„Mam 55 lat i już nie jestem nikomu potrzebna. Dla pracodawców kobieta w tym wieku jest jak przestarzały sprzęt”
„Wróciłam do domu, usiadłam przy stole, patrzyłam na swoje notatki i CV. Nagle poczułam, jakby całe moje doświadczenie było nic niewarte. Czułam się, jakby świat mówił mi: «Nie pasujesz. Nie jesteś już potrzebna»”.

- Redakcja
Dla mnie szkoła to było całe życie – szum na korytarzach w czasie przerw, dzieciaki wchodzące z hałasem do klasy, krzyczące: „Dzień dobry, pani Kasiu!”. Kocham to wszystko. Albo… kochałam. Bo dziś nie mam już dokąd wracać. Nie mam komu mówić „dzień dobry”. Kiedyś byłam mentorką, wzorem, tą, do której przychodziły młodsze nauczycielki, prosząc o radę. Pomagałam im planować lekcje, wspierałam, gdy czuły się przytłoczone. A teraz czuję się jak stary mebel, którego nikt już nie chce.
Od kilku miesięcy rozsyłam CV. Próbuję się dostać do jakiejkolwiek szkoły, nawet na zastępstwo, byle tylko wrócić do dzieci. Ale telefon milczy, a kiedy już ktoś oddzwania, to po rozmowie mam wrażenie, jakbym była z innego świata. Rozmowy rekrutacyjne to dla mnie piekło.
Ci młodzi ludzie, którzy mnie oceniają, patrzą na mnie jak na eksponat w muzeum. Nie rozumieją, że mam doświadczenie, które mogłoby być dla nich skarbem. Oni chcą czegoś innego – świeżości, energii, znajomości TikToka, trendów, tego wszystkiego, co teraz modne. Mam trzydzieści lat pracy w szkole, a oni patrzą na mnie tak, jakbym była przeszkodą, balastem, kimś, kto spowalnia.
Moje życie codzienne to CV, listy motywacyjne, nerwowe przeglądanie ofert na portalach. Piszę: „Jestem zmotywowana, potrafię współpracować w zespole, mam doświadczenie…”, ale gdy patrzę w lustro, widzę kobietę, która nie pasuje do tego nowego świata. Może to już koniec mojego zawodowego życia? Może nie ma już miejsca dla takich jak ja?
Nigdzie mnie nie chcą
Czuję się niepotrzebna. Jakby moje doświadczenie było tylko przeszłością, którą wszyscy chcą zostawić za sobą. Każdy dzień przynosi to samo: nadzieja, a potem rozczarowanie. Czasem mam ochotę po prostu przestać się starać, usiąść i powiedzieć: „Dość”. Ale coś we mnie każe walczyć.
Weszłam do sali, w której czekała na mnie rekruterka – młoda kobieta, może trzydzieści lat, w eleganckiej koszuli, z uśmiechem przyklejonym do twarzy. Przestawiłam się, zanim zaczęła mówić:
– Ma pani ogromne doświadczenie, to widać. Trzydzieści lat pracy w szkole to naprawdę imponujące… Ale zespół u nas jest bardzo młody, dynamiczny… – urwała, patrząc na mnie, jakby czekała na moją reakcję.
Serce zaczęło mi bić szybciej. Uśmiechnęłam się sztucznie i powiedziałam:
– Mam świetny kontakt z młodzieżą, potrafię dogadać się z każdym, współpracowałam z różnymi pokoleniami nauczycieli, zawsze byłam otwarta na nowe pomysły.
– Tak, tak, to świetnie – przytaknęła rekruterka, ale jej uśmiech był pusty. – Tyle się teraz zmienia, musimy działać szybko, nowocześnie…
A potem już tylko jakieś zdawkowe pytania: o pasje, o to, jak wyobrażam sobie nowoczesną edukację. Wyszłam z tej rozmowy, czując się, jakby ktoś we mnie uderzył. Nie było nawet konkretnego „nie”, ale wiedziałam, co to oznacza.
Czułam się zbędna
Druga rozmowa była podobna. Przede mną siedział mężczyzna, może trzydzieści pięć lat, dobrze ubrany, nonszalancko zarzucony szalik na marynarkę.
– Szukamy kogoś, kto wniesie świeże spojrzenie. Nowe technologie, aplikacje, innowacje… Rozumie pani, o co chodzi.
Próbowałam się bronić:
– Znam podstawy, uczę się, korzystałam z tablic multimedialnych, potrafię pracować z komputerem, nie jestem z tych, co boją się technologii.
– To świetnie, to naprawdę dobrze, że pani się stara – powiedział i znowu ten sam uśmiech, za którym kryło się: „Ale to za mało”.
Wyszłam z jego gabinetu z głową ciężką jak kamień. Czułam, że „świeże spojrzenie” to po prostu inne słowo na „za stara”.
Wróciłam do domu, usiadłam przy stole, patrzyłam na swoje notatki i CV. Nagle poczułam, jakby całe moje doświadczenie było nic niewarte. Jakby te wszystkie lata pracy, te dzieci, którym pomagałam, te rozmowy z rodzicami, wsparcie dla młodszych koleżanek – nic z tego nie miało już znaczenia. Czułam się, jakby świat mówił mi: „Nie pasujesz. Nie jesteś już potrzebna”.
Nie pasowałam
Spotkałam się z Martą w małej kawiarni, gdzie zawsze chodziłyśmy na kawę po pracy. Dawno się nie widziałyśmy, a teraz patrzyłam na nią i czułam, jak bardzo się od siebie oddaliłyśmy. Była w eleganckim płaszczu, z nową fryzurą, jakby jej życie toczyło się zupełnie innym torem niż moje.
– I co, jak ci idzie?
– Nie chcą mnie nigdzie. Wszędzie to samo: niby doceniają moje doświadczenie, ale nie pasuję do zespołu. Zawsze to samo zdanie: „Mamy młody, dynamiczny zespół…”. Niby nie mówią wprost, że jestem za stara, ale wiem, co myślą.
Marta wzięła łyk kawy, wzruszyła ramionami:
– Może faktycznie… Wiesz, teraz szukają młodych, z energią, z TikTokiem, z pomysłami na zajęcia inne niż nudne lekcje. Może ty już nie pasujesz? – powiedziała to tak naturalnie, jakby mówiła o pogodzie.
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Odstawiłam filiżankę na spodek i popatrzyłam na nią ostro:
– Nie pasuję? A kto ich nauczył wszystkiego? Kto ratował te dzieci, kiedy oni nie mieli pojęcia, co robić? A teraz co? Mam się cieszyć, że jestem za stara?
Marta spuściła wzrok, zamieszała łyżeczką w kawie.
– Taki jest świat. Musisz się dostosować. Czas się zmienia.
Nikt mnie nie rozumiał
Słuchałam jej i czułam, jak moje serce się kurczy. Słowa Marty bolały mnie bardziej niż rekruterów. Myślałam, że zrozumie, że stanie po mojej stronie. A ona tylko wzruszała ramionami, jakby mówiła: „Trudno, takie życie”. Wracałam do domu z poczuciem, że straciłam nie tylko pracę, ale i swoją własną wartość. W głowie dźwięczało mi jedno: „Nie pasujesz”.
Telefon zadzwonił późnym popołudniem, kiedy siedziałam przy stole z kubkiem herbaty. Na wyświetlaczu zobaczyłam dyrektorki szkoły, w której pracowałam przez tyle lat. Serce zabiło mi szybciej.
– Kasiu, cześć – powiedziała. – Potrzebujemy kogoś na zastępstwa. Kilka godzin w tygodniu by się znalazło. Pomyślałam o tobie, bo wiesz, jak to jest. Ktoś musi być, dzieci same się nie poprowadzą.
Przygryzłam wargę. Z jednej strony – kilka godzin, kilka złotych. Z drugiej – zastępstwa? Przecież byłam tu przez tyle lat nauczycielką na etacie, byłam kimś, a teraz co? Mam się cieszyć z resztek? Ale uśmiechnęłam się, bo co innego miałam zrobić?
– Oczywiście, dziękuję. Każda praca się przyda – odpowiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał lekko.
Gdy odłożyłam telefon, siedziałam w ciszy, patrząc przed siebie. Zrobiło mi się dziwnie pusto w środku. Jeszcze kilka lat temu Basia prosiła mnie o pomoc przy awansach, przy projektach, to ja uczyłam te młode nauczycielki, podpowiadałam, jak radzić sobie z trudnymi uczniami. A teraz łaskawie daje mi parę godzin, bo nikogo innego nie ma.
Katarzyna, 55 lat
Czytaj także:
- „Dzieci chciały iść do zoo na Dzień Dziecka, ale nie było mnie stać. Płakałam, bo znów je rozczarowałam”
- „Byliśmy tak zapracowani, że zapomnieliśmy o 1 czerwca. Dzieci dały nam taka nauczkę, że głowa mała”
- „Moi rodzice zawsze muszą zrobić pokazówkę. Swoim prezentem rozbili komunię naszej córki w drobny mak”

