Reklama

Pracuję w biurze, w dziale administracji. Każdy dzień wygląda tak samo: komputer, kawa z automatu, jakieś raporty, głupie żarty współpracowników. I wieczorne powroty do mieszkania, w którym witają mnie cisza i puste ściany. Z pracy do domu, z domu do pracy. Powtarzalność, nuda, jakbym była trybikiem w maszynie życia, który już dawno się zużył, ale nadal musi kręcić, bo co innego zrobić?

Kiedyś chciałam podróżować, zobaczyć Indie, napisać książkę, poczuć, że żyję pełnią życia. Wyobrażałam sobie, jak siedzę w małej kawiarni w Lizbonie z laptopem, piszę, a obok mnie aromatyczna kawa, ciepły zapach słońca. A teraz słyszę tylko głosy ciotek:

– Iza, kiedy wreszcie się ustatkujesz? Marzenia marzeniami, ale zegar tyka!

– Halina też tak mówiła, że jej dobrze samej, a teraz koty jej robią za rodzinę.

Aż mnie ściska, gdy to słyszę. Jakbym była jakimś projektem do naprawy. Kimś, kogo trzeba zaktualizować jak stare oprogramowanie. Przychodzą święta, rodzinne spotkania, a ja czuję, jakbym była wyjęta z pudełka z napisem „Problem do rozwiązania”. Nie zadają mi pytań o to, co mnie cieszy, co lubię. Nie, zawsze tylko jedno:

– Kiedy mąż? Kiedy dzieci?

I chociaż próbuję się uśmiechać, kiwać głową, mówić, że dobrze mi samej, to w środku coś mnie uwiera. Bo czasem sama się zastanawiam czy to naprawdę moja wina, że jestem sama? Czy naprawdę muszę się tłumaczyć z tego, że nie mam faceta u boku? Czy naprawdę jestem szczęśliwa? Czasem myślę, że nie czuję nic. Że po prostu płynę, jak woda w rynsztoku – bez celu, bez marzeń.

Czułam wstyd

To były moje czterdzieste urodziny, a oni zrobili z tego rodzinne wydarzenie, które wcale nie miało być dla mnie przyjemne. Stół uginał się od jedzenia, a w powietrzu unosił się zapach pieczeni i sernika. Ciotki śmiały się głośno, przekrzykiwały się, a ich głosy wgryzały się w moją głowę.

– Iza, czas na męża! – krzyknęła ciotka Teresa, wznosząc kieliszek i patrząc na mnie tak, jakby właśnie odkryła sens mojego życia.

– Nie możesz tak długo być sama – dorzuciła druga, śmiejąc się do rozpuku. – Skończysz z kotem pod pachą i kawą rozlaną na kanapie!

Ktoś wręczył mi kartkę. Na niej dużymi literami było napisane: „Czas na męża”. Salwa śmiechu rozlała się po pokoju, jakby właśnie opowiedzieli najlepszy dowcip świata. Uśmiechnęłam się, bo co innego mogłam zrobić? Ale czułam, jak robi mi się gorąco. Nie powiedziałam ani słowa. Ściskałam tę kartkę w dłoni, a jej rogi wbijały się w skórę.

Chciałam uciec

Patrzyłam na nich, na ciotki, kuzynów z dziećmi, na moją mamę, która niby z uśmiechem, ale z tym samym pytaniem w oczach: Kiedy się ustatkujesz?. Czułam się, jakby to nie były moje urodziny, tylko jakieś przedstawienie, w którym gram rolę starej panny, a wszyscy patrzą, oceniają, komentują.

„Naprawdę tak mnie widzą? – myślałam. – Tylko jako samotną kobietę, której trzeba znaleźć faceta, bo inaczej to wstyd dla rodziny?”. Chciałam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, po prostu wyjść i nigdy nie wracać. Wstałam i powiedziałam, że muszę iść. Nikt mnie nie zatrzymywał. Mama tylko rzuciła cicho:

– Iza, zostań jeszcze chwilę, to przecież twoje urodziny.

Ale ja już byłam przy drzwiach, z płaszczem w ręku, z sercem bijącym za szybko, z myślami, które kotłowały się i ścierały ze sobą. Wyszłam na klatkę schodową. Drzwi zamknęły się za mną, a śmiechy i głosy zostały w środku. Stałam chwilę w ciemnym korytarzu, słuchając ciszy, a potem ruszyłam w stronę schodów, czując, że muszę być jak najdalej stąd.

Nie rozumieli mnie

Szłam powoli, wciągając chłodne powietrze do płuc, ale ono wcale nie koiło. Ulice były prawie puste, tylko gdzieniegdzie migały światła samochodów. Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka lat temu siedziałam po nocach, stukając w klawiaturę. Pisałam o podróżach, o ludziach, których chciałam spotkać, o historiach, które chciałam opowiedzieć. Teraz te pliki leżały gdzieś w folderach na komputerze, zapomniane.

Czy naprawdę jestem tak niewystarczająca, że aż muszą się nade mną litować? Dlaczego oni mnie tak postrzegają? Jak to możliwe, że z całej mojej osoby widzą tylko to, że nie mam męża? Każde słowo ciotek dźwięczało mi w głowie.

Miasto spało, a ja czułam, jak w środku kłębi się złość na nich, na siebie, na to, że pozwalam im mówić takie rzeczy, że nie umiem im odpowiedzieć, że tylko się uśmiecham, jakby to było w porządku. „Niech oni sobie żyją tymi swoimi wyobrażeniami – myślałam. – Ale dlaczego ja muszę się czuć przez nich gorsza?”.

Zatrzymałam się przy przystanku, oparłam o słup i zamknęłam oczy. I wtedy coś we mnie wrzasnęło. Cicho, w środku, ale głośniej niż kiedykolwiek. „Chcę być sobą! Dlaczego nie mogą mnie po prostu zaakceptować taką, jaka jestem?”.

Stałam tak jeszcze chwilę, zanim ruszyłam dalej, w stronę mojego mieszkania, które czekało na mnie – ciche, puste, bez śmiechu, bez rozmów, ale moje.

Ograniczali mnie

Spojrzałam na swoje odbicie w szybie zaparkowanego auta. Zmęczona twarz, rozmazany tusz pod oczami, włosy w nieładzie. I wtedy w mojej głowie rozległ się głos. Najpierw cichy, potem coraz głośniejszy, jakby ktoś stał tuż obok i mówił prosto do ucha.

– Musisz znaleźć męża, bo inaczej umrzesz sama.

To była mama. Potem doszedł inny głos, bardziej piskliwy, świdrujący. Ciotka Teresa, jak zawsze.

– Kobieta bez rodziny to niepełna kobieta. Wstyd, że nie masz nikogo.

Zacisnęłam pięści, jakby to miało odgonić te słowa, ale one były we mnie. I wtedy, nie zważając na to, że mijali mnie ludzie, zaczęłam mówić na głos, prawie szeptać, ale tak, żeby usłyszeć własny głos, jakby chciałam się przekonać, że jeszcze tu jestem.

– A co jeśli nigdy nie będę miała męża? – powiedziałam, z trudem łapiąc powietrze. – Czy to znaczy, że moje życie jest mniej warte? Że nie mam prawa być szczęśliwa sama? Dlaczego mam żyć tak, jak wy tego chcecie? Dlaczego mam się tłumaczyć?

Śmiałam się przez łzy, a potem płakałam jeszcze mocniej, bo wiedziałam, że to śmiech z bezsilności, z tego, że krzyczę w pustkę.

Stałam tak jeszcze chwilę, czując, jak mój oddech się uspokaja. W głowie miałam pustkę, a może ciszę, pierwszy raz od dawna. Przetarłam twarz rękawem płaszcza i ruszyłam przed siebie, jakby nie było już odwrotu.

Izabela, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama