Reklama

Mieszkam sama w dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach miasta – wynajmuję, wiadomo. Lubię mieć swoją przestrzeń, nawet jeśli czasem zamarzają mi palce u stóp, bo kaloryfery działają na pół gwizdka. Kocham czystość, prostotę i ciszę. I to uczucie, kiedy znajduję kaszmirowy sweter za dwanaście złotych w lumpeksie na Rybnej.

Mam trzy przyjaciółki: Martę, Karolinę i Justynę. Znamy się od liceum. Dziewczyny są z innego świata. Marta pracuje w agencji PR, Karolina w banku, Justyna to influencerka, chociaż oficjalnie mówi, że „freelancerka social media”. Ich Instastories to pasmo lunchy, selfie w windach i „unboxingów” z showroomów. Kiedy spotykamy się razem, czuję się jak bohaterka filmu, który widziałam kiedyś przypadkiem – dziewczyna z innego planu, wchodząca na czerwony dywan w balerinach z Deichmanna.

Nie narzekam. Zawsze jakoś udawało mi się balansować między tymi światami. One z przekonaniem, że jestem „tą oryginalną”, ja z poczuciem, że… no cóż, jestem sobą. Ale ostatnio coś się zmienia. Moje „oryginalne” stylizacje coraz częściej stają się tematem uszczypliwych żartów. A ja – zaczynam milknąć.

– Boski płaszcz! – rzuciła któregoś dnia Justyna, oglądając mój nowy trencz z lumpeksu, kupiony za dwadzieścia złotych.

– Zara? – dopytała Marta.

– Pewnie jakiś vintage... – dodała Karolina z ironicznym uśmieszkiem.

– No… można tak powiedzieć – przyznałam cicho, zdejmując płaszcz i wieszając go na krześle. I znów – ta znajoma cisza, która zapada, kiedy czuję, że nie mam ochoty się tłumaczyć.

Szastały pieniędzmi

W tamten piątek umówiłyśmy się w nowej kawiarni. Miała być modna, „instagramowa” – jak to określiła Justyna – z neonowym napisem na ścianie i deserami w szklanych kulach. Przyszłam jako ostatnia. Dziewczyny już siedziały, pochylone nad telefonami.

– No wreszcie! – zawołała Marta, odkładając różowy smartfon. – Już się zastanawiałyśmy, czy zrezygnowałaś.

– Było trochę korków – wymamrotałam i usiadłam.

Zamówiłam kawę i ciastko. Dziewczyny tymczasem rozkręciły się na dobre. Marta wyciągnęła z torby sukienkę.

– Patrzcie, udało mi się dorwać ostatnią w rozmiarze M. Czterysta, ale warto, nie? Na jesień jak znalazł.

– Super, ma świetny krój – pochwaliła Justyna. – Ja też poluję na coś podobnego. Karolina, pokaż tę z przymierzalni, co mi wysłałaś.

Karolina wystukała coś w telefonie, po chwili przedstawiła ekran z selfie. Stała bokiem, wygięta w literę S, w obcisłej sukience z długim rękawem. Dziewczyny zachwycały się, a ja milczałam.

Były złośliwe

Wzięłam łyżeczkę i zaczęłam mieszać kawę, chociaż nie miałam na nią ochoty. Nie miałam też ochoty udawać, że mnie to bawi, że w ogóle mam coś do powiedzenia w tej rozmowie.

– A ty, Basia? Coś sobie ostatnio kupiłaś? – zagadnęła Marta, ale nie zabrzmiało to jak szczere pytanie, bardziej jak prowokacja.

– Nie, ostatnio raczej oszczędzam – odpowiedziałam spokojnie.

– No tak… – Karolina przeciągnęła samogłoskę i wymieniła spojrzenie z Justyną.

– Pewnie znowu coś z lumpeksu, nie? – zażartowała Justyna i parsknęła śmiechem.

– W sumie… czemu nie? – rzuciła Marta. – Teraz to modne, „vintage” i tak dalej.

Uśmiechnęłam się, ale to był uśmiech, który trwał może sekundę. Zimny i sztywny. Patrzyłam na nie, jakbyśmy były w teatrze, tylko ja nie dostałam roli. Udawałam, że mnie to nie rusza. Zjadłam ciastko do końca, wypiłam kawę. Nie skomentowałam już niczego. Czułam, że każde moje słowo byłoby tłumaczeniem się.

Irytowały mnie

Kiedy wracałam do domu, w tramwaju próbowałam odtworzyć sobie tę scenę. Śmiech, spojrzenia, komentarze – niewinne, ale jednak celne. Włożyłam tego dnia płaszcz z zeszłorocznego polowania na targu, wełniany, pięknie skrojony. Czułam się w nim pewnie. Ale po tamtej rozmowie miałam ochotę go zdjąć i schować gdzieś głęboko do szafy. A potem coś we mnie się sprzeciwiło. Przecież wiedziałam, że to dobry płaszcz. To nie jego wina, że dla nich liczy się metka.

Nie umiałam tego nazwać. To nie była zazdrość. Raczej poczucie, że nasze światy coraz bardziej się rozjeżdżają. One żyły czym innym, a ja żyłam w cieniu ich rozmów. I choć w środku czułam złość i bunt, na zewnątrz byłam tylko cichą Basią, która znowu nie miała niczego z „porządnego sklepu”.

Po powrocie rzuciłam torbę na krzesło i zamknęłam się w łazience. Oparłam się o umywalkę i przez chwilę wpatrywałam w swoje odbicie. Ten sam płaszcz, ta sama twarz. A jednak coś było inaczej. Jakby z każdą taką rozmową znikał kawałek mnie.

Weszłam do pokoju i otworzyłam szafę. Przejechałam dłonią po tkaninach – len, wełna, bawełna. Każde z tych ubrań miało swoją historię. Sukienka, którą kupiłam za pięć złotych, bo przypominała mi mamę. Sweter, który pachniał obcym domem, zanim uprałam go trzy razy i zakochałam się w jego kolorze.

Miałam swój styl

Wyjęłam jeden z nich i przyłożyłam do siebie. Stałam chwilę bez ruchu. Pamiętałam, jak mama przyszywała guziki przy stole, jak z dumą nosiła rzeczy, które sama przerabiała. Mówiła: „Nie każdy rozumie, że styl to nie cena”. Zadzwoniłam do niej. Odbierała po drugim sygnale.

– Hej, mamo. Wszystko w porządku?

– U mnie tak. A u ciebie? Coś się stało?

Zawahałam się.

– Chyba czas coś zmienić – powiedziałam cicho. I wtedy poczułam, że nie chcę już milczeć.

Wiedziałam, że na imprezie u Marty będzie tam tłoczno. U niej zawsze wszystko musiało być „z pompą” – balony, kieliszki z cienkiego szkła, kanapeczki z łososiem. Tym razem urodziny urządzała w wynajętym lokalu na parterze nowego apartamentowca. Przygotowałam się starannie.

Włożyłam prostą czarną sukienkę z delikatnym dekoltem, którą znalazłam w second handzie za dwadzieścia złotych. Wysokiej jakości materiał, piękne przeszycia. Czułam się w niej kobieco, bez przesady. Zamówiłam taksówkę. Kiedy weszłam do środka sali, przez chwilę nikt mnie nie zauważył. Dopiero Justyna odwróciła głowę i klasnęła w dłonie.

– Wow, Basia! Ale wyglądasz! – zawołała. – Skąd ta sukienka?

Nie wstydzę się

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Marta zaśmiała się głośno.

– Pewnie z lumpeksu, co?

Wzięłam głęboki oddech. Nie wiem, co mnie pchnęło do tego, żeby się odezwać. Może zmęczenie, może wstyd. Ale nie chciałam już dłużej udawać, że to mnie nie dotyka.

– Tak. Z lumpeksu. Kosztowała dwadzieścia złotych. Ale wiesz co? Nie czuję się przez to gorsza, bo potrafię wybrać coś dobrego. Nie potrzebuję metki, żeby czuć się wartościowa.

Marta spojrzała na mnie, jakby nie rozumiała.

– Chodzi o to, że nie wszystko trzeba mieć nowe, żeby mieć klasę – dodałam już spokojniej.

Odwróciłam się i wyszłam. Powietrze na zewnątrz było chłodne, ale poczułam się lżejsza niż od miesięcy.

Wróciłam do domu piechotą, choć mogłam wsiąść w tramwaj. Nie chciałam tłoku, rozmów, spojrzeń. Szłam powoli, mijając zamknięte sklepy i latarnie świecące bladym światłem. W głowie miałam tamtą ciszę po moich słowach – nie żałowałam ich, ale czułam, że coś się skończyło.

Nie wiem, co będzie dalej. Może ta historia niczego nie zmieni w świecie. Ale we mnie zmieniła wiele. Już nie milczę i nie wstydzę się tego, kim jestem. Styl to nie metka. To głos, który wybierasz, by mówić o sobie. I ja wreszcie zaczęłam mówić.

Barbara, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama