Reklama

Kiedy miałam trzydzieści osiem lat i świeży rozwód za sobą, koleżanki mówiły:

– Głowa do góry, Agata. Jeszcze spotkasz tego jedynego.

Zawsze się wtedy uśmiechałam, ale tylko z grzeczności. Już wtedy podejrzewałam, że „ten jedyny” to jedno wielkie kłamstwo. Taki współczesny jednorożec – wszyscy o nim mówią, nikt go nie widział. Parę lat później, kiedy dobijam do czterdziestki piątki, nikt już mi tego nie powtarza. Teraz słyszę inne teksty.

– Facet? E tam, potrzebny tylko do jednego. I to niekoniecznie do łóżka – powiedziała kiedyś ze śmiechem Basia, rozwódka numer dwa w naszej paczce. – Mi jeden ostatnio umył okna i zamontował reling w kuchni. Złoto, nie chłop!

I właśnie o to chodzi. Może faktycznie mężczyzna nie jest mi już potrzebny do miłości. Ani do wspólnego życia, bo zbyt dobrze wiem, jak to się kończy. Najpierw są motylki w brzuchu, ale potem rozczarowanie, ciche dni i smutna samotność w związku.

Ja już tego nie chcę. Nie chcę łez, rozczarowań, wiecznego tłumaczenia się i zgadywania, co mu chodzi po głowie. Dziś, jeśli mężczyzna jest mi potrzebny, to raczej do zrobienia rzeczy, których sama nie zdołam – naprawienie cieknącego kranu, pomoc z wniesieniem zakupów. Czy to źle?

Pewnego dnia padła mi zmywarka. Zgłosiłam usterkę w serwisie. I przyszedł Darek. Pięćdziesiątka na karku, śrubokręt w dłoni, uśmiech jak z reklamy. Nie wiedziałam, że ten uśmiech jeszcze nieraz zobaczę. Ale wcale nie potoczyło się to w taki sposób, w jaki wszyscy myślą.

Byłam z niego bardzo zadowolona

– To tu ta zmywarka się zbuntowała? – zapytał mężczyzna, wchodząc do mojego mieszkania w nieco znoszonym polarze z naszywką „Serwis AGD”.

– Tak, od wczoraj wyje i nie spuszcza wody – odparłam, prowadząc go do kuchni.

– Zobaczymy, co się da zrobić – mruknął i klęknął przy urządzeniu.

Patrzyłam, jak sprawnie odkręca front, jakby robił to w półśnie. Jego ruchy były pewne, spokojne. Żadnych docinków, żadnych głupich tekstów. Po prostu przyszedł i zaczął robić swoje. Bez duszących perfum, bez dziwacznych prób bycia miłym na siłę. To mi się podobało najbardziej.

– Często się psują te modele? – zagaiłam z ciekawości.

Jak się raz dobrze naprawi, to nie – odpowiedział i spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. – Ale większość ludzi oszczędza na częściach, a potem znów dzwonią. I znów... no, biznes się kręci.

Nie mówił dużo, ale było w nim coś... uczciwego. Po czterdziestce uczciwość to egzotyka. Przez chwilę zrobiło mi się głupio, że oceniłam go tylko jako „gościa od zmywarki”. Ale przecież właśnie taki miał być – do konkretu, bez zawirowań.

Po godzinie zmywarka zamilkła. Wzięła pierwszy oddech bez wycia i zaczęła normalnie pobierać wodę.

– Gotowe – powiedział Darek, wstając. – Naprawiam też inne rzeczy. Jakby co, ma pani mój numer. Ja to lubię, jak ktoś dba o dom.

Zapłaciłam, odprowadziłam go do drzwi. A potem... zadzwoniłam jeszcze tego samego dnia. Nie, żeby się coś nagle popsuło. Po prostu przypomniałam sobie, że kran w łazience też szwankuje.

Poczułam wielką ulgę

– No, rzeczywiście, coś tam przecieka – ocenił Darek, oglądając kran z bliska.

– Widziałam, że od miesięcy kapie, ale jakoś tak… nie było okazji. Aż w końcu zaczęło bardziej – mówiłam, opierając się o framugę.

– To się często zdarza. Ludzie przyzwyczajają się do usterek, a potem nagle bum – mruknął.

Zanim się obejrzałam, kran był uszczelniony i na dodatek doczyszczony. Darek miał przy sobie wszystko – od śrubokręta po sprej do zawiasów. Westchnęłam z ulgą. Nie musiałam kombinować, zamawiać kogoś przez aplikację, umawiać na „pomiędzy 10 a 16”, prosić sąsiada albo brata koleżanki.

– Coś jeszcze się pani psuje? – spytał z przekornym uśmiechem.

A muszę mieć coś popsute, żeby pana jeszcze zaprosić? – wypaliłam i sama się zdziwiłam, że to powiedziałam.

Spojrzał na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko się uśmiechnął i rzucił:

Ja tam wolę być potrzebny do konkretów.

To zdanie zapadło mi w pamięć. Darek właśnie taki był. Konkret. Nie prawił komplementów, nie robił z siebie bohatera, nie bajerował. Przychodził, robił, co trzeba, pił herbatę w kuchni, czasem naprawiał coś, o czym nawet nie wspomniałam.

Z czasem to stało się jak rytuał. Coś się psuło – od razu dzwoniłam. Albo nie psuło się nic, ale znajdowałam pretekst. A on przychodził. Bez pytań, bez oczekiwań. Nikt mnie tak nie traktował od lat.

Nikt w to nie wierzył

– Ty się z nim spotykasz, prawda? – zapytała mnie Kasia, kiedy piłyśmy kawę na moim balkonie.

– Ja? Ale że z kim? – udałam zdziwienie, choć doskonale wiedziałam, o co jej chodzi.

– No z tym Darkiem. Tym od zmywarki. Ostatnio widziałam go, jak wychodził od ciebie z torbą narzędziową i wyglądał... na zadowolonego.

Naprawił mi zawias od szafki. I gniazdko w sypialni. Nic więcej – odpowiedziałam spokojnie.

– Jasne – przewróciła oczami. – I co, ani razu nie próbował... wiesz... czegoś więcej?

– Ani razu – przyznałam i spojrzałam na nią. – I właśnie dlatego go lubię.

Ludzie nie wierzyli, że można się z kimś przyjaźnić, nie chcąc jednocześnie „czegoś więcej”. Ale ja i Darek mieliśmy swój rytm. Czasem pogadał o pracy, ja o moich potyczkach z życiem. Opowiadał o klientach, którzy płacą za złote baterie, a nie wiedzą, jak zakręca się wodę. Ja o koleżankach, które szukają mi męża, jakbym nie mogła istnieć samodzielnie.

Zdarzyło się, że został na obiedzie. Raz przyniósł ciasto, które sam upiekł. Żadne z nas nie próbowało niczego więcej. I to było... kojące. Bez podtekstów, bez gier, bez niepotrzebnych nadziei. Ale sąsiedzi zaczęli gadać. Plotki rozchodziły się szybciej niż ciepłe bułeczki w piekarni na rogu. Ktoś widział, ktoś słyszał, ktoś dopowiedział resztę.

Tylko ja wiedziałam, że w tym wszystkim nie było żadnego wielkiego uczucia. Żadnego romansu. Tylko serdeczność, obecność. Może właśnie dlatego to było warte o wiele więcej.

Mogliśmy na siebie liczyć

Któregoś dnia zadzwonił do mnie telefon.

– Cześć, Agatko, tu Darek. Mam pytanie. Potrzebuję na chwilę jakiegoś spokojnego miejsca, żeby złożyć jeden mebel. U mnie jest żona brata z dziećmi w gościach, a ja muszę to oddać do jutra. Mogę u ciebie?

– Pewnie. Przy okazji sprawdzisz mi ten okap, coś dziwnie brzęczy – odpowiedziałam bez zastanowienia.

Wpadł godzinę później z paczką pod pachą, torbą narzędzi i wielką torbą rogalików.

Na przeprosiny za bałagan – rzucił z uśmiechem.

Rozłożył części w salonie, pracował jak zawsze – cicho, precyzyjnie. Ja robiłam herbatę, on skręcał jakiś stół. Nagle zapytał:

– Wiesz, że ludzie myślą, że jesteśmy razem? Chodzą plotki…

– Wiem. Nawet moja sąsiadka zapytała, kiedy się wprowadzisz – zaśmiałam się.

– I co jej powiedziałaś?

– Że masz swoje życie. A ja swoje. Ale w sumie dobrze, że myślą, co chcą. Przynajmniej nikt mnie już nie próbuje zeswatać.

Popatrzył na mnie z tym swoim spokojnym uśmiechem.

– Wiesz, Agata... Myślę, że ludzie nie potrafią zrozumieć, że czasem bliskość nie musi oznaczać związku.

Pokiwałam głową. To było dokładnie to, co czułam. Z jakiegoś powodu to zdanie sprawiło, że zrobiło mi się cieplej. Nawet nie dlatego, że coś między nami istniało, ale dlatego, że oboje nie musieliśmy niczego udawać.

To był doskonały układ

Plotki w końcu dotarły też do mojej siostry.

– Agata, słyszałam, że masz nowego faceta. I nawet go nie przedstawiłaś? – zagaiła, zadzierając brwi podczas rodzinnego obiadu.

Nie mam żadnego „nowego faceta” – odparłam, odcinając kawałek pieczeni. – Ale jeśli mówisz o Darku, to po prostu przyjaciel. Naprawia mi różne rzeczy. I tyle.

– Przyjaciel, co przychodzi raz w tygodniu, zostaje na obiad i skręca ci meble? – jej ton był pełen niedowierzania.

– Tak. I wiesz co? To najlepszy układ, jaki miałam w życiu – odpowiedziałam spokojnie.

Nie kłamałam. Z Darkiem było prosto. Kiedy trzeba było coś przewieźć – miał kombi. Gdy zapchał mi się odpływ – przyniósł wężyk i odetkał. Kiedy byłam chora – kupił rosół i zostawił pod drzwiami. Bez żadnych zobowiązań. Bez podtekstów.

Naprawdę lubiłam z nim być. Ale nie w ten sposób, w jaki kobieta zwykle „lubi być” z mężczyzną. Nie miałam potrzeby się malować przed jego przyjściem. Nie liczyłam, ile czasu u mnie spędził. I nie obchodziło mnie, czy dzwoni też do innych kobiet.

Darek był moją równowagą. Spokojem w świecie, który wciąż czegoś ode mnie chciał. Byliśmy dla siebie wsparciem, ale nie kulą u nogi. Przychodził, kiedy chciał. Ja dzwoniłam, kiedy potrzebowałam. I oboje mieliśmy prawo powiedzieć „nie”, jak coś nie pasowało. A może to właśnie była miłość po czterdziestce? Taka, w której nikt nie mówił tego słowa na głos.

Plotki mnie nie ruszają

Ostatnio sąsiadka z dołu zatrzymała mnie przy skrzynce na listy.

– Pani Agato, ja przepraszam, że się wtrącę… Ale ten Darek to naprawdę porządny człowiek. Fajnie, że się pani udało.

Uśmiechnęłam się.

– Dziękuję, pani Wiesiu. Ale nam się nic nie „udało”. Po prostu dobrze się rozumiemy.

– No jasne, jasne – mrugnęła znacząco, jakby wiedziała lepiej.

Wcale mi to nie przeszkadzało. Nie czułam potrzeby tłumaczenia się komukolwiek. Plotki nie bolą, kiedy żyjesz w zgodzie ze sobą.

Darek był u mnie wczoraj. Wymienił spłuczkę w łazience i naprawił drzwi od szafy. Potem wypiliśmy herbatę, pogadaliśmy o starych filmach i cenach masła. Gdy wychodził, zapytał:

– Potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Tylko, żebyś czasem wpadł – powiedziałam. Taka była prawda.

Nie potrzebuję wielkiej miłości. Nie marzę już o białej sukni, randkach przy świecach i wielkich deklaracjach. Potrzebuję kogoś, kto usiądzie ze mną w kuchni, zje ciasto i zapyta, jak się czuję. Kogoś, kto naprawi zawias, gdy się zepsuje. Tak sobie myślę, że w tym wieku mężczyzna naprawdę jest mi potrzebny tylko do jednego. Do tego, żeby przy nim nie musieć udawać.

Agata, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama