„Liczyłem na swoją część spadku po rodzicach, ale siostra mnie wykiwała. Zamiast połowy mieszkania, zostałem na ulicy”
„Coś się zmieniło? Ale co? Czy zrobiłem coś nie tak? Nie przyjeżdżałem wystarczająco często? Nie dzwoniłem? W głowie przelatywały mi rozmowy z mamą – uśmiechnięta, ciepła, pytała, jak mi idzie w pracy. Nigdy nie padło słowo o testamencie”.

Cisza. Taka, która dźwięczy w uszach, choć nic nie słychać. Taka była codzienność, odkąd zmarła mama. Po tacie zostały już tylko zdjęcia i zapach w starym płaszczu, który nadal wisiał w przedpokoju, ale śmierć mamy… to było, jakby dom się zapadł.
Wracałem do tego mieszkania codziennie po pracy. Siedziałem przy kuchennym stole i patrzyłem na pusty fotel. Tam zawsze siedziała mama z herbatą, czasem z gazetą. Iwona, moja siostra, rzadko wpadała – zresztą zawsze była tą bardziej zdystansowaną z nas dwojga. Odkąd pamiętam, nie była ciepła. Raczej rzeczowa, chłodna, konkretna. Ja byłem tym, który przytulał mamę na powitanie. Ona przynosiła ciastka i pytała, czy trzeba coś załatwić w urzędzie.
Po pogrzebie matki coś się zmieniło. Myślałem, że teraz, kiedy zostaliśmy tylko we dwoje, jakoś się zbliżymy. Ale było odwrotnie. Iwona zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Zaczęliśmy omawiać kwestie majątkowe. Zwykła formalność – tak myślałem. Byłem pewny, że podzielimy wszystko po równo. Rodzice zawsze tak mówili – „macie być sprawiedliwi”, „rodzeństwo to najważniejsze, co macie po nas”. Kiedy więc zapytałem Iwonę, co z mieszkaniem, jej odpowiedź zmroziła mnie jak kubeł lodowatej wody.
Nic o tym nie wiedziałem
– No to… co teraz z mieszkaniem? – zapytałem nieśmiało, gdy ostatni żałobnicy opuścili klatkę schodową. Siedzieliśmy w salonie, gdzie jeszcze kilka dni temu stało łóżko mamy. Została tylko pustka.
Siostra nie podniosła nawet wzroku znad filiżanki.
– Paweł, to przecież już dawno załatwione.
Zamarłem.
– Co znaczy „załatwione”? – zapytałem, marszcząc brwi. – Mama nic mi nie mówiła. Ty chyba też nie.
Westchnęła. Powoli odstawiła filiżankę.
– Mieszkanie jest moje. Rodzice przepisali je na mnie jeszcze kilka lat temu. Dla porządku.
– Jak to… twoje? – Serce zaczęło mi walić. – Przecież to nasze mieszkanie. Wychowaliśmy się tu oboje! Ja tu mieszkam!
– Nie rób scen – ucięła chłodno. – Oni tak chcieli. Mama mówiła, że to rozsądne.
Zamilkłem. Przez chwilę tylko patrzyłem na nią, jakby była obcą osobą. „Dla porządku”? Co to w ogóle miało znaczyć? Gdzie wtedy byłem? Dlaczego nic nie wiedziałem?
W głowie kręciły mi się wspomnienia – mama podaje mi herbatę, tata uśmiecha się spod okularów. Nigdy nie wspomnieli o żadnej darowiźnie. Wręcz przeciwnie – zawsze podkreślali, że wszystko mamy dzielić po równo.
Teraz czułem się jak ktoś, kto przegapił własne życie. Jak syn, który został pominięty w ostatnim, najważniejszym testamencie zaufania.
– Paweł, serio… nie rób dramatu. Jesteś dorosły – dodała, sięgając po torebkę. – Chcesz, to możesz tu jeszcze chwilę pomieszkać. Ale formalnie… to już nie twoje miejsce.
Zacisnąłem pięści, ale nic nie odpowiedziałem. Bałem się, że jeśli coś powiem – krzyknę. Albo się rozpłaczę.
Poczułem się wykluczony
Wujek Zdzisław otworzył mi drzwi w szlafroku. Miał siwe, potargane włosy i oczy, które unikały mojego wzroku.
– O, Pawełek… coś się stało?
– Wujku, muszę zapytać. Wiedziałeś o tym, że mama przepisała mieszkanie na Iwonę?
Zawahał się. Oparł się o framugę i przez chwilę milczał, jakby w głowie próbował znaleźć odpowiednie słowa.
– To była decyzja twojej mamy – rzucił w końcu. – Ale… ja tam nie wnikałem.
– Nie wnikałeś? – poczułem, jak krew pulsuje mi w skroniach. – Przecież byłeś z nimi blisko. Pomagałeś w papierach. Nic mi nie powiedzieliście!
Wujek spuścił wzrok.
– Twoja mama… ostatnio była trochę zamknięta w sobie. Mówiła, że chce wszystko uporządkować. Ale myślałem, że ci powie.
Usiadłem na jego wersalce. Ręce mi drżały.
– Zawsze mówiła, że jesteśmy dla niej tak samo ważni. Że wszystko będzie po równo.
– Może… – wujek wzruszył ramionami – może coś się zmieniło.
Coś się zmieniło? Ale co? Czy zrobiłem coś nie tak? Nie przyjeżdżałem wystarczająco często? Nie dzwoniłem? W głowie przelatywały mi rozmowy z mamą – uśmiechnięta, ciepła, pytała, jak mi idzie w pracy. Nigdy nie padło słowo o przepisaniu czegokolwiek.
– Przepraszam, Pawełku – szepnął wujek. – Ja tylko podpisywałem, co mi kazali.
Podniosłem się. W tym momencie zrozumiałem, że prawda nie była po mojej stronie. I że wszyscy dookoła – nawet wujek – wiedzieli wcześniej. Tylko nie ja.
Podejrzewałem, że coś jest nie tak
Byłem u Iwony, żeby zabrać kilka rzeczy mamy. Stare albumy, książki kucharskie, coś, co pachniało jeszcze dzieciństwem. Gdy wychodziła na chwilę do sklepu, zostałem sam. Chciałem już wychodzić, gdy usłyszałem jej głos z przedpokoju.
– Tak, w końcu się zorientował… – mówiła przez telefon. – Wiesz, co myślał? Że dostanie połowę! No mówię ci, jakby nigdy nie słyszał o darowiźnie.
Zastygłem. Nogi miałem jak z waty.
– Nie, nie zamierzam mu nic dawać. Rodzice to zapisali, nie ja. A że on nie pytał? To jego problem, nie mój. Każdy dba o swoje, nie?
Zatkało mnie. Wyszedłem z kuchni i stanąłem tuż przed nią.
– Każdy dba o swoje? – powiedziałem cicho. – Serio?
Iwona zamarła. Rozłączyła się szybko.
– Paweł… podsłuchiwałeś?
– Nie musiałem. Mówiłaś wystarczająco głośno. Kto to zrobił – rodzice, czy raczej ty? Bo jakoś nie wierzę, że mama zrobiłaby to za moimi plecami.
– Oni tak chcieli – odpowiedziała chłodno. – Mama powiedziała, że mam być zabezpieczona. Ty zawsze jakoś dasz sobie radę.
– Serio? A może po prostu zmanipulowałaś ją, kiedy była już słaba?
– Uważaj na słowa.
– A ty uważaj na sumienie. Jeśli jeszcze je masz.
Spojrzała na mnie z taką obojętnością, że poczułem się jak niepotrzebny gość we własnym życiu. Odwróciłem się i wyszedłem, trzaskając drzwiami. Drżałem – ze złości, z bezsilności. Z poczucia, że właśnie straciłem nie tylko mieszkanie, ale i ostatnią rodzinę.
Przegapiłem, bo im ufałem
Siedziałem w kawiarni naprzeciw sądu. Nie miałem po co tam iść, ale coś mnie tam ciągnęło – może nadzieja, że znajdę jakieś papiery, coś, co pokaże, że to wszystko było pomyłką. Przed oczami miałem obraz: mama podpisuje coś w urzędzie, a Iwona stoi obok, zadowolona. To był dzień, gdy mama wróciła późno i powiedziała tylko: „Załatwiałyśmy z Iwonką coś ważnego”. Wtedy nie zapytałem.
Innym razem Iwona przywiozła mamę z „jakiejś kancelarii”. Zapytałem: „Coście załatwiały?”, a mama machnęła ręką: „Och, takie sprawy, żeby wszystko było poukładane”. A ja – głupi – ucieszyłem się, że są sobie bliskie, że może to ten „równo podzielony” testament.
Teraz każde z tych wspomnień wracało jak cios. Przegapiłem wszystko. A może nie chciałem widzieć?
Rozmawiałem z adwokatem, do którego skierował mnie znajomy. Mężczyzna spojrzał na mnie z żalem, gdy przeglądał dokumenty.
– Darowizna była podpisana pięć lat temu. I wpisana do księgi wieczystej. Zgodnie z prawem mieszkanie należy do pani Iwony.
– Ale przecież… przecież to było nasze – wyszeptałem.
– Z punktu widzenia prawa – nie było. Rodzice mogli zrobić z nim, co tylko chcieli. A teraz to zamknięta sprawa.
Wyszedłem stamtąd na miękkich nogach. Na zewnątrz świat toczył się dalej. Ludzie śmiali się, spieszyli. A ja? Ja czułem się, jakbym stracił nie tylko dom, ale i całe dzieciństwo.
Wreszcie to zrozumiałem
Minęły trzy tygodnie. Nie dzwoniłem do Iwony. Nie odpisywałem na wiadomości, których… i tak nie wysłała. Ale w końcu, po nocach bez snu, postanowiłem ją zobaczyć. Musiałem to usłyszeć. Musiałem wiedzieć.
Usiadła naprzeciwko mnie w tej samej kawiarni, w której kiedyś mama stawiała nam szarlotkę. Teraz miała ze sobą elegancką torbę i spojrzenie, jakby ten świat był tylko jej.
– Powiedz mi jedno – zacząłem. – To tylko chciwość? Czy naprawdę rodzice mnie nie kochali?
Zamilkła. Długo.
– Mama miała do ciebie żal – powiedziała w końcu. – Że wyjechałeś. Że nie było cię, kiedy chorowała. Że unikałeś rozmów. Za późno wróciłeś.
Zrobiło mi się zimno.
– To dlatego mnie skreśliła?
– Nie skreśliła. Po prostu… uznała, że nie musisz się przejmować tym mieszkaniem. Mówiła: „Paweł ma swoje życie, swoje plany, Iwona tu została, opiekuje się nami”. I tak wyszło.
– Czyżby?
– Możesz myśleć, co chcesz – odpowiedziała spokojnie. – Ale ja też byłam z nimi, codziennie. Pamiętasz ostatnie lata? Bo ja pamiętam każde lekarstwo, każdy strach w oczach mamy.
Zamilkłem. Może miała rację. A może tylko dobrze to sobie ułożyła.
Patrzyliśmy na siebie długo, jakbyśmy byli zupełnie obcymi ludźmi. Ja – pełen żalu. Ona – kamienna. Nie było już o czym rozmawiać.
Pozbyłem się złudzeń
Stałem pod blokiem, w którym dorastałem. Światła w oknach mrugały znajomo, ale nic już nie było takie samo. Patrzyłem w górę na balkon, gdzie mama podlewała pelargonie. Na ten sam balkon, z którego kiedyś machałem ojcu, gdy wracał z pracy.
I nagle poczułem, że już mnie tu nie ma. To miejsce nie było moje. Może nigdy nie było. Może to ja sobie coś wmówiłem – że miłość rodziców to prawo do równych udziałów, do kluczy, do mebli, które sam skręcałem z ojcem. A może to po prostu ich wybór – cichy, nigdy niewypowiedziany – zranił mnie bardziej niż jakiekolwiek słowo.
Iwona miała rację: byłem daleko. Nie przyjeżdżałem, gdy mama zaczęła się gorzej czuć. Zasłaniałem się pracą, dystansem, dorosłością. Ale to nie powinno przekreślić wszystkiego. Przecież kochałem ich, jak umiałem. Może zbyt po męsku – w milczeniu.
Rozważałem pozew. W głowie miałem tysiące argumentów, paragrafów, precedensów. Ale wiedziałem, że jeśli to zrobię – nie będzie już odwrotu. Rodzeństwo stanie się wrogiem. A przecież… została nam już tylko ta relacja. Jaka by nie była.
Odwróciłem się i odszedłem. Bez żalu do samego miejsca, ale z ciężarem, którego chyba nigdy się nie pozbędę.
Paweł, 30 lat
Czytaj także:
- „Byłam pewna, że dostanę mieszkanie w spadku po babci, ale mnie wykiwała. I wiem, kto jej tak doradził”
- „Wzięłam kredyt, żeby ratować małżeństwo córki. Ona miała luksusowe wakacje, a ja muszę głodować”
- „Pożyczyłam wnukowi 12 tysięcy, a on nie ma zamiaru oddać. Przez niego dopadła mnie bieda”

