Reklama

„Stara panna” – to określenie, które kiedyś brzmiało jak szyderstwo rzucone z ust mojej siostry Heli, z czasem stało się po prostu neutralne, zwyczajne. Takie jak „mam krótkowzroczność” albo „pracuję w bibliotece”. Fakty, nie emocje.

Poranki zaczynają się podobnie: budzę się przed siódmą, zanim jeszcze kot Stefan wskoczy na parapet i zacznie zaczepiać łapą firankę. Wstawiam wodę na herbatę, płuczę twarz zimną wodą i zerkam przez okno. Patrzę na blok naprzeciwko.

Pracuję w bibliotece miejskiej. Lubię to miejsce – zapach papieru, ciszę, która nie ciąży. Ludzie przychodzą, pytają o książki, czasem opowiadają o swoim życiu między jednym tomem a drugim. Czasem opowiadają więcej, niż chcę wiedzieć. A czasem milczą tak długo, że czuję się im bliższa niż własnej siostrze. Hela zawsze była moim przeciwieństwem. Wysoka, pewna siebie, złośliwa w taki sposób, który udawał troskę.

– Beata, ty się do facetów nie nadajesz, ty byś ich zagłaskała na śmierć – mówiła ze śmiechem, kiedy byłam jeszcze w liceum.

Potem było tylko gorzej.

– Ciągle sama? No ale wiesz, nie każdemu pisane jest być z kimś… – rzucała niby mimochodem, podczas świąt, przy stole.

Uwierzyłam, że coś ze mną nie tak. Że może jestem zbyt miękka, zbyt cicha, zbyt przezroczysta. I tak zleciały lata.

Dogryzała mi

Teatr był moją ucieczką. Tam wszystko było większe, głębsze, bardziej nasycone emocjami, niż moje życie. Po spektaklu wracałam do domu, robiłam sobie kolację, siadałam z książką i mruczącym Stefanem na kolanach. Tak mijały wieczory i lata.

Aż pewnego dnia, kiedy otwierałam skrzynkę na listy, kątem oka zobaczyłam, jak ktoś niesie karton z książkami. Kilka dni później minęliśmy się na klatce. Skłonił lekko głowę. Odwzajemniłam gest nieśmiało. I tyle.

Któregoś dnia wyszłam z mieszkania tylko na chwilę – chciałam odebrać paczkę z książkami i wrócić do ciepłego mieszkania. Na zewnątrz było chłodno, nieprzyjemnie, jak to zwykle bywa w listopadzie. Pociągnęłam mocno drzwiczki klatki i niemal w tym samym momencie usłyszałam czyjś krok za plecami. Odwróciłam się i zobaczyłam sąsiada.

Zaskoczył mnie

Stał kilka kroków ode mnie, z kluczami w dłoni i uśmiechem, który był raczej delikatnym uniesieniem kącików ust niż jakąś nachalną próbą rozmowy. Skłoniłam lekko głowę, już miałam odwrócić wzrok, ale on pierwszy się odezwał.

– Zimno dziś, prawda?

– Bardzo. I jeszcze ten wiatr. Jakby listopad specjalnie chciał nam przypomnieć, że zima blisko – odpowiedziałam.

– Ale ma swój urok. Pachnie jak dzieciństwo – powiedział cicho i spojrzał w okno na końcu klatki. – Pamięta pani, jak śnieg miał zapach?

Zaskoczył mnie. Nie pytaniem, a tym, że ktoś tak mówił. Przeważnie ludzie narzekali na błoto, rachunki za ogrzewanie, ciemność o szesnastej. Pokiwałam głową i odważyłam się spojrzeć na niego trochę dłużej. Miał łagodne spojrzenie i głos, który przypominał głos spikera z radia, którego kiedyś słuchałam wieczorami.

– Co pani czyta? – zapytał, widząc książkę w mojej ręce.

Podniosłam okładkę i pokazałam mu tytuł.

– O, to dobre. Czytałem jakieś dwa lata temu. Lubi pani takie rzeczy?

– Lubię, bo są prawdziwe. Bez udawania. A pan?

– Czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce. Ostatnio dużo wracam do starych autorów. Tokarczuk, Myśliwski, Pilch… – wymieniał spokojnie, a ja poczułam lekkie zakłopotanie, bo już dawno nie słyszałam, żeby ktoś rozmawiał ze mną o książkach z takim spokojem, bez popisywania się, bez mądrzenia się.

Nie spodziewałam się

– Pracuję w bibliotece – powiedziałam po chwili, trochę z dumą, a trochę, żeby wytłumaczyć, dlaczego mam książkę w ręce.

– To cudownie. Zazdroszczę pani tego świata. Ciszy i porządku między półkami. Może mnie pani kiedyś tam oprowadzi?

Było coś w jego głosie, co mnie zawstydziło. Tak, jakby powiedział coś zbyt osobistego, a jednocześnie niewinnie. Uśmiechnęłam się tylko, niepewnie.

– Lubi pani teatr?

– Bardzo. Chociaż ostatnio rzadziej chodzę.

– W takim razie może byśmy się wybrali razem? Grają teraz Szekspira, dobrze wystawionego, bez tej całej maniery. Co pani na to?

Serce mi przyspieszyło. Nie z wrażenia, raczej z niepewności. Chciałam powiedzieć coś mądrego, ale w głowie miałam pustkę. Skinęłam głową.

– To świetnie. Kupię bilety i dam znać. Mieszkam na drugim piętrze pośrodku. Do zobaczenia.

– Do zobaczenia – powiedziałam, czując, jak moje policzki robią się gorące.

Byłam podekscytowana

Wróciłam do mieszkania i nie mogłam już czytać. Chodziłam po pokoju, przekładałam rzeczy z miejsca na miejsce. Może to nic takiego, może tylko sąsiedzka uprzejmość? Ale sposób, w jaki na mnie patrzył, i to, jak powiedział „do zobaczenia” – to nie było przypadkowe. Miałam pięćdziesiąt lat. Mówią, że w tym wieku człowiek już nie powinien się łudzić. Ale ja właśnie poczułam, że coś się we mnie budzi. Że może jeszcze nie wszystko we mnie zgasło.

W wieczór wyjścia do teatru stałam przed lustrem i próbowałam zdecydować, czy ta granatowa sukienka nie jest zbyt elegancka, czy może nie wygląda, jakbym się starała za bardzo. Przecież to tylko teatr. A jednak serce biło mi szybciej, dłonie miałam lekko spocone. W końcu narzuciłam płaszcz, chwyciłam torebkę i zeszłam na dół.

Andrzej już czekał. Uśmiechnął się, a ja poczułam się trochę jak dziewczyna z liceum. Wiał zimny wiatr. Drżałam lekko, choć nie chciałam dać po sobie poznać, że marznę. Wtedy on, bez słowa, zdjął z szyi swój szalik i podał mi go.

– Proszę. Ciepło mi, a pani się trzęsie.

Zamarłam na moment, ale przyjęłam. Szalik pachniał jego wodą kolońską. Kręciło mi się w głowie.

Był szarmancki

W teatrze usiedliśmy obok siebie. Przedstawienie było dobre, ale trudno mi było się skupić. Czułam jego obecność, jego dłoń spoczywającą na podłokietniku tuż obok mojej. Po spektaklu nie poszliśmy od razu do domu. Wstąpiliśmy do kawiarni na herbatę. Rozmawialiśmy długo – o sztuce, o dawnych miłościach, o samotności, o tym, że czasem lepiej nic nie mówić, tylko być. Wracałam do domu z jego szalikiem owiniętym wokół szyi. Czułam się… inna. Nie młodsza. Nie piękniejsza. Po prostu – widziana.

Spotkałyśmy się u Heli w sobotę po południu. Upiekła sernik, który zawsze robiła za słodki, i podała herbatę w filiżankach z porcelany, które odziedziczyła po mamie i traktowała jak relikwię. Siedziała naprzeciwko mnie i mierzyła mnie wzrokiem. W końcu nie wytrzymała.

– Ty coś ukrywasz – powiedziała, zerkając na mnie ponad brzegiem filiżanki. – Beata, znam cię. Powiedz mi wprost. Ktoś jest?

– Nikt. Znaczy… sąsiad. Poszliśmy razem do teatru.

Hela prawie spadła z krzesła.

– Do teatru? Z mężczyzną? Ty? W twoim wieku?

Wyśmiała mnie

Patrzyłam na nią przez chwilę, zaskoczona. Zamiast cieszyć się, że coś się u mnie ruszyło, zaczęła z tego kpić. Ale znałam ją. Zawsze musiała wbić szpilkę, żeby poczuć się lepiej.

– A co, nie wolno mi?

– No nie wiem, Beata. Przecież ty masz pięćdziesiąt lat, nie piętnaście. Ludzie w tym wieku szukają spokoju, a nie randek.

– Ja nie szukam randek – powiedziałam cicho. – Szukam bliskości. Kogoś, z kim można pójść na spacer, obejrzeć spektakl, wypić herbatę.

– On chce się z tobą ożenić, czy tylko chce towarzystwa? – zapytała z przekąsem.

– Nie wiem. I nie muszę wiedzieć teraz. Ale nie zamierzam już żyć tak, jakby wszystko było za mną.

Hela się skrzywiła.

– Nie jest za późno na miłość – powiedziałam w końcu spokojnie. – Za późno jest na życie bez niej.

Wpadłam po uszy

Poszliśmy do kina w piątek wieczorem. Założyłam ten sam szalik, który dał mi wtedy przed teatrem. To był głupi gest, może zbyt symboliczny, ale czułam, że to coś znaczy.

Film był spokojny, czuły, z tych, które zostają w człowieku na dłużej. W pewnym momencie poczułam jego dłoń na swojej. Nie patrzył na mnie, nie zapytał, nie zrobił nic teatralnego. Po prostu położył rękę. Odpowiedziałam tym samym. Trwaliśmy tak do końca seansu.

Po filmie spacerowaliśmy po mieście. Ulice były puste, światła odbijały się w kałużach. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Słuchał mnie uważnie. Czasem milczał, ale to milczenie było jak rozmowa.

To była się sobota, nie umawialiśmy się, a mimo to czułam, że zapuka. I zapukał. Miał ze sobą coś w pudełku.

– Upiekłem szarlotkę. Pierwszy raz. Będzie dobrze, jeśli się nie rozpadnie.

To był moment

Spróbowałam. Rozpadła się. I była pyszna. Potem usiedliśmy w pokoju na kanapie, piliśmy herbatę, Stefan spał zwinięty w kłębek na fotelu. Za oknem padał śnieg. Andrzej wpatrywał się w to wszystko z takim spokojem, jakiego dawno nie widziałam u nikogo.

Nie wiem, w którym momencie to się wydarzyło. Chyba wtedy, kiedy zamilkłam w połowie zdania, a on się tylko uśmiechnął. Przesunął się bliżej i bez słowa pocałował mnie w policzek. Nie odsunęłam się. Pocałował jeszcze raz, tym razem w usta. Krótko, miękko, jakby pytał, czy może.

Nie próbował nic więcej. Został blisko, oparł głowę o moje ramię i tak siedzieliśmy. Cisza między nami była dobra. Niosła więcej niż wszystkie wcześniejsze rozmowy.

To nie był moment z filmu. Nie grała muzyka, nie drżały nam ręce. Po prostu – był ktoś obok. I ja wiedziałam, że zostanie.

Beata, 51 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama