Reklama

Według niej nie tak gotuję, źle ubieram dzieci, mam nieodpowiednią fryzurę, a mąż... cóż, „biedny Kacper tyle znosi”. To nie są rady, to jest ciągła kontrola. A ja, zamiast się postawić – milczę. Albo przepraszam. Albo zmieniam temat.

Wiem, jak to brzmi. Mam przecież swoje życie. Ale tak naprawdę nigdy się z jej wpływu nie uwolniłam. Nadal wewnątrz mnie siedzi ta mała Karolinka, która boi się, że mama się obrazi. Że powie „zawiodłaś mnie”. I właśnie to boli mnie najbardziej. Chciałabym móc powiedzieć: „Mamo, wystarczy”. Ale nie umiem.

Aż w końcu przyszedł ten dzień. Jeden, pozornie zwykły telefon, który wywrócił wszystko.

Kłótnia o wyjście z koleżanką

– Cześć, mamo. Wiesz, co… dzisiaj wychodzę wieczorem z Anką, dzieci zostają z Kacprem – powiedziałam, starając się brzmieć naturalnie.

– Słucham?! – Halina aż zakrztusiła się do słuchawki. – Ty wychodzisz? Zostawiasz dzieci same z tym twoim… z Kacprem?!

– Nie same, mamo. Z ojcem. Mąż też potrafi ogarnąć dzieci.

– Porządna matka siedzi z dziećmi, a nie włóczy się po knajpach! – podniosła głos. – Co z kolacją? Co z kąpielą? Co jak młodszy się rozpłacze?!

– Mamo, Kacper jest ojcem. Umie nalać wody do wanny.

– Nie podnoś na mnie głosu, Karolino! Nie poznaję cię. Zawsze byłaś odpowiedzialna. A teraz? Biedne te twoje dzieci!

– Nie są biedne, mamo! Są zadbane i kochane. Mam prawo do jednego wieczoru dla siebie! – wyrwało mi się.

– Aha. To teraz jesteś taka nowoczesna matka, tak? Tylko że to się zawsze kończy tak samo – najpierw wyjście, potem imprezki, potem rozwody…

– O Boże, mamo, przestań!

– Wiesz co? Rób, co chcesz. Tylko nie licz, że ja będę potem wszystko naprawiać! – krzyknęła i rozłączyła się.

Zamarłam. Przez chwilę siedziałam w bezruchu, z telefonem w ręce. Najpierw poczułam ulgę, potem... ogromne poczucie winy. Czy naprawdę jestem złą matką? Może powinnam zostać? Może ona ma rację?

Ale zaraz potem przyszła złość. Bo jak długo jeszcze mam się z tego tłumaczyć? Mam trzydzieści pięć lat, a czuję się jak piętnastolatka wymykająca się na imprezę. Czy naprawdę to tak wygląda z zewnątrz? Że jedno wyjście czyni ze mnie egoistkę?

Mąż miał rację, ale to było za trudne

– I co? Jak zareagowała? – zapytał Kacper, gdy weszłam do kuchni z telefonem w ręku. Mieszał coś w garnku, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego.

– Jak zwykle. Krzyczała, że jestem nieodpowiedzialna, że dzieci będą biedne, że rozwody zaczynają się od takich wyjść – wyrecytowałam beznamiętnie, opierając się o framugę. – A na koniec się rozłączyła.

Kacper tylko westchnął.

– Karola… przecież to nie jest normalne. Ona traktuje cię jak nastolatkę, a nie jak dorosłą matkę dwójki dzieci.

– Wiem – burknęłam. – Ale ona się taka nie wydaje, wiesz? Dla innych to kochana babcia, która wszystko wie najlepiej.

– Bo ty jej na to pozwalasz – powiedział spokojnie, ale to zdanie wbiło się we mnie jak szpilka.

– Czyli to moja wina?! – podniosłam głos.

– Nie, nie tak… Tylko… Ona nigdy nie przestanie, jeśli jej nie powiesz, że masz dość.

– Bo ty nie rozumiesz! – rzuciłam ostro. – To nie jest takie proste! To jest moja matka, do cholery!

Kacper odwrócił się od kuchenki, wytarł ręce o ręcznik i spojrzał na mnie poważnie.

– A ty jesteś dorosła. I masz własne dzieci. Chcesz, żeby twoja córka za dwadzieścia lat też bała się powiedzieć ci, że wychodzi na kolację z koleżanką?

Zatkało mnie. Nie odpowiedziałam. Usiadłam na krześle i patrzyłam przez okno, jak dzieci biegają po ogródku. W środku we mnie szalała burza. Byłam zła na Kacpra, że ma rację. I na siebie, że ją straciłam – tę cholerną granicę, której mama nie powinna przekraczać. I może nigdy nie umiała jej zobaczyć, bo ja sama nigdy jej nie postawiłam. Ale może… czas najwyższy?

Wyszło, co naprawdę myśli mama

Weszłam do mieszkania mamy bez pukania. Miałam jej zostawić przetwory, które zrobiłam w weekend. Zostawiłam dzieci w samochodzie z tabletem i weszłam tylko na chwilę. Na korytarzu usłyszałam jej głos z kuchni. Rozmawiała przez telefon z ciotką.

– No bo co ja mam z nią zrobić, Wiesia? Ona się kompletnie nie nadaje na matkę! – syknęła. – Dzieci mają brudne uszy, wiecznie jakieś przeziębione, ona w pracy, a po nocach się szlaja.

Zamarłam.

– Halinka, nie przesadzasz? Karolina przecież się stara… – ciotka Wiesia próbowała tonować.

– Stara się? Ona by najchętniej oddała dzieci na całe dnie do przedszkola i miała święty spokój! Jakbym to ja się nimi zajęła, byłoby inaczej. Ale nie, ona wie lepiej! A przecież to przeze mnie nie umie żyć – za miękka byłam. Rozpieszczona do granic!

Zrobiło mi się niedobrze. Kręciło mi się w głowie. Przez chwilę naprawdę myślałam, że zwymiotuję na dywanik. A potem... weszłam do kuchni.

– Słucham?! – powiedziałam ostro. Drzwi skrzypnęły, obie odwróciły się nagle. – Mamo, powiedz to jeszcze raz. No, powiedz to prosto w oczy.

Zbladła.

– Karolinko… To nie tak…

– Nie? To jak? Że nie nadaję się na matkę? Że dzieci są brudne i zaniedbane? Że ty byś się nimi lepiej zajęła?

– Ja tylko się martwię! – zaczęła histerycznie. – Wszystko robię z troski!

– Nie, mamo. Ty robisz wszystko z potrzeby kontroli. Z poczucia wyższości. Z wiecznego przekonania, że jesteś jedyną osobą na świecie, która robi wszystko dobrze.

– Nie pozwolę ci tak do mnie mówić! – wrzasnęła.

– To może czas zacząć słuchać, co naprawdę mówię.

Wybiegłam. Ręce mi się trzęsły. Dzieci w aucie patrzyły na mnie zaskoczone. Usiadłam, zapięłam pasy. I zaczęłam płakać. Bo coś we mnie się właśnie rozpadło.

Próbuję to zrozumieć

Zadzwoniłam do mojej siostry Ani wieczorem. Była jedyną osobą, przy której mogłam mówić bez ogródek. Odebrała po dwóch sygnałach.

– No hej, co tam? – spytała radośnie.

– Muszę pogadać – wydusiłam. – Błagam, tylko mnie nie zbywaj.

– Jasne. Co się stało?

I wtedy się posypało. Opowiedziałam jej wszystko: o kłótni przez telefon, o rozmowie z Kacprem, o tym, co usłyszałam u mamy. Przez chwilę było cicho.

