„Łudziłam się, że czuje do mnie mięte. Byłam tylko zabawką na przeczekanie póki nie trafi się lepsza partia”
„Nie byłam głupia. Zauważyłam, że nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele. Że nasze spotkania zawsze były między jego „ważnymi sprawami”. Ale wtedy... Wtedy bardziej cieszyłam się, że jest, niż martwiłam tym, kiedy znów zniknie”.

Z perspektywy czasu aż chce mi się śmiać: z siebie, z tej mojej naiwności, z tych wszystkich scen, które odgrywałam w głowie, zanim się naprawdę wydarzyły. A czasem wcale się nie wydarzały, bo Janusz nie miał czasu, bo zapomniał, bo... no właśnie — bo mu się nie chciało. Tego nie mówił wprost, oczywiście. On to wszystko opakowywał w zgrabne teksty o „natłoku obowiązków”, „braku przestrzeni”, „trudnych momentach”. A ja to wszystko naturalnie łykałam jak młody pelikan, bo przecież kiedy był cudowny. No, może nie zawsze, ale czasami. I to wystarczało, żeby trwać w tym zawieszeniu i niczego nie próbować.
Nie, nie byliśmy parą. Nie miałam prawa mówić, że mnie zdradza, że mnie zawodzi. Przecież nie byłam „tą oficjalną”. Byłam „opcją”, „tą wybraną dla komfortu”, „miłą odskocznią”, jak sam to kiedyś określił i nie, nie w żartach. A jednak z jakiegoś powodu nie potrafiłam się od niego odkleić. Jakby każda jego wiadomość odpalała we mnie iskrę nadziei, że może tym razem będzie inaczej. I chociaż rzeczywiście nie było, wtedy jeszcze wierzyłam w cuda.
Nie byłam głupia
Poznałam go na szkoleniu z asertywności, co samo w sobie jest dosyć ironiczne, biorąc pod uwagę, jak mało potem tej asertywności wobec niego miałam.
— Masz coś do pisania? — zapytał, nachylając się nade mną. Miał na sobie szarą marynarkę i uśmiechał się w ten swobodny sposób, jak każdy mężczyzna, który już nie musi niczego udowadniać. Tak mi się wtedy wydawało.
— Mam i mogę się podzielić — odparłam, podając mu drugi długopis. — W razie czego mogę notować w pamięci. Mam dobrą.
— To dobrze. Ja niestety mam pamięć jak sito, a do tego jestem leworęczny i niecierpliwy. — Mrugnął. — Janusz.
— Patrycja — odpowiedziałam, zaskoczona, że ktoś może przedstawić się tak naturalnie, bez zbędnych ceregieli.
Po szkoleniu poszliśmy na kawę. Potem była jeszcze jedna i kolejna, a po niej piwo. Zawsze on proponował, a ja miałam wrażenie, że to coś znaczy. Że nie zapomina, że wraca, bo mu zależy.
— Fajnie się z tobą rozmawia — powiedział kiedyś, patrząc na mnie z tym swoim zawadiackim uśmiechem. — Jesteś... inna.
— Inna, w sensie: dziwna?
— Nie. W sensie: prawdziwa. A to dziś rzadkość.
Nie byłam głupia. Zauważyłam, że nigdy nie mówił o sobie zbyt wiele. Że nasze spotkania zawsze były między jego „ważnymi sprawami”. Ale wtedy... Wtedy bardziej cieszyłam się, że jest, niż martwiłam tym, kiedy znów zniknie.
— Napisz, jak dojedziesz — mówił czasem, jakby to miało mi wystarczyć za wszystko. I zresztą długo wystarczało.
Zawsze zostawiałam sobie furtkę
Zawsze było tak samo: tydzień ciszy, dwa tygodnie ciszy… aż nagle telefon lub wiadomość. Z pozoru nic znaczącego, ale przecież wiedziałam, co oznacza.
„Hej, co tam? Myślałem dziś o tobie”.
I ja, jak ta głupia, po przeczytaniu tych słów siadałam na łóżku, jakbym miała do czynienia z czymś wielkim. Z uczuciem, którego nie da się nazwać. A potem odpisywałam: „Serio? Ciekawe, dlaczego akurat dziś”. Zawsze zostawiałam sobie furtkę. Nie chciałam być zbyt łatwa, ale wiadomo — byłam. Totalnie bezbronna emocjonalnie.
— Wpadniesz dzisiaj? — zapytał kiedyś, jakby mówił o odbiorze paczki z paczkomatu.
— Myślałam, że jesteś zajęty.
— Byłem, ale dzisiaj mam trochę wolnego. Tęskniłem.
— Tęskniłeś? — powtórzyłam, jakbym usłyszała coś, co nie mieściło się w mojej codzienności.
— Tak. Zresztą... nie komplikuj, Patrycja. Wpadnij po prostu.
I wpadałam. Zawsze. Bez makijażu, z mokrymi włosami, w sukience, która jeszcze pachniała proszkiem. Przynosiłam jakieś ciasto, którego pewnie nawet nie próbował. Siadałam obok niego, kiedy włączał telewizor i jednym ruchem przysuwał mnie bliżej. Nie pytałam, co było przez ostatnie tygodnie. Nie chciałam usłyszeć, że „nic szczególnego”, bo wiedziałam, że wtedy musiałabym odejść.
— Lubię, jak jesteś — rzucił raz, nie odrywając wzroku od ekranu.
— A jak mnie nie ma? — droczyłam się.
— Też jest okej, ale trochę mniej.
A wtedy ja, z jakiegoś powodu, uznałam, że to najbardziej romantyczna rzecz, jaką mógł mi powiedzieć.
Byłam „tą od rozmów”
Najgorzej było, kiedy próbowałam się wycofać. Przestać odpisywać. Nie inicjować kontaktu. Udawać, że mnie nie rusza, że mam swoje życie, inne opcje, inne plany.
— Patrycja, jesteś? — odezwał się.
— No jestem, a co?
— Bo się nie odzywasz. Wszystko okej?
— A czemu miałoby nie być? — mruczałam.
I zawsze kiedy stawałam się zbyt odległa, wracał. Nie za mocno, nie z deklaracjami, a raczej jak ktoś, kto upuszcza monetę i nagle przypomina sobie, że to jednak dwuzłotówka, a nie grosz.
— Chcesz się spotkać? — rzucał czasem. — Mam dzisiaj taki dzień, że potrzebuję pogadać.
Potrzebował pogadać. A ja przecież byłam „tą od rozmów”. Od wina na balkonie, od słuchania o jego szefie, byłej, dziecku, kredycie. Tą, która zawsze rozumiała, nie oceniała, nie wymagała.
— Chciałam ci coś powiedzieć — zaczęłam raz, gdy siedzieliśmy w kuchni: on w szlafroku, ja z herbatą w dłoni.
— Oho, brzmi groźnie — uśmiechnął się, nie podnosząc wzroku.
— Ja... Czasem mam wrażenie, że ty do mnie przychodzisz tylko wtedy, jak nie masz co robić.
W końcu uniósł spojrzenie. Nie był zły, a raczej zaskoczony.
— Patrycja, ale przecież... to chyba lepiej, że wtedy o tobie myślę, niż kiedy mam pełny grafik, nie?
— Czyli jestem rozrywką na czas nudy? — spytałam cicho.
— Oj, nie przesadzaj... Po prostu... lubię twoje towarzystwo. Ale wiesz, nie mam teraz przestrzeni na coś więcej.
Nie miał, a jednak ja wciąż miałam przestrzeń dla niego.
To zdanie mnie zmroziło
Zaczęłam robić coś, czego nienawidziłam u innych kobiet: podglądałam. Oglądałam jego profil, jego komentarze pod cudzymi zdjęciami. Te serduszka pod selfie jakiejś Ani, lajki pod postami o „świadomym rodzicielstwie”, które wcześniej wyśmiewał. Nie pytałam. Nigdy nie bywałam zazdrosna. Byłam przecież „wyluzowaną Patrycją”, tą, która nie robi scen. Ale któregoś dnia nie wytrzymałam.
— Byłeś w weekend na tym koncercie? — rzuciłam.
— Skąd wiesz?
— Widziałam zdjęcie. Z Anią.
— A, no tak. Zna ją mój kumpel. Wpadliśmy większą ekipą.
— Mhm. — Zmarszczyłam lekko brwi. — A nie mówiłeś, że jesteś zawalony robotą?
— Patrycja, serio? — prychnął. — Chcesz mnie rozliczać z każdego wieczoru?
— Nie. Po prostu... chciałam wiedzieć, czy mnie też kiedyś zabierzesz na coś takiego.
— Przecież my nie jesteśmy razem.
To zdanie mnie zmroziło. Powiedział to spokojnie, bez wyrzutu. Jakby informował mnie, że skończyło się mleko.
— Wiem. Ale czasem się czuję, jakbyśmy byli.
— Bo jest nam dobrze, kiedy jesteśmy razem — stwierdził. — Ale to nie to samo, co związek. Nie obiecywałem ci niczego.
Uśmiechnęłam się gorzko.
— Nie musiałeś. Ja sobie to wszystko obiecałam sama.
Przez chwilę patrzył w bok, potem sięgnął po telefon.
— Nie chcę cię ranić — zaczął w końcu. — Ale wiesz, ja... mam teraz tak, że po prostu żyję chwilą. Niczego nie planuję.
I ja znowu zostałam tą chwilą. Chwilą między innymi chwilami, które przychodziły, znikały i wracały, gdy tylko miał ochotę.
Nie był pewien, co zrobić
Zaczęłam się powoli wycofywać. Nie odpisywałam od razu. Czasem ignorowałam wiadomość przez dwa dni. Kiedy pytał, mówiłam, że byłam zajęta, co oczywiście nie było do końca prawdą, ale brzmiało wystarczająco wiarygodnie.
— Ej, zniknęłaś mi. Wszystko gra? — zapytał kiedyś.
— Tak, po prostu życie. Praca, znajomi, inne sprawy.
— Aha... Czyli już nie mam u ciebie priorytetu?
— A miałeś?
Zamilkł. Tak jakby pierwszy raz nie był pewien, co zrobić. W jego świecie byłam przecież zawsze dostępna — jak wieczorny serial na Netfliksie, który włącza się, kiedy człowiek nie wie, co ze sobą zrobić.
— Chcesz się spotkać? — rzucał czasem. — Mam dzisiaj taki dzień, że znów potrzebuję pogadać.
A ja odmawiałam. Znajdowałam dowolne wymówki i nie przejmowałam się już tym, czy są wiarygodne.
— Patrycja, serio? Coś się zmieniło? — dopytywał.
— Może po prostu zaczęłam dostrzegać pewne rzeczy.
— Oj, Patrycja... Nie komplikuj. Przecież dobrze było, prawda?
— Dobrze było komu? — mruknęłam.
— No... nam. Tobie też, nie udawaj.
— Tak, tylko że ja wracałam do pustego mieszkania i czekałam, aż znowu będziesz miał wolne popołudnie.
— Przesadzasz.
— Może. — Uśmiechnęłam się do siebie. — A może po prostu mam już dosyć bycia idiotką.
Rozłączył się, a ja po raz pierwszy nie poczułam paniki z tego powodu. Pomyślałam, że może wreszcie przyszedł ten moment, gdy przestanę łapać się na byle „hej, co tam”.
Ja też mam życie
Minęło kilka tygodni. Nie pisał ani nie dzwonił. Nie będę kłamać — przez pierwsze dni czułam się, jakbym coś straciła. Nie jego, ale to, co sobie przez lata sobie o nim wmawiałam. Potem zaczęłam oddychać: tak zwyczajnie, bez czekania na dźwięk telefonu, bez analizowania każdego zdania, bez trzymania w szafce tej jednej sukienki, w której zawsze mu się podobałam.
Któregoś dnia, kiedy wracałam z pracy, zobaczyłam go po drugiej stronie ulicy. Stał z jakąś kobietą, śmiali się. Nie zauważył mnie. Albo zauważył i udawał, że nie widzi. I dobrze. Przeszłam obok bez zwalniania kroku.
Wieczorem dostałam wiadomość: „Hej, widziałem cię dziś. Fajnie wyglądasz. Może kawa?”.
Odpisałam, zanim zdążyłam się rozmyślić: „Dzięki, ale już nie”.
„Serio”?
„Serio. Nie mam już ochoty być twoją opcją na nudę”.
Nie odpisał. I to było najpiękniejsze milczenie, jakie od niego dostałam. Zamknęłam czat, usunęłam rozmowę, a potem numer. I nagle zrobiło się spokojnie. Nie wiem, czy jeszcze się zakocham, ale jeśli tak, to nie w kimś, kto sobie o mnie przypomina tylko wtedy, gdy nie wie, co zrobić z czasem. Bo ja też mam życie. I ono nie zaczyna się wtedy, kiedy ktoś wreszcie sobie o mnie przypomni.
Patrycja, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że będę dobrą macochą i stworzymy kochającą się rodzinę patchworkową. Ale życie z córką męża było koszmarem”
- „Teściowa wtrąca swoje 3 grosze nawet do wystroju naszego domu. Nie mogę patrzeć na to, jak zamienia go w skansen"
- „Wzięłam pożyczkę na Black Friday. Teraz spłacam raty za rzeczy, które kompletnie nie są mi potrzebne”

