„Liczyłem każdą złotówkę, a żona za moimi plecami wydawała tysiące. Gdy znalazłem tę kopertę, miarka się przebrała”
„– Wiesz co? – prychnęła. – Jak tak bardzo ci zależy, to zabieraj mi kartę i wypłacaj kieszonkowe. Będziesz miał pełną kontrolę, co? – Zamilkłem. W mojej głowie krążyło tysiąc myśli, ale żadna nie nadawała się do powiedzenia na głos”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to kwestia wychowania, czy charakteru, ale zawsze czułem potrzebę kontroli. Zwłaszcza nad pieniędzmi. Lubię wiedzieć, ile mam, na co mogę sobie pozwolić i ile jestem w stanie odłożyć na czarną godzinę. Tak zostałem wychowany – „najpierw oszczędzaj, potem wydawaj”. Tata miał zeszyt z domowym budżetem. Ja mam Excela i trzy konta: bieżące, oszczędnościowe i „na marzenia”. To właśnie z tego ostatniego chciałem kiedyś kupić mieszkanie bez kredytu. Albo przynajmniej wkład własny. Plan był prosty: nie przepuszczać kasy na bzdury. Byłem z siebie dumny.
A potem poznałem Karolinę. Na początku wydawało się, że jesteśmy z dwóch różnych światów, ale właśnie to mnie w niej ujęło. Gdy się śmiała, cały świat przestawał istnieć. Potrafiła spontanicznie kupić bilety na koncert w innym mieście, zaprosić mnie do restauracji, której bałem się nawet sprawdzać. I choć zgrzytało mi w środku na myśl o tych wydatkach, to... jej uśmiech był tego wart. Przynajmniej wtedy tak myślałem.
Z czasem wzięliśmy ślub. Ustaliliśmy, że ja będę ogarniać finanse, bo „jestem w tym dobry”, a Karolina – cóż, ona miała się po prostu nie przejmować. I tak właśnie było. Do czasu.
– Marek, ile jeszcze będziesz siedział nad tymi tabelkami? – zapytał Adam, kolega z pracy, kiedy znów przeliczałem wydatki z ostatniego miesiąca.
– To tylko chwilka. Muszę sprawdzić, ile jeszcze możemy odłożyć w tym kwartale.
– Serio? Ty masz kwartalne plany oszczędnościowe?
– A ty nie?
Adam tylko pokręcił głową i parsknął śmiechem.
– Stary, jak ty się nie wykończysz psychicznie, to cię żona rzuci. Znałem jednego takiego – też miał wszystko zaplanowane. A potem został z tabelką i samotnością.
Zaśmiałem się razem z nim, ale gdzieś w środku zostało ziarenko niepokoju. Czy faktycznie aż tak się zafiksowałem? Nie... To nie tak. Ja po prostu chcę, żeby było dobrze. Dla nas. Dla Karoliny. Żeby nigdy nie musiała się martwić o pieniądze.
Tyle że ona najwyraźniej nigdy się nie martwiła. Nawet wtedy, kiedy powinna.
Nie liczyła się z niczym
– Czy ty w ogóle patrzysz, ile wydajesz?! – zawołałem, rzucając na stół wyciąg z konta. Liczby aż paliły mnie w oczy.
Karolina spojrzała znad kubka z herbatą, jakbym właśnie wyrwał ją z błogiego snu.
– Marek, co znowu? Przecież nic wielkiego nie kupiłam.
– Nic wielkiego? Nowe buty za siedem stów, perfumy za cztery, jakieś durne świeczki za ponad dwie stówy?! I jeszcze fryzjer za prawie pięć stów!
– Przesadzasz. To tylko raz na jakiś czas.
– Karola, ty to robisz co miesiąc! Co tydzień! – emocje zaczęły mi buzować. – Jak my mamy coś odłożyć, skoro wszystko przepuszczasz?!
– Przestań mnie rozliczać! – wstała z hukiem. – Nie jestem dzieckiem!
– Ale to są nasze wspólne pieniądze. Nie twoje prywatne kieszonkowe!
– Wiesz co? – prychnęła i skrzyżowała ramiona. – Jak tak bardzo ci zależy, to zabieraj mi kartę i wypłacaj kieszonkowe. Będziesz miał pełną kontrolę, co?
Zamilkłem. W mojej głowie krążyło tysiąc myśli, ale żadna nie nadawała się do powiedzenia na głos.
– Myślałem, że jesteśmy zespołem – powiedziałem w końcu. – Że oboje chcemy czegoś więcej niż tylko przetrwać do pierwszego.
– Ja też chcę żyć, Marek! A nie liczyć każdą złotówkę i żałować sobie wszystkiego jak twoja matka!
To zabolało. Uderzyła tam, gdzie bolało mnie najbardziej. Stałem w miejscu jak zamurowany.
Nie powiedziałem już nic. Poszedłem do drugiego pokoju i zamknąłem drzwi. Pomyślałem, że może jednak do siebie nie pasujemy.
Próbowałem znaleźć kompromis
Trzy dni chodziliśmy obok siebie, jakbyśmy byli duchami. Rozmawialiśmy tylko o tym, co trzeba: „Zrób przelew za prąd”, „Twoja mama dzwoniła”, „Zupa jest w garnku”. Nic o nas. A mnie szarpało od środka. Przecież nie chciałem wojny.
W sobotę rano usiadłem przy stole z dwiema kawami. Jedna z mlekiem, bez cukru – taka jaką lubiła. Karolina spojrzała na mnie podejrzliwie, ale usiadła naprzeciwko.
– Musimy coś ustalić, pogadać – zacząłem spokojnie. – Nie o pieniądzach. O nas.
Milczała, więc kontynuowałem:
– Wiem, że może przesadzam. Że bywam sztywny, kontrolujący. Ale robię to z lęku. Bo się boję, że wszystko runie, jak przestaniemy uważać. Że któregoś dnia nie wystarczy na kredyt, na zakupy. Na życie.
Karolina spojrzała w bok.
– A ja się boję, że się duszę – powiedziała cicho. – Że już nie ma mnie w naszym życiu. Tylko budżet, tabelki i liczby. Ja też mam potrzeby. Czasem chcę kupić sukienkę bez tłumaczenia się, że to „nielogiczny wydatek”.
– Może powinniśmy zacząć wszystko robić razem? Budżet też? Ustalić limit na przyjemności, na spontaniczne zakupy. Ty wydasz, ja odłożę. I tak co miesiąc. Bez poczucia winy.
– Limit na szczęście? – uśmiechnęła się smutno. – Ale dobra. Spróbujmy.
Pomyślałem, że może nie wszystko stracone. Może wystarczy tylko chcieć. Tylko że pod tym wszystkim czułem, że to dopiero początek. Że to, co nas dzieli, to nie tylko tabelka kontra perfumy.
Jej tajemnica wyszła na jaw
Wyszło to przypadkiem. Szukałem w szufladzie ładowarki, a znalazłem kopertę. Z logo jakiegoś parabanku. Na początku chciałem ją odłożyć, ale nazwisko Karoliny przyciągnęło mój wzrok jak magnes. Otworzyłem. „Umowa pożyczki – kwota: 15 000 zł”. Zadrżały mi ręce.
Przysunąłem się do stołu. Przeczytałem raz. Drugi. Trzeci. Wszystko się zgadzało: PESEL, adres, podpis. Dług zaciągnięty cztery tygodnie wcześniej. Tydzień po naszej rozmowie o budżecie.
Nie pamiętam, jak usiadłem. Pamiętam tylko, że nagle zrobiło mi się zimno. Przez dłuższą chwilę po prostu patrzyłem na ścianę. Jakby miała mi coś wyjaśnić.
Wieczorem, kiedy wróciła z pracy, czekałem na nią w salonie. Położyłem kopertę na stole. Usiadła. Spojrzała na nią i zamarła.
– To nie jest to, co myślisz – powiedziała szybko, jakby chciała wyprzedzić mój gniew.
– Nie? – głos miałem zdumiewająco spokojny. – Bo wygląda jak umowa pożyczki na 15 tysięcy. I twój podpis. Co, podróbka?
Karolina odchyliła głowę do tyłu. Wypuściła powietrze.
– Pojechałam z Sylwią do Włoch. Potrzebowałam… odpocząć. Od wszystkiego. Od ciebie. Od tej presji. Nie chciałam cię prosić, bo i tak byś powiedział „nie”.
– I wzięłaś kredyt. Za moimi plecami. Na wakacje. Ze swoją siostrą. Myślałem, że ona to sponsorowała.
Nie zaprzeczyła. Patrzyła na mnie z uporem. Ale bez skruchy.
– Wiesz, co to jest? – powiedziałem. – To nie jest brak odpowiedzialności. To zdrada. Nie fizyczna, ale... emocjonalna. Finansowa. Zaufania. Po prostu zdrada.
– Marek, no coś ty… – zaczęła, ale zamilkła, jakby sama nie wiedziała, co dodać.
Wstałem. Poszedłem do sypialni. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Nie krzyczałem. Nie rzucałem talerzami. Po prostu wyszedłem. I pierwszy raz od lat nie miałem pojęcia, co będzie dalej.
Nie mogłam tam zostać
Zamieszkałem u Adama. Miał wolny pokój i nie zadawał zbędnych pytań. Dopiero drugiego dnia wieczorem usiadł naprzeciwko mnie z piwem i powiedział:
– Powiesz, co się stało? Czy wolisz siedzieć jak zombie i gapić się w ścianę?
Wzruszyłem ramionami.
– Wzięła pożyczkę. W tajemnicy. Na wakacje z siostrą. Piętnaście koła. Tuż po naszej rozmowie o wspólnym budżecie.
Adam zaklął pod nosem i długo nic nie mówił. W końcu odezwał się cicho:
– Marek... To już nie o kasę chodzi. Wy się pogubiliście.
– A może ona po prostu jest kimś innym, niż myślałem? – odparłem gorzko. – Może zawsze była, tylko nie chciałem widzieć.
– Może. Ale może ty też nigdy nie byłeś dla niej przestrzenią. Tylko kontrolą.
Zamilkłem. Wiedziałem, że trochę miał racji. Ale to nie zmieniało faktu, że byłem zraniony. Że nie ufałem już kobiecie, z którą miałem dzielić życie.
Karolina dzwoniła. Kilka razy dziennie. Na początku nie odbierałem. Potem telefon wibrował, a ja wyłączałem dźwięk. Nie chciałem słyszeć jej głosu. Nie chciałem słuchać, jak tłumaczy to, co było dla mnie niewytłumaczalne.
Czułem się... jak cień samego siebie. W pracy zawalałem terminy. Adam z każdym dniem patrzył na mnie z coraz większym niepokojem.
– Chcesz rozwodu? – zapytał w końcu wprost.
Nie odpowiedziałem. Sam nie wiedziałem. W nocy śniło mi się, że wracam do pustego mieszkania. Wszystko było na swoim miejscu, ale nie było Karoliny. Nie było jej ubrań, kubka, śladu. Zrozumiałem – nie bałem się zdrady. Bałem się samotności. Bo ona wcale nie była taka cicha, jak mi się wcześniej wydawało.
Powiedziałem to na głos
Wróciłem w poniedziałek po południu. Miałem klucze, ale mimo to zadzwoniłem do drzwi. Czekałem. Serce waliło mi jak przed egzaminem. Karolina otworzyła w dresie, bez makijażu. Twarz miała szarą, oczy podpuchnięte.
– Możemy pogadać? – zapytałem.
Skinęła głową i cofnęła się w głąb mieszkania. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Cisza między nami była ciężka, gęsta. W końcu odezwała się pierwsza.
– Nie wiem, od czego zacząć. Ale... nie chodziło o Włochy. Ani o Sylwię. Ani nawet o te pieniądze. Chciałam uciec. Chociaż na chwilę. Od tego wszystkiego. Od siebie. Od ciebie też.
– To mogła być nasza wspólna ucieczka – powiedziałem cicho. – Przecież po to pracuję. Po to oszczędzam.
– Ale ja nie potrzebuję ucieczki za pięć lat. Ja potrzebuję jej teraz. Choćby krótkiej, nieidealnej, ale prawdziwej. Ty ciągle czekasz na lepszy moment. A ja już nie mam siły czekać.
Milczałem. Nie dlatego, że nie miałem nic do powiedzenia. Tylko że wszystko brzmiało jak obrona. A ja nie chciałem się bronić. Chciałem zrozumieć.
– Może nigdy nie powinnam była wychodzić za kogoś takiego jak ty – powiedziała nagle. – Takiego... co liczy każdy ruch.
– A może ja nigdy nie umiałem być mężem dla ciebie – odparłem. – Myślałem, że wystarczy być solidnym. Przewidywalnym. Bezpiecznym.
Zamilkliśmy znowu. Oboje wpatrzeni w stół.
– Co teraz? – zapytała.
– Nie wiem – odpowiedziałem. – Naprawdę nie wiem.
To była pierwsza nasza rozmowa, w której nie udawaliśmy, że wiemy, co robimy.
Marek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako dziecko widziałam, jak mama płakała nad rachunkami. Żeby mieć kasę, poszłam w życiu na skróty”
- „Trafiłem 6 w totka, ale nie podzieliłem się z rodziną. Zamiast tego zrobiłem coś, czego nikt się nie spodziewał”
- „Ja pożyczałam bratu pieniądze, a jego żona je trwoniła. Kiedy wreszcie odmówiłam, nie odzywał się do mnie przez rok”