– Anka, powiedz mi szczerze… czy ja naprawdę jestem taka zła? Taka... nieodpowiedzialna?

– Karola… Boże święty. Ty naprawdę w to wierzysz?

– Nie wiem. Chyba trochę tak.

– Ty masz dom, dzieci, ogarniasz życie, ogarniasz robotę, ogarniasz... mamę. I ty pytasz, czy jesteś zła?!

Zacisnęłam powieki. Czekałam na resztę.

–Ona jest toksyczna, Karola. Zawsze była. Po prostu ty byłaś jej ulubienicą. Mnie też przez lata mieszała w głowie. Ale ty nigdy nie zobaczyłaś, jak bardzo tobą steruje.

– Nie mogę się jej postawić. Ona... ona mnie niszczy – wyrwało mi się. I dopiero wtedy to naprawdę poczułam.

– Tak, niszczy cię. Od lat. A ty jej na to pozwalasz, bo ciągle się boisz, że przestanie cię kochać, jeśli zrobisz coś po swojemu. Ale wiesz co? To nie jest miłość. To jest zależność.

Milczałam. Serce waliło mi jak młot.

– Co mam zrobić?

– Postawić granice. Po raz pierwszy w życiu.

– A jeśli ją stracę?

– To może właśnie wtedy wreszcie odzyskasz siebie.

Staję po swojej stronie

Zadzwoniłam do niej dwa dni później. Głos mi drżał, ale mówiłam powoli, wyraźnie.

– Mamo, chciałabym, żebyśmy się spotkały. Porozmawiały. Spokojnie.

– Wreszcie! – prychnęła. – Też miałam ci coś do powiedzenia.

Umówiłyśmy się u mnie. Chciałam, żeby to było moje terytorium – choć raz. Przyszła punktualnie, ubrana jak na rozmowę o pracę. Usiadła na kanapie, nie zdejmując płaszcza.

– No to słucham – rzuciła chłodno.

– Mamo, nie chcę już tak żyć. W ciągłym poczuciu winy. W ciągłym strachu, że cię zawiodę.

Zamilkła.

– Od lat podporządkowuję ci wszystko. Swoje decyzje, wychowanie dzieci, nawet to, co jem. Bo boisz się, że sobie nie poradzę. Ale ja sobie radzę. I chcę, żebyś to wreszcie zauważyła.

– Czyli to teraz wszystko moja wina? – jej głos stwardniał.

– Nie. Ale twoje zachowanie sprawia, że się duszę. Że czuję się jak dziecko. I mam dość.

– Karolina, nie mów do mnie takim tonem!

– Będę mówić takim tonem, jakim potrzebuję. Mam 35 lat, własną rodzinę i nie chcę, żebyś dalej wchodziła w każdą sferę mojego życia.

– Aha. Czyli teraz jestem zbędna? Dziękuję ci bardzo!

– Nie jesteś zbędna. Ale jesteś matką dorosłej kobiety, a nie małego dziecka. I jeśli chcesz być obecna w moim życiu, musisz to uszanować.

Chwilę siedziałyśmy w ciszy. Jej twarz pobladła. Przez moment miałam nadzieję, że mnie zrozumie.

– Wiesz co? Nie poznaję cię. Z takim tonem i pretensjami… – powiedziała cicho i wstała. – Skoro jesteś taka dorosła, to radź sobie sama.

Zatrzasnęła drzwi za sobą bez pożegnania. Nie płakałam. Siedziałam nieruchomo, a potem poszłam zrobić dzieciom kolację. Ręce mi drżały, ale w środku czułam coś dziwnego. Jakby pierwszy oddech po bardzo długim zanurzeniu.

Nie wiem, co będzie dalej między mną a mamą, ale wiem, że jestem gotowa ponieść koszty tego, że wreszcie stanęłam po swojej stronie.

Karolina, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama