Reklama

Marek kiedyś był moim bohaterem – przystojny, pewny siebie, z iskrami w oczach i ramionami, które dawały poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam, jak przy pierwszym naszym spotkaniu podał mi rękę z takim uśmiechem, że nogi się pode mną ugięły. Zasypywał mnie komplementami, potrafił wyczuć moment, w którym trzeba było mnie przytulić albo milczeć razem ze mną. Śmialiśmy się jak dzieci i kochaliśmy jak szaleńcy.

Coś się zmieniło

A potem wszystko zaczęło blaknąć. Marek zatracił się w pracy, przytył, przestał dbać o siebie. Już nie patrzył na mnie jak kiedyś. Zniknęły spontaniczne gesty, rozmowy przy winie, czułość. Stałam się kimś w rodzaju sprzętu AGD – potrzebnym, ale niewidocznym.

Próbowałam wszystkiego: diet, wspólnych treningów, rozmów, nawet seksownej bielizny, której on zdawał się nie zauważać. Myślałam, że jeśli zorganizuję weekend tylko dla nas, z dala od codzienności, coś się zmieni. Z czasem jednak przestałam wierzyć, że jestem w stanie cokolwiek z niego wydobyć.

Teraz jesteśmy jak współlokatorzy. On – zrezygnowany, zgorzkniały, siedzi z piwem przed telewizorem. Ja – samotna w relacji, która nie daje mi już nic oprócz frustracji i żalu. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się, czy to jeszcze ten sam człowiek, którego kiedyś kochałam.

– Zarezerwowałam weekend w SPA – powiedziałam. – Od piątku do niedzieli. Taki krótki wypad. Tylko my dwoje.

– Po co? Tam będą tylko jakieś panienki w szlafrokach i maseczki z błota. To nie dla mnie.

Tylko krytykował

W mojej głowie zaczęła się gonitwa myśli, którą znałam aż za dobrze. Znów zero entuzjazmu. Znów krytyka, zanim zdąży pomyśleć, że może to coś fajnego.

– Chciałam, żebyśmy spędzili trochę czasu razem – powiedziałam twardo. – Bez telewizora, bez pracy. Tylko my.

– A co ja tam będę robił? Ja się nie znam na tych waszych zabiegach.

– Możesz po prostu odpocząć, pospać dłużej, pójść na spacer. Nie musisz się na nic zapisywać, jeśli nie chcesz.

Spojrzał na mnie, ale ten wzrok był pusty. Bez złości, bez ciepła, jakby oglądał mnie przez szybę.

– No dobra, skoro już wszystko zaplanowałaś… pojadę – rzucił w końcu łaskawie.

Wstałam od stołu. Nie chciałam, żeby widział rozczarowanie na mojej twarzy. Bo to nie była pierwsza taka sytuacja i coraz trudniej mi było udawać, że nie robi to na mnie wrażenia.

Wyjazd wypadł w chłodny piątkowy poranek. Marek całą drogę milczał, z radia sączył się jazz, który włączałam, gdy chciałam, by atmosfera choć trochę złagodniała. Dojechaliśmy do pensjonatu położonego wśród sosen, z widokiem na jezioro. W recepcji pachniało lawendą, a obsługa uśmiechała się z wyuczonym ciepłem. Poczułam ulgę, że jesteśmy z dala od domu.

Dosłownie zdębiałam

Pierwszego dnia szliśmy korytarzem na masaż, gdy Marek zgubił ręcznik na korytarzu. Nie zauważyliśmy tego, ale kobieta idąca najwyraźniej za nami podniosła go i podeszła do mnie.

– Przepraszam… – powiedziała z uśmiechem. – Pani tata chyba zgubił ręcznik.

Zamarłam. Z uśmiechem skinęłam głową i wymamrotałam podziękowania. Nie spojrzałam wtedy na Marka. Zrobiło mi się gorąco. Poczułam, że wszystko, co dotąd tłumiłam, uderzyło we mnie w jednej sekundzie: dodatkowe kilogramy Marka, jego znoszona bluza czy wiecznie rozciągnięty t-shirt i to, że zniknął z życia. Stał się kimś innym, kimś, kogo nie znałam. Kimś, z kim wyglądałam jak jego córka.

Po masażu wróciliśmy do pokoju w milczeniu. On chyba nie usłyszał tej uwagi, a jeśli tak, to nie dał po sobie poznać. Ja nie powiedziałam nic. Zdjęłam szlafrok, położyłam się na łóżku i wpatrywałam się w sufit.

Tego wieczoru nie rozmawialiśmy. Marek włączył telewizor i zasnął przed dziewiątą. Ja nie mogłam zasnąć jeszcze długo. Leżałam obok niego i czułam się jak ktoś, kto przyjechał na ten wyjazd z przypadkowym mężczyzną, a nie ze swoim mężem.

Był mi obcy

Kiedy wróciliśmy do domu, zapadła między nami ta znajoma, ciężka cisza. Każde z nas zajęło się swoimi codziennymi rytuałami – Marek włączył telewizor, ja zaczęłam rozpakowywać walizkę. Umyłam ręce, przebrałam się, usiadłam przy stole w kuchni i patrzyłam, jak powoli obraca się wskazówka zegara. Po pół godzinie dołączył do mnie.

– Co robisz? – spytał.

– Czekam – odpowiedziałam.

– Na co?

– Na moment, w którym zrozumiesz, że nic już między nami nie ma.

Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce.

– Znowu ci coś nie pasuje?

– Marek, nie udawaj, że nie widzisz, co się dzieje. My nie jesteśmy już małżeństwem. Jesteśmy dwojgiem ludzi mieszkającymi pod jednym dachem. Bez rozmów, bez dotyku, bez czegokolwiek.

– Przesadzasz – odparł i nalał sobie wody do szklanki. – Zawsze coś ci nie pasuje.

– Nie. Przestało mi pasować dopiero, kiedy przestałeś mnie dostrzegać. Kiedy stałam się dla ciebie tłem. Wiesz, że w SPA ktoś pomyślał, że jestem twoją córką?

Było mi głupio

Szklanka zastygła mu w dłoni.

– Co?

– Kobieta, obca osoba, powiedziała, że jestem twoją córką. A ja uśmiechnęłam się, bo nie wiedziałam, jak inaczej zareagować. Ale w środku zrobiło mi się niedobrze, bo miałam wrażenie, że to nie był tylko wygląd. Że faktycznie jesteś starszy.

Marek opadł na krzesło. Przez chwilę nic nie mówił. W końcu się odezwał.

– Czyli teraz już wszystko mi wypominasz? Jak wyglądam, jak się zachowuję?

– Wypominam ci, że przestałeś się starać. Przez ostatnie lata byłam sama w tym związku. Nie mam męża, mam sąsiada, który zjada kolację i zasypia przed telewizorem. Nie mam z tobą już nic wspólnego poza nazwiskiem.

– Naprawdę tak to widzisz? – zapytał cicho.

– Tak. I nie chcę już tego ciągnąć. Chcę, żebyś się wyprowadził.

Spojrzał na mnie bez słowa. W jego oczach nie było żalu, tylko zaskoczenie, jakby nie miał pojęcia, że coś jest nie tak. Jakby naprawdę przez cały ten czas myślał, że wszystko jest w porządku.

Zaczęłam od nowa

Pierwsze dni po jego wyprowadzce były dziwne. Przez lata myślałam, że jeśli zostanę sama, ogarnie mnie pustka, panika, strach. Ale nic z tego nie przyszło. Przypomniałam sobie za to drobne sytuacje z ostatnich lat: jak robiłam kolację i czekałam, aż powie chociaż „dziękuję”, a on włączał wiadomości. Jak kupowałam bieliznę i nigdy nie padło słowo zachwytu. Jak w urodziny zostawiał mi prezent na stole, jakby nie mógł mi go wręczyć osobiście.

To wszystko wracało, nie po to, by mnie dobić, ale żeby przypomnieć, że decyzja była słuszna. Byłam lojalna wobec kogoś, kto przestał być lojalny wobec mnie – nie przez zdradę, nie przez kłamstwo, tylko przez obojętność. A to boli bardziej, bo czekałam na coś, co nie wróci, tęskniłam za czymś, czego nie było od lat.

Może za jakiś czas znów się zakocham, może będę chciała, żeby ktoś mnie przytulił, zapytał jak minął dzień. Ale jeśli nie – też dobrze, bo pierwszy raz od dawna czuję, że nie muszę być z kimś, żeby czuć się sobą.

Elżbieta, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama