„Małżeństwo z prawnikiem było porażką. Udawałam szczęście, bo 10. każdego miesiąca trafiał przelew na moje konto”
„Im dłużej z nim żyłam, tym bardziej miałam wrażenie, że to obcy człowiek. Nie wiedziałam, co lubi jeść. Nigdy nie widziałam go naprawdę wściekłego, zdezorientowanego, rozbawionego. Nie zdradzał emocji. Nie pytał o moje życie, a jednocześnie wiedział, gdzie chodzę, z kim się spotykam, co mnie martwi”.

- Redakcja
Zawsze powtarzałam, że nie wyjdę za mąż z rozsądku. Że wolałabym być sama niż żyć w układzie bez miłości. Ale kiedy skończyłam trzydzieści lat i zorientowałam się, że mój świat nie wygląda tak, jak sobie wymarzyłam, zaczęłam myśleć inaczej. On był prawnikiem. Porządnym, zimnym, konkretnym. Wiedział, czego chce – i to nie była miłość. Zaproponował mi coś innego: stabilizację. Umowę między dwojgiem dorosłych ludzi. Miałam grać żonę na pokaz. W zamian każdego dziesiątego przelewał mi pieniądze. Zgodziłam się. I nie spodziewałam się, jak bardzo to wszystko mnie zmieni.
Spojrzałam na niego inaczej
Poznałam go na ślubie mojej koleżanki z pracy. Stał w rogu sali, samotny, z kieliszkiem białego wina, jakby wszystko to było dla niego jakimś niezręcznym przedstawieniem. Nie tańczył. Nie rozmawiał z nikim, dopóki nie usiadł obok mnie.
– Ładna suknia – powiedział.
Zerknęłam na niego z zaskoczeniem.
– Mówisz o pannie młodej?
– Nie – spojrzał mi w oczy. – O twojej.
Zawstydziłam się. Nie był typem przystojniaka, ale miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się z nim rozmawiać. Był opanowany, inteligentny. Nie śmiał się z byle czego, nie mówił zbyt wiele. Kiedy odprowadzał mnie do domu, nie zapytał o numer telefonu. A jednak dwa dni później napisał.
Pierwsze spotkania były zwyczajne. Kolacja, teatr, czasem spacer. Nigdy nie trzymał mnie za rękę. Unikał fizyczności. I kiedy już myślałam, że zniknie z mojego życia tak cicho, jak się w nim pojawił, zaprosił mnie do swojej kancelarii.
– Chcę, żebyś została moją żoną – powiedział bez cienia emocji. – Ale to nie będzie małżeństwo w romantycznym sensie. Potrzebuję partnerki do życia, kogoś, kto pomoże mi zachować pozory stabilizacji. Będziesz dostawać stałą kwotę. Nie oczekuję czułości. Tylko obecności.
Patrzyłam na niego, nie rozumiejąc.
– Czyli... to propozycja pracy?
– Można tak powiedzieć.
Nie wiem, co mną kierowało, ale po chwili kiwnęłam głową.
– Dobrze. Zgadzam się.
Umowa była jasna
Podpisaliśmy intercyzę jeszcze przed ślubem. Wszystko miało być jasne, bez niedomówień. Spotykaliśmy się z notariuszem, jakbyśmy kupowali wspólnie mieszkanie, a nie wiązali się na dobre i złe.
– Nie będę ograniczał twojego życia prywatnego – powiedział mi wtedy. – Możesz robić, co chcesz. Ja nie mam czasu na związki, emocje, tłumaczenia się.
– I ty też… możesz robić, co chcesz? – zapytałam niepewnie.
– Dokładnie.
Tylko że on nigdy nie robił niczego. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wracał późno z pracy, zawsze punktualnie wypłacał mi ustaloną kwotę. Czasem jedliśmy razem kolację – w milczeniu. Czasem wychodziliśmy razem na rodzinne uroczystości – wtedy trzymał mnie za rękę i udawał zakochanego męża tak przekonująco, że sama zaczynałam wierzyć w tę iluzję.
Ludzie nam zazdrościli. On – przystojny, ustabilizowany prawnik, ja – jego zadbana, uśmiechnięta żona. Tyle że w domu każde spało w osobnym łóżku. Na początku mi to pasowało. Miałam pieniądze, miałam swobodę, nie musiałam się z nikim tłumaczyć. Grałam rolę, którą sama wybrałam. Ale z czasem zaczęło się we mnie coś zmieniać. Zaczęłam nas obserwować z boku.
Zastanawiało mnie, dlaczego czasem patrzył na mnie tak długo. Dlaczego kupował mi kwiaty bez okazji. Dlaczego nigdy nie przyprowadził nikogo do naszego domu.
– Wiesz, że jesteśmy dziwni? – zapytałam go kiedyś podczas kolacji.
– Nie. My po prostu mamy jasne zasady.
Tylko że te zasady zaczynały mnie uwierać.
Prawnik z zasadami
Kiedy mówił o zasadach, myślałam, że wszystko już rozumiem. Ale im dłużej z nim żyłam, tym bardziej miałam wrażenie, że to obcy człowiek. Nie wiedziałam, co lubi jeść. Nigdy nie widziałam go naprawdę wściekłego, zdezorientowanego, rozbawionego. Nie zdradzał emocji. Nie pytał o moje życie, a jednocześnie wiedział, gdzie chodzę, z kim się spotykam, co mnie martwi. Znał szczegóły, które nawet ja czasem przegapiałam.
– Podsłuchujesz mnie? – zapytałam kiedyś półżartem.
– Obserwuję. To nie to samo.
Wtedy się zaśmiałam. Teraz już bym się nie śmiała. Raz wróciłam wcześniej z weekendowego wyjazdu. Niby nie musiałam się tłumaczyć, ale miałam ochotę sprawdzić, co robi, kiedy mnie nie ma. Weszłam do domu cicho, nie zapalając światła. Usłyszałam muzykę z salonu. Siedział na kanapie, w garniturze, z lampką whisky. Sam. Patrzył w pusty ekran telewizora.
– Myślałam, że cię nie będzie – powiedział spokojnie, jakby mnie spodziewał się od początku.
– Dlaczego siedzisz w ciemnościach?
– Lubię, kiedy nic się nie dzieje.
– To... dość przygnębiające.
– A jednak wróciłaś.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Stałam w drzwiach, w kurtce, z torbą w ręku. Zmęczona tą dziwną grą.
– Wiesz, że nie znam cię wcale? – zapytałam cicho.
– I nie musisz. To był warunek.
Ale ja już nie wiedziałam, czy mogę dalej żyć wśród warunków, których nawet nie rozumiem.
Kolacja, która wszystko zmieniła
To miała być zwykła, niedzielna kolacja z jego znajomymi z kancelarii. Nie czułam się częścią tego świata, ale zgodziłam się – znowu – odegrać swoją rolę. Założyłam elegancką sukienkę, pomalowałam się starannie, uczesałam.
– Wyglądasz przepięknie – powiedział, stojąc w drzwiach sypialni.
Zaskoczył mnie. Rzadko komentował mój wygląd. Patrzył na mnie długo, tak jakby próbował coś zapamiętać.
– Jesteś pewien, że chcesz, żebym tam była? – zapytałam.
– Bardziej niż czegokolwiek.
Restauracja była droga, jedna z tych, gdzie obsługa zwraca się do ciebie szeptem, a dania wyglądają jak dzieła sztuki. Przyszliśmy pierwsi. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, w ciszy. Wreszcie przerwałam milczenie.
– Nie rozumiem cię.
– To dobrze.
– Nie, właśnie nie. Jesteśmy małżeństwem, a ja wciąż nie wiem, co się w tobie dzieje.
Nachylił się w moją stronę.
– A ty? Co się dzieje w tobie?
Nie odpowiedziałam. W tamtej chwili zrozumiałam, że przez cały czas skupiałam się na nim. Na jego tajemnicach, dystansie, chłodzie. A ja? Gdzie ja byłam w tym wszystkim? Do restauracji weszła para jego znajomych. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, piliśmy wino. Trzymał mnie za rękę pod stołem. Było mi z tym dobrze. Tak cholernie dobrze.
W drodze powrotnej do domu szłam milcząc, w szpilkach, nogi bolały mnie już od dwóch godzin. On szedł obok, blisko, spokojnie.
– Chciałbym, żeby to nie była gra – powiedział nagle.
Zatrzymałam się.
– Ja chyba też.
Prawda przyszła za późno
Zaczęliśmy jeść razem śniadania. On robił kawę, ja smażyłam jajka. Zaczęliśmy mówić do siebie więcej. O pogodzie. O polityce. O tym, że lubię malinową herbatę, a on nie znosi mięty. Małe, nic nieznaczące rzeczy, które nagle stawały się czymś ważnym.
– Zmieniasz zasady? – zapytałam go kiedyś przy stole.
– Raczej uczę się, że niektóre nie mają sensu.
Wiedziałam, że coś się zbliża. Czułam to w tym, jak zaczął się spóźniać. W tym, jak przestał sprawdzać, gdzie jestem. Jak mówił „do zobaczenia” zamiast „wracaj przed północą”. W piątek wrócił po dwudziestej drugiej. Byłam już w łóżku, ale nie spałam. Usiadł na brzegu.
– Muszę ci coś powiedzieć.
– Już wiem – wyszeptałam.
Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
– Że to się kończy – dokończyłam.
Pokręcił głową.
– Nie, nie kończy się. Ale zmienia. Muszę wyjechać. Na dłużej. Propozycja z Londynu, nowa kancelaria.
Wstrzymałam oddech.
– Sam?
– Tak. Ale jeśli chcesz, możesz…
– Nie – przerwałam. – Nie mogę tam jechać jako twoja... nie wiem kto.
Chwilę milczał.
– Zaczęło mi na tobie zależeć. Naprawdę.
– Wiem. Ale powiedziałeś to za późno.
Chciałam się rozpłakać, ale nie zrobiłam tego. Spojrzałam na niego – na mężczyznę, którego pokochałam niechcący, którego miałam tylko udawać – i wiedziałam, że nie mogę za nim iść.
– Dziękuję za wszystko – powiedziałam tylko.
I poszłam do sypialni, zamykając drzwi z drugiej strony.
Ostatni przelew na koncie
Dziesiątego miesiąca, jak zawsze, pojawił się przelew. Pełna kwota, jak umówione. Nawet dopisek był ten sam: „za dom”. Ironiczne, biorąc pod uwagę, że nie było już żadnego „domu”. Zamknęłam konto trzy dni później. Wcześniej przelałam wszystko na inne, nowe, założone na moje nazwisko. Bez wspólnej historii, bez wspólnej przeszłości.
Nie próbował się ze mną kontaktować. Może wiedział, że nie odbiorę. Może miał klasę, żeby nie próbować mnie zatrzymać. A może po prostu był znów sobą – chłodnym prawnikiem, który dokładnie wiedział, kiedy zakończyć umowę. Zaczęłam od nowa. Zaczęłam naprawdę. Bez ról, masek i układów. W wynajętym mieszkaniu, gdzie sama gotowałam, gdzie nikt nie pytał, dlaczego wracam późno.
Wieczorami łapałam się na tym, że brakuje mi jego ciszy. Tego, jak siadał przy stole i przeglądał dokumenty. Tego, jak poprawiał mi płaszcz, wychodząc z domu. Tego, że nigdy mnie nie dotykał... dopóki nie zaczął. Ale najbardziej brakowało mi tej jednej chwili, kiedy powiedział: „Chciałbym, żeby to nie była gra”. Nie wiem, czy to była miłość. Może. Ale jeśli tak – to przyszła za późno.
Rok później dostałam kartkę z Londynu. Biały papier, krótka notatka, jego charakter pisma.
Nie żałuję żadnej zasady, którą złamałem z twojego powodu. Dziękuję.
Nie odpisałam. Uśmiechnęłam się. Odłożyłam kartkę na półkę. I wyszłam z domu – mojego własnego. Bez umowy. Bez przelewu.
Jagoda, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja teściowa to królowa dram. Złośliwe szpileczki wbija z precyzją krawcowej, ale teraz trafiła na godnego przeciwnika”
- „Na emeryturze mój mąż całkiem skapcaniał. Jest tak nieogarnięty, że strach mu zlecić zbieranie chrustu”
- „Pieniądze to jedyna rzecz, na jakiej zależy mi w życiu. Zdecydowanie bardziej wolę mieć, niż być”

