z tym dziwnym uczuciem – przez chwilę myślałam, że to prawda. Ale potem dotarła do mnie cisza.

Wstałam, jak zawsze, o tej samej porze. Rutyna była moją codziennością, czymś, co trzymało mnie w ryzach. Zaparzyłam herbatę, usiadłam przy stole. Spojrzałam na drugi kubek, który wyjęłam odruchowo. Nalałam do niego herbaty, a potem szybko odsunęłam na bok. Nie wiem, co sobie wyobrażałam.

Nie chciałam spędzić kolejnego dnia w czterech ścianach, więc zarzuciłam na ramiona płaszcz i wyszłam na spacer. Było chłodno, ale świeże powietrze dobrze mi zrobiło. Przeszłam się po osiedlu, mijając znajome twarze. Sąsiedzi witali się ze mną, ale nikt się nie zatrzymywał. Mieli swoje sprawy, swoje obowiązki.

Zatrzymałam się przed sklepem i spojrzałam na szybę wystawową. W odbiciu zobaczyłam starszą kobietę w zbyt luźnym płaszczu i smutnym spojrzeniu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja.

Kiedy wróciłam do domu, spojrzałam na telefon. Znów milczał. Miałam ochotę sama zadzwonić, ale wiedziałam, jak to się skończy. Magda odebrałaby w biegu, powiedziałaby, że oddzwoni później, ale nigdy by tego nie zrobiła. Tomek zapewniłby, że przyjedzie w przyszłym tygodniu, a potem znowu by coś wypadło.

Miałam dosyć

Postanowiłam, że tym razem nie będę czekać. Nie będę żyła w oczekiwaniu na telefon, na wizytę, na dowód, że jeszcze o mnie pamiętają. Przez całe życie to ja o nich dbałam. Teraz musiałam zadbać o siebie.

Nazajutrz obudziłam się wcześnie, ale tym razem nie po to, żeby czekać. Przeciągnęłam się, jakbym strząsała z siebie coś ciężkiego, i zaczęłam działać. Pudełko ze starymi zdjęciami zsunęłam z półki i zaczęłam je przeglądać, ale nie po to, żeby rozdrapywać wspomnienia. Szukałam tych, które chciałam zatrzymać. Resztę schowałam głęboko do szuflady.

Potem spakowałam kilka rzeczy do walizki. Nie była duża, nie zabierałam przecież wiele. Zdecydowałam, że wyjadę. Nie wiedziałam jeszcze gdzie, może na wieś do kuzynki, może do sanatorium, o którym kiedyś mówiła mi sąsiadka. Wiedziałam jedno – nie mogłam już dłużej czekać na coś, co nigdy nie nadejdzie.

Nie zadzwoniłam do Magdy ani do Tomka. Przez lata to ja zawsze wyciągałam rękę, a oni coraz rzadziej ją chwytali. Tym razem chciałam, żeby to oni zadzwonili. Żeby zauważyli moją nieobecność. Jeśli zauważą.

Zanim wyszłam, spojrzałam jeszcze raz na telefon. Milczał. Wzięłam płaszcz, zamknęłam drzwi i nie oglądałam się za siebie.

Janina, 70 lat

Reklama

Czytaj także:

„Teściowa ciągle mi dogryzała. W końcu 1 zdaniem sprawiłem, że zrobiła się czerwona jak piwonia”
„Dla faceta wyprowadziłam się na wieś. Zamiast pić kawę z pianką w super restauracji mam przerzucać drewno do piwnicy”
„Byłam dobrą matką i brałam kredyty, żeby pomóc dzieciom. Teraz mam nędzną emeryturę, a one nie chcą mi pomóc”

Reklama
Reklama
Reklama