Reklama

Czasami budzę się w środku nocy i przez chwilę nie wiem, gdzie jestem. Patrzę na sufit, próbuję uspokoić oddech, słyszę równomierne chrapanie Norberta – i wraca mi świadomość. Mój dom. Mój mąż. Moje życie. Od dwudziestu lat to wszystko wygląda tak samo. Tylko ja się jakoś w tym pogubiłam.

Norbert śpi twardo. On nigdy nie miał problemu ze snem. Ani ze sobą, ani ze mną. Zawsze mówił, że to, co mamy, to porządek. Stabilność. Żadnych dramatów, żadnych zmian. „Po co coś ruszać, skoro działa?” – powtarzał, jakby nasze małżeństwo było lodówką. A ja coraz częściej czułam, że się duszę.

Mam 49 lat. Córkę za granicą. Mieszkanie, ogród, męża, który co tydzień pastuje podłogi i nigdy nie zapomina, żeby zapłacić rachunki. Nie mogę powiedzieć, że brakuje mi czegoś konkretnego. Ale brakuje mi czegoś w ogóle. Czasem stoję przed lustrem i zastanawiam się, kim byłam, zanim stałam się funkcjonalnym dodatkiem do cudzego życia.

Poznałam Adama zupełnie przypadkiem. Zapisałam się na warsztaty fotograficzne, bo Klara powiedziała, że dobrze mi zrobi robienie czegoś tylko dla siebie. Usiadł obok mnie. W pierwszej chwili pomyślałam: „Pewnie kolejny samotny nudziarz z pasją do sprzętu”. Ale kiedy się uśmiechnął, coś się we mnie poruszyło. Jakby ktoś odkręcił zakręcony przez lata kran.

Polubiłam go od pierwszej rozmowy

– Lubisz to? – zapytał, wskazując na mój aparat.

Lubię próbować – uśmiechnęłam się niepewnie. – Choć mam wrażenie, że więcej w tym intuicji niż wiedzy.

– To dobrze. Intuicja jest ważniejsza niż przysłona – odpowiedział spokojnie. Miał niski, miękki głos, taki, przy którym człowiek mimowolnie zwalniał.

Siedzieliśmy obok siebie w jasnej, cichej sali. Prowadzący opowiadał o kadrowaniu, ale ja zamiast notować, słuchałam, jak Adam opowiada o swojej pracy. Grafik, zdalny freelancer, samotny ojciec. Gdy wspomniał o córce, oczy mu się rozjaśniły.

– A ty? – zapytał nagle. – Co byś zrobiła, gdybyś mogła dziś zacząć od zera?

Zawiesiłam wzrok na jego dłoniach. Miał ciepłe dłonie. Bez obrączki.

Nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Myślę, że od dawna nie zadałam sobie takiego pytania.

Nie ponaglał. Po prostu skinął głową, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie – nie wiedzieć, czego się chce. Potem rozmawialiśmy o książkach, o tym, że niektóre kawałki Leonarda Cohena brzmią lepiej w deszczu, a niektóre wspomnienia mają zapach piwnicy. Śmiał się z moich porównań, a ja… ja poczułam się przy nim jak ktoś, kogo warto słuchać.

Gdy wracałam do domu, czułam się dziwnie lekka. Jakby ten mężczyzna, którego znałam od zaledwie dwóch godzin, coś we mnie zmienił. Wciąż słyszałam jego pytanie. Co bym zrobiła, gdybym mogła zacząć od nowa? I nagle, po raz pierwszy od lat, bardzo chciałam się tego dowiedzieć.

Z mężem nie dało się gadać

W domu pachniało smażonym boczkiem. Norbert zawsze robił to samo – piątek wieczór, jajecznica z boczkiem, telewizor i wiadomości. Wszystko na czas, wszystko poukładane. Gdy weszłam, nawet nie podniósł wzroku znad patelni.

– O, jesteś. Głodna?

– Nie. Zjadłam coś na mieście – skłamałam. W rzeczywistości żołądek miałam ściśnięty od emocji.

Zdjęłam buty, usiadłam na krześle przy stole. Patrzyłam, jak Norbert obraca skwarki z takim skupieniem, jakby od tego zależał pokój na świecie.

– Norbert... – zaczęłam. – Myślałeś kiedyś, jakby to było coś zmienić?

Znowu zaczynasz? – nawet się nie odwrócił. – Mamy przecież wszystko, po co to rozgrzebywać?

– Bo może „wszystko” to za mało? – zapytałam ostrożnie. – Może to nie jest wszystko?

Westchnął ciężko. Przełożył jajecznicę na dwa talerze, jeden z nich postawił przede mną. W końcu spojrzał mi w oczy.

Ty zawsze musisz mieć jakiś problem. Może to przez Klarę, że wyjechała. Pusto ci w domu, to teraz wymyślasz.

– Nie wymyślam. Po prostu czuję się… jakby mnie tu nie było.

– To weź sobie kota – rzucił beznamiętnie i włączył telewizor.

Pokręciłam głową i wstałam. Miałam ochotę powiedzieć coś więcej, może nawet krzyknąć, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Norbert nigdy nie chciał słyszeć. Nie wtedy, kiedy mówiłam „kocham”, i nie teraz, kiedy zaczynałam mówić „już nie wiem, kim jestem”. W łazience spojrzałam w lustro. Ta twarz była znajoma. Ale kobieta patrząca na mnie nie miała w sobie światła. Tylko cienie. I jedno pytanie, którego bała się zadać na głos: czy to wszystko jeszcze ma sens?

Przekroczył pewną granicę

Zobaczyłam go przy regale z książkami. Przekładał coś, zerkając na tył okładki, a potem uniósł wzrok i nasze spojrzenia się spotkały.

– Joanna – uśmiechnął się cicho. – Szukasz ucieczki, czy odpowiedzi?

– Jedno i drugie – odpowiedziałam zaskakująco szczerze. – Ciebie też książki ratują?

– Raczej porządkują bałagan – wziął do ręki tomik poezji. – Ale nie zawsze skutecznie.

Usiedliśmy potem w kawiarni obok księgarni. Przypadkowe spotkanie, które nagle stało się naturalnym ciągiem dalszym czegoś, co dopiero zaczęło się rodzić.

Rozmawialiśmy o rodzinie. O tym, że po rozwodzie przez długi czas czuł się niepełny. Że boi się przyzwyczajać do ciszy, bo potem trudno z niej wyjść.

– A ty? – zapytał cicho. – Co czujesz, kiedy wracasz do domu?

Zawahałam się. Powinnam była powiedzieć coś neutralnego. Że dom jak dom. Ale słowa same wypłynęły:

Samotność. Choć przecież nie jestem sama. Mam męża. Ale od lat nie pamiętam, jak to jest być... zauważoną. Przy tobie czuję się... obecna.

Zapadła cisza. Nie niewygodna. Taka, w której dwie dusze wiedzą, że przekroczono granicę.

– Czasem nie potrzeba rewolucji. Wystarczy, że ktoś powie ci: jesteś ważna – powiedział spokojnie.

– Nikt mi tego nie mówił od bardzo dawna – wyszeptałam.

Adam sięgnął po moją dłoń. Nie ścisnął jej. Tylko dotknął. Delikatnie. I zabrał rękę, jakby chciał sprawdzić, czy się nie cofnę. Nie cofnęłam. Wracałam do domu z dziwnym uczuciem. Nie było w nim winy. Raczej czułość. I strach, że zaczęłam żyć w miejscu, skąd nie ma już powrotu.

Próbowałam coś wskrzesić

– Norbert, chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam, siadając przy stole, gdy wyłączył telewizor.

Spojrzał na mnie niechętnie, jakby już z góry wiedział, że będzie musiał coś od siebie dać. A tego nie lubił. Dawać emocje – to nie był jego styl.

– Mów – burknął, nalewając sobie herbaty.

Zebrałam się w sobie. Czułam, że to może być ostatni raz, kiedy próbuję go jeszcze dosięgnąć.

– Czuję się... przezroczysta – powiedziałam w końcu. – Jakby mnie tu nie było. Żyję obok ciebie, ale jak cień. Nie wiem już, kim jestem w tym małżeństwie. Czy my w ogóle jeszcze jesteśmy razem?

Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiał pytania.

– Co znowu? Masz dach nad głową, pieniądze, stabilność. Kryzys wieku średniego cię dopadł? Wymyślasz problemy, żeby mieć emocje?

– To nie emocje, to samotność – powiedziałam cicho. – I nie, nie chodzi o wiek. Chodzi o to, że przez ostatnie lata nawet nie zapytałeś mnie, czy jestem szczęśliwa.

– Bo zakładałem, że jesteś. Skoro nie narzekałaś – odpowiedział bez cienia ironii. – Po co zmieniać rzeczy, które działają?

– Norbert... one nie działają. Od dawna.

Wzruszył ramionami. Wstał od stołu, jakby ta rozmowa już się skończyła. Jakby to, co powiedziałam, było tylko kolejnym wieczornym szumem, który należy przetrwać.

– To może pojedź gdzieś, odpocznij. Klara cię zapraszała. Wyjedź. Przewietrz głowę – rzucił przez ramię i poszedł do łazienki.

Zostałam sama z herbatą. Zostałam sama, choć teoretycznie wciąż byłam żoną. Po raz pierwszy poczułam to bardzo wyraźnie – że już go nie obchodziłam. Że już mnie tam nie było.

Pozwoliłam sobie chcieć

Spotkaliśmy się wieczorem. Adam zaprosił mnie na kawę, ale gdy wyszłam z domu, czułam, że nie chodzi o kawę. Nie tym razem. W jego mieszkaniu było cicho. Kilka grafik na ścianie, miękkie światło lampy, zapach świeżo zaparzonej kawy. Usiadłam na kanapie, jakbym już tu kiedyś była – i w pewnym sensie tak się czułam. Bliskość z nim była dziwnie naturalna.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O filmie, który kiedyś zrobił, o tym, że jego córka chce zacząć studiować psychologię. Słuchałam go, ale bardziej niż słowa czułam to, co unosiło się między nami. W pewnym momencie spojrzał mi w oczy i powiedział:

Nie chcę niczego psuć. Ale nie udawaj, że tego nie ma.

– Nie udaję – odpowiedziałam. – Boję się tylko, co dalej.

Nie odpowiedział. Po prostu nachylił się i mnie pocałował. Powoli. Bez pośpiechu. Tak, jakby chciał się upewnić, że tego chcę równie mocno. Nie cofnęłam się. Nie zatrzymałam go.

Ten pocałunek był spokojny, czuły, ale też... bolesny. Jak rozpad czegoś, co i tak już dawno przestało być całe. A potem przyszła cisza. Taka, w której człowiek oddycha inaczej. Głębiej. Świadom, że właśnie zrobił coś nieodwracalnego.

Leżałam potem z głową na jego ramieniu, a on gładził moje włosy. Nie było między nami wielkich deklaracji. Tylko obecność. Dotyk. I myśl, która nie dawała mi spokoju: dlaczego tak długo czekałam, żeby poczuć się żywa? Nie czułam wstydu. Czułam żal. Że życie minęło mi na czekaniu, aż ktoś mnie zauważy. Aż przyszedł ktoś, kto po prostu... spojrzał.

Prawdę zawarłam w liście

Nie wiedziałam, jak to powiedzieć. Siedziałam w kuchni, kiedy Norbert oglądał kolejny program informacyjny, i zrozumiałam, że nie dam rady wykrztusić ani słowa. Mimo że tyle już padło – z mojej strony – on i tak nie słyszał. Nie słyszał nic, więc napisałam.

„Norbert, nie wiem, jak mam zacząć, więc zacznę po prostu: nie jestem już tą samą osobą, którą byłaś przez ostatnie dwadzieścia lat. Przez większość tego czasu udawałam. Dostosowywałam się. Żyłam tak, jak myślałam, że powinnam – cicho, bezpiecznie, bez konfliktów. Ale coś we mnie się zmieniło. Nie w jednej chwili. To zbierało się latami. Drobne rysy, których nie widziałeś. Bo nie chciałeś widzieć.

Spotkałam kogoś. Tak, mężczyznę. Zakochałam się pierwszy raz tak naprawdę. Nie szukałam niczego. To się po prostu wydarzyło – i nie umiem tego cofnąć. I chyba nie chcę. Przy nim poczułam się po raz pierwszy od dawna... że istnieję. Że moje myśli, emocje, słowa – mają znaczenie. Że jestem nie tylko matką Klary, twoją żoną, kobietą od obiadów i milczenia. Jestem człowiekiem. Z pragnieniem bliskości i prawdy.

Nie wiem, co dalej. Nie wiem, co z nami. Ale nie chcę już żyć w świecie, gdzie wszystko jest poprawne, ale martwe. Nie piszę tego, by prosić o wybaczenie. Piszę, byś wiedział. I żeby choć raz... coś naprawdę wybrzmiało. Joanna”.

Zostawiłam list na stole. Poszłam do pokoju i spakowałam torbę – nie całą szafę, tylko kilka rzeczy. Nie wiedziałam, na jak długo. Ale musiałam odejść, choćby na chwilę. Czasem, żeby usłyszeć własny głos, trzeba najpierw wyjść z ciszy.

Odnalazłam się na nowo

Padało. Nie mocno, raczej jakby świat się zlitował i próbował mnie obmyć z tego wszystkiego, co nagromadziło się przez lata. Usiadłam na ławce w parku, z torbą u stóp, w płaszczu przesiąkniętym od wilgoci. Deszcz mieszał się ze łzami i już nie byłam pewna, co bardziej mnie piekło.

Zadzwoniłam do Klary, ale się nie odezwała. Może jeszcze spała. Może była w pracy. Albo może coś czuła, coś przeczuła – i czekała, aż sama powiem: „Potrzebuję cię”. Nie poszłam do Adama. Nie chciałam, żeby to wyglądało jak ucieczka z jednej klatki do drugiej. Chciałam najpierw… po prostu być sama ze sobą. Z tym, co zrobiłam. Z tym, czego już nie cofnę.

Wiedziałam, że skrzywdziłam Norberta. Nawet jeśli on udawał, że nic się nie dzieje. Ale życie w lęku i ciszy, gdy nikt cię nie widzi, to też jest forma krzywdy. Własnej wobec siebie. Po raz pierwszy od dawna oddychałam. Płakałam, ale oddychałam.

Długo siedziałam w tej ciszy. Patrzyłam, jak krople spadają na chodnik, rozbijają się i znikają. I nagle zrozumiałam, że jestem jak one. Że muszę się rozbić, żeby się przestać bać. Nie wiedziałam jeszcze, co dalej. Czy wrócę. Czy pójdę dalej. Ale wiedziałam jedno: już nie zniknę. Już nie pozwolę się wyciszyć. Już nie będę niczyim cieniem.

Joanna, 49 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama