Reklama

Zawsze wierzyłam w prawdziwą miłość – taką do grobowej deski. Jestem wdzięczna Bogu za to, że dane mi było jej zaznać. Odkąd odszedł mój ukochany mąż, nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Samotność jest potworna – zatruwa człowieka od środka, odbierając chęć do czegokolwiek i wpędzając w depresję. Nie wierzę w to, że jeszcze kiedykolwiek zaznam szczęścia, jestem na to za stara.

Kiedy poznałam Janka, byłam młodziutką, siedemnastoletnią dziewczyną. Od razu się w nim zakochałam. Bardzo schlebiało mi to, że starszy i zabójczo przystojny chłopak właśnie na mnie zwrócił uwagę, pomimo że otaczał go wianuszek adoratorek. Z jego strony również była to miłość od pierwszego wejrzenia. Razem z ojcem prowadził sklep rzeźniczy. Nasze rodzinne miasteczko było niewielkie – nie mam pojęcia, jakim cudem nie spotkaliśmy się wcześniej.

W każdym razie zaczęliśmy się umawiać i już dwa lata później byliśmy po ślubie. Doczekaliśmy się dwóch synów, z którymi dzisiaj mam znakomity kontakt. Obaj są bardzo podobni do Janka – zarówno pod względem wyglądu, jak i charakteru. Moje serce raduje się na sam ich widok.

Mój świat się zawalił

Przeżyłam z Jankiem trzydzieści sześć wspaniałych lat. Byliśmy bardzo zgranym i udanym małżeństwem. Nigdy nie doszło między nami do poważnej kłótni. Zdarzały się drobne nieporozumienia, ale szybko wyjaśnialiśmy sprawę. Nie było żadnych cichych dni czy robienia sobie na złość. Nie było dnia, żeby Janek mi nie powiedział, jak bardzo mnie kocha. Gdy zaczął się źle czuć, sądził, że to przemęczenie.

– Nic mi nie jest, po prostu za dużo pracuję – starał się mnie pocieszać, ale bezskutecznie.

W końcu dolegliwości nasiliły się do tego stopnia, że poszedł się przebadać. Usłyszał potworną diagnozę. Lekarze bezradnie rozłożyli ręce, bo nie dało się już nic zrobić. Dwa miesiące później Janek zmarł. Byłam przy nim w szpitalu. Trzymałam go za rękę, kiedy wydał ostatnie tchnienie.

Pomimo że od jego śmierci minęło pięć lat, wciąż nie mogę się pozbierać. Codziennie odwiedzam jego grób i przynoszę świeże kwiaty. Jestem doszczętnie zdruzgotana. Kompletnie nie potrafię odnaleźć się w świecie bez ukochanego męża. Synowie martwią się o mnie.

– Mamo, tylko się pogrążasz – często to od nich słyszę.

Wiem, że chcą dla mnie jak najlepiej. Poradzili, abym wybrała się do terapeuty lub psychiatry, aby otrzymać specjalistyczną pomoc. Nie widzę w tym sensu. Niby po co? Dostanę tylko tabletki, po których będę otumaniona, bo nikt nie zrozumie mojej tęsknoty. Straciłam człowieka, dla którego mogłam w ogień skoczyć.

Jestem samotna

Nie ukrywam, że marzę o tym, aby wreszcie przejść na emeryturę i jak najszybciej umrzeć. Pragnę dołączyć do Janka. Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że na mnie czeka. Jesteśmy sobie przeznaczeni i będziemy trwać przy sobie w wieczności. Moje doczesne życie straciło sens.

– Krysiu, może w weekend wskoczysz z nami na kawę? – Zosia, moja serdeczna przyjaciółka, proponuje mi to co tydzień, a ja konsekwentnie jej odmawiam.

Nie mam ochoty z nikim się spotykać i udawać, że wszystko jest w porządku. Wolę wybrać się na cmentarz albo przeglądać albumy z fotografiami moimi i Janka. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Dobry, uczynny człowiek odchodzi przedwcześnie, a jakieś szumowiny mają się całkiem nieźle. Jak tu nie narzekać? Chyba w dalszym ciągu nie dociera do mnie to, co się stało. Żałuję, że to ja nie odeszłam pierwsza. Nie ma niczego gorszego niż patrzenie, jak ktoś, kogo się kocha, odchodzi. Rodzi to niewyobrażalny smutek i bezsilność. Trudno to wytłumaczyć komuś, kto tego nie doświadczył.

– Powinnaś wychodzić do ludzi, a nie od nich uciekać – to kolejna rzecz, którą Zosia nieustannie powtarza.

– W celu poznania kogoś? – wzruszam wówczas ramionami. – Daj spokój, to nie na moje siły. Za stara jestem, żeby się w to bawić.

– Janek by nie chciał, żebyś się tak umartwiała. Życzyłby sobie, abyś nie była sama.

– Brakuje mi go, nigdy nie przestanę go kochać.

– Ależ skarbie, nikt ci nie każe przestawać. Chodzi o to, aby wreszcie pogodzić się z jego śmiercią i złapać nieco wiatru w żagle. On zawsze będzie z tobą.

Niby to, co mówi przyjaciółka, ma głęboki sens, ale wdrożenie tego w praktykę to już zupełnie inna kwestia.

Coraz trudniej mi wytrzymać ze sobą

Sama po sobie widzę, że mimo upływu czasu fatalnie znoszę śmierć męża. Zosia ma rację co do tego, że Janek nie chciałby mnie oglądać w takim stanie. Nie mam jednak bladego pojęcia, jak się z tego bagna wygrzebać. Czasami łapię się na tym, że jestem tym niewyobrażalnie zmęczona. To nieludzkie dźwigać takie brzemię. Pewnego wieczoru, kiedy po raz kolejny popłakałam się z bezsilności, poczułam, że coś we mnie pękło. To był przełomowy moment w mojej żałobie po Janku. Zadzwoniłam do starszego syna z zapytaniem, czy mógłby mi ogarnąć wizytę u psychiatry.

– Oczywiście – Piotr się ucieszył. – Co za ulga, że się na to zdecydowałaś.

– Chyba nie mam wyjścia – odparłam ze smutkiem. – Czuję się okropnie.

– Mamo, wszyscy się o ciebie martwimy.

– Wiem, synku, wiem – przytaknęłam.

Piotr kuł żelazo, póki gorące i od razu zabrał się do działania. Chyba się obawiał, że zmienię zdanie. Nie zamierzałam, ale się bałam. Na umówioną wizytę poszłam bardzo zestresowana. Wcześniej nie byłam u psychiatry, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Okazało się, że strach ma wielkie oczy.

Na razie podchodzę do tego sceptycznie, ale stosuję się do wskazówek. Nie liczę jednak na to, że dam radę otworzyć się na nowe doświadczenia i szanse, jakie los przyniesie. Mam tutaj na myśli mężczyzn. Zakochiwanie się należy pozostawić młodym ludziom, niech oni smakują tego owocu. Zresztą, kto by chciał sfrustrowaną sześćdziesięciolatkę? Mam świadomość, że kto by się nie pojawił, nie wytrzyma porównania z Jankiem. Niewykluczone, że pisana jest mi samotność i trzeba to przyjąć do wiadomości.

Krystyna, 60 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama