Reklama

Zawsze pragnęłam podróżować, jednak nieustannie odkładałam marzenia na później. Wszystko inne było ważniejsze niż moje potrzeby – dzieci, mąż, praca. Nie twierdzę, że to nie jest ważne, niemniej nie słuchając tego, co mi naprawdę w duszy gra, nigdy nie czułam się do końca spełniona i szczęśliwa. Teraz wreszcie mogę zrobić to, na co od dawna miałam ochotę.

Myślałam o tym kilka lat

Mój mąż umarł dziesięć lat temu na raka. Zostałam nagle sama w pustym domu. Dzieciom się chyba wydawało, że nieustannie będę tkwić w żałobie i rozpaczać. To prawda, że przez pierwszych kilkanaście miesięcy po odejściu Mirka było mi bardzo ciężko. Jego przedwczesna śmierć mocno we mnie uderzyła i był taki moment, gdy sądziłam, że się nie pozbieram. Jakoś stanęłam na nogi i postanowiłam żyć dalej.

Sporo kobiet w takiej sytuacji załamuje się i rozmyśla o tym, aby jak najprędzej dołączyć do zmarłego małżonka. Mnie takie podejście było obce. Nie planuję zakupu trumny. Często się zastanawiam, czy ja i Mirek byliśmy szczęśliwą parą i nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie. Pod bardzo wieloma względami w ogóle nie pasowaliśmy do siebie. Liczyłam na to, że wraz z czasem się dotrzemy, ale nic takiego się nie wydarzyło. Nie było między nami wielkiej miłości – małżeństwo zawarliśmy głównie z rozsądku.

Dom na Saskiej Kępie kupiliśmy z Mirkiem zaraz po ślubie. Mąż sam go wyremontował – był fachowcem w tej dziedzinie, prowadził firmę remontowo-budowlaną. Dorobiliśmy się trójki dzieci, więc było tu gwarno. Obecnie mieszkam sama i taka powierzchnia jest po prostu dla mnie za duża.

– Nie myślałaś o tym, żeby zamienić się z Gosią? – dopytywały przyjaciółki.

Małgorzata to moja najstarsza córka. Ma dwoje dzieci i własne mieszkanie – jasne i przestronne. Oczywiście rozważałam opcję zamiany, ale koniec końców stwierdziłam, że nie jest to dobre rozwiązanie – tym bardziej że córka sobie znakomicie radzi. Parę tygodni po śmierci Mirka w mojej głowie zakiełkował zupełnie inny pomysł – żeby sprzedać dom i jeździć po świecie. Mogłabym sobie kupić czy nawet wynająć malutką kawalerkę, która w zupełności by mi wystarczyła. Resztę pieniędzy natomiast przeznaczyłbym na podróże, o których śniłam od małego. Kiedy, jak nie teraz, miałabym sięgnąć po marzenia? Będę coraz starsza, więc to najbardziej odpowiednia chwila.

A co ma mnie powstrzymać?

Zdawałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze – za dom dostanę niezłą sumkę, bo wart jest mnóstwo pieniędzy. Po drugie – wywoła to lawinę niezadowolenia w rodzinie. Nie mam bowiem żadnych wątpliwości co do tego, że dzieci liczą na to, że po mojej śmierci sprzedadzą nieruchomość i podzielą się kasą. Zapewne wolałyby, abym powoli przymierzała się do zakupu trumny, a nie przeglądała oferty biur turystycznych. Dlatego też o wszystkim poinformowałam je po fakcie.

– Ty chyba oszalałaś – Małgorzata nie kryła zdumienia i złości, a Dorota i Tomek jej wtórowali. – Sprzedałaś dom bez naszej wiedzy? Nawet nie raczyłaś się skonsultować.

Taka reakcja nie była dla mnie zaskoczeniem, aczkolwiek sprawiła przykrość. Dorota wręcz powiedziała wprost, że w tym wieku powinnam zajmować się wnukami, a nie dumać o zagranicznych wojażach. Tomek natomiast wyraził zaniepokojenie co do mojego stanu zdrowia – rzecz jasna było to wyłącznie szukanie dziury w całym, ponieważ na kondycję narzekać nie mogę. Poza tym wielokrotnie byłam za granicą, więc wiem doskonale, że ludzie w moim wieku i starsi namiętnie oddają się podróżom. Po prostu moim dzieciom nie jest na rękę to, że nigdy nie widziałam siebie w tradycyjnej roli babci i na dodatek wcale się z tym nie kryłam.

Kiedy oznajmiłam, że na miesiąc wybieram się do Japonii, dzieciom miny zrzedły.

– To niedorzeczne – najwięcej do powiedzenia miała jak zwykle Małgorzata – tyle pieniędzy na coś takiego wydawać.

– Dlaczego? – zapytałam.

– Tata to się w grobie przewraca – córka wytoczyła najcięższe działa. – Jesteś potrzebna tutaj, a nie w jakiejś Japonii.

Nie zrezygnowałam z planów

Szczerze powiedziawszy, miałam już serdecznie dość spełniania oczekiwań innych. Zajmowałam się tym całe swoje życie i byłam już tym zmęczona. Nie przypominam sobie, aby któreś z dzieci przynajmniej raz spytało, czy jestem szczęśliwa. Mój świętej pamięci mąż też miał to w nosie. Pomimo że wyjazd do Japonii był przyczyną kilku srogich kłótni, nie zrezygnowałam. W Kraju Kwitnącej Wiśni spędziłam jeden z najpiękniejszych miesięcy swego życia, a to był dopiero początek.

Potem przyszła kolej na Tajlandię i Barcelonę. Dzieci wciąż wyrażały nadzieję, że pójdę po rozum do głowy – ich zdaniem kompletnie mi odbiło.

– Dlaczego jesteś taka uparta i nie możesz odpuścić? – Dorota traktowała mnie jak nieporadne dziecko, co w ogóle mi się nie podobało.

– Nie chcę, abyś odzywała się w ten sposób. Jestem dorosła i mam prawo spędzać czas wędkę własnego uznania.

Naturalnie nasłuchałam się, że jestem egoistką, bo wolę wydawać pieniądze na duperele, zamiast dać je dzieciom. Kilka moich koleżanek się ode mnie odwróciło, bo uznały, że sprzeniewierzam się największym wartościom i zachowuję jak buntowniczka. Nic bardziej mylnego. Wychodzę z założenia, że nie po to ciężko pracowałam i oszczędzałam, żeby teraz mieć tego przysłowiową figę z makiem.

Niestety, w polskim społeczeństwie pokutuje głęboko zakorzenione przekonanie, że starsze osoby – w szczególności dotyczy to kobiet – mają obowiązek w dalszym ciągu się poświęcać, żeby komuś było dobrze i wygodnie. Kocham moją rodzinę, ale takie podejście jest bardzo krzywdzące. Jestem człowiekiem z krwi i kości, mam uczucia i marzenia. Dlaczego nie mogę funkcjonować w zgodzie ze sobą? Uwielbiam spędzać czas z wnukami, ale nie jestem pełnoetatową, darmową nianią. Kocham również odkrywać nowe miejsca i czuć ekscytację przed każdą kolejną podróżą. Co w tym złego? Dzieci i znajomi nie mają wyjścia – muszą się przyzwyczaić. Niektóre koleżanki mi zazdroszczą, bo brakuje im odwagi, żeby przeciwstawić się swoim rodzinom i sięgnąć po to, na co rzeczywiście mają ochotę.

Anna, 65 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama