„Liczyłam na romantyczne święta z mężem w Beskidach. Dotarło do mnie, że jego uczucia są zimniejsze niż grudniowe noce”
„Kiedy zaproponował ten wyjazd teraz, zgodziłam się natychmiast. Cichutko, w środku, wierzyłam, że może jeszcze jest coś do uratowania. Zarezerwowaliśmy malutki domek z widokiem na las i góry, z kominkiem. Miałam plan: wspólne śniadania, ognisko”.

Grudzień. Śnieg w mieście – jak zwykle brudny, błoto pośniegowe rozciapane na chodnikach. Wszyscy gdzieś biegną. A ja siedzę przy komputerze, w dresie, z kubkiem zimnej już kawy, i gapię się w pustą stronę dokumentu. Znowu nic nie napisałam. Znowu udaję, że pracuję. Kiedyś miałam tyle pomysłów… teraz tylko scrolluję tablice innych i próbuję sobie przypomnieć, co mnie w ogóle cieszyło.
Byłam wykończona
Ten rok był intensywny. Śmierć babci rozbiła mnie na kawałki. Potem przez kilka miesięcy ciągłego napięcia w pracy – każdy mail przyprawiał mnie o duszności. Byłam gotowa się zwolnić, uciec, zniknąć. A Tomek był obok, ale nie przy mnie.
Zaczęłam się orientować, że coraz częściej jemy osobno. Że „zaraz oddzwonię” znaczy „nie dzwoń już dziś”. Że jego „jestem zmęczony” staje się ścianą, której nie przeskoczę żadną czułością. Zdarzało mi się płakać w łazience, żeby nie słyszał. Nabrałam nadziei, gdy w listopadzie powiedział:
– Może na święta pojedźmy gdzieś odetchnąć? W góry?
Serce zabiło mi szybciej. Będzie jak dawniej, gdy jeździliśmy na tanie, krótkie wypady zimowe. Byliśmy skłonni wyciągnąć z konta resztki kasy, byle tylko złapać trochę śniegu. Byliśmy razem. Grzane wino w termosie, ja wtulona w jego szalik, spacery bez celu – to wszystko kiedyś znaczyło: jesteśmy razem. Raz na szlaku zatrzymał się, objął mnie i powiedział:
– Z tobą nawet zgubić się warto.
Wtedy uwierzyłam, że mam dom. Że mamy siebie.
Chciałam to naprawić
Więc kiedy zaproponował ten wyjazd teraz, zgodziłam się natychmiast. Cichutko, w środku, wierzyłam, że może jeszcze jest coś do uratowania. Zarezerwowaliśmy malutki domek z widokiem na las i góry, z kominkiem. Miałam plan: wspólne śniadania, ognisko, może wino, rozmowa. Jakikolwiek znak, że jeszcze jestem dla niego kimś więcej niż współlokatorką.
Dojechaliśmy późnym wieczorem, droga była zasypana, a nawigacja kilka razy zgubiła zasięg. Milczeliśmy prawie całą drogę, oprócz kilku wymienionych uwag o śliskich zakrętach i tym, że trzeba zatankować po powrocie. Tomek miał zmęczoną twarz i siwe cienie pod oczami. Miałam nadzieję, że to się zmieni, jak tylko wejdziemy do środka.
Domek był naprawdę uroczy. Pachniało drewnem, a przez duże okno widać było świerki pokryte śniegiem. Pomyślałam, że może właśnie tu uda się nam jakoś wyhamować, porozmawiać, pobyć razem. Tomek wyciągnął laptopa jeszcze zanim zdjął kurtkę.
Był obojętny
Pierwszego ranka zrobiłam jajecznicę i nalałam herbaty do kubków. Czekałam, aż usiądziemy razem. On jednak zniknął w drugim pokoju i zamknął drzwi. Pomyślałam, że może musi coś szybko załatwić. Po godzinie wyszłam z kuchni, zapukałam.
– Może zrobimy wieczorem ognisko? Dawno nie robiliśmy nic razem – powiedziałam, stając w drzwiach.
– Zobaczymy – odpowiedział, nie odrywając wzroku od ekranu.
Nie dodał nic więcej. Po południu siedziałam przy oknie i patrzyłam na drzewa. Wydawało mi się, że słyszę jego kroki, ale to tylko drewno trzeszczało pod wpływem temperatury. Wieczorem położyłam się spać bez słowa. On siedział jeszcze długo. Światło z laptopa odbijało się w szybie, jakby było ważniejsze niż to, co było tuż obok.
Byłam bezradna
Drugiego dnia rano historia się powtórzyła. Wstałam, znów sama, zrobiłam śniadanie, czekałam. Tomek nawet nie zauważył. Siedział w dresie przy stole, klikał coś nerwowo i przeklinał pod nosem, kiedy coś się zawieszało. Trzeciego dnia zaproponowałam wspólny spacer. Zależało mi na tym. Tomek spojrzał na mnie krótko, jakby coś sobie przypomniał.
– Dobra, przejdźmy się. I tak trzeba się przewietrzyć – powiedział, zakładając buty.
Wyszliśmy bez słów. Przez chwilę szliśmy wzdłuż rzeki. Tomek miał kaptur na głowie, ręce w kieszeniach. Ja starałam się iść równo z nim, ale co chwilę coś nas rozdzielało – gałąź, nierówność, niewidzialna granica, która istniała między nami już od dawna. Śnieg był gęsty, skrzypiał pod stopami. Powietrze miało w sobie tę zimową ciszę, która kiedyś wydawała mi się magiczna. Teraz brzmiała jak tło do czegoś, co się kończy.
Doszliśmy do polany. Stałam i patrzyłam przed siebie, na śnieg, który przykrył wszystko, co było pod spodem. Trawy, gałęzie, kamienie. Tak jakby nie było niczego wcześniej. Odwróciłam się do niego.
– Chyba przegapiliśmy naszą zimę – powiedziałam spokojnie.
To nie miało sensu
Spojrzał na mnie, potem w dal, gdzie linia lasu spotykała się z niebem. Nic nie odpowiedział. Nie zapytał, co mam na myśli, nie zaprzeczył. Stałam tak jeszcze chwilę, aż poczułam, że nie ma już sensu stać dłużej. Nie czekałam już na jego słowa. Wszystko, co trzeba było powiedzieć, zostało wypowiedziane i wszystko, co mogłoby jeszcze coś znaczyć, nie padło.
Rano spakowałam się w ciszy. Składałam rzeczy powoli, uważnie, jakby od tego miało zależeć, czy ten wyjazd zostanie w ogóle zapamiętany. Tomek krzątał się po kuchni, nie odzywał się. Raz zapytał, czy zamknęłam okno w łazience. Odpowiedziałam krótko. I to było wszystko.
W drodze powrotnej radio grało cicho, ale nawet muzyka wydawała się obca. Jechaliśmy bez rozmów, bez planów, bez spojrzeń. Zatrzymaliśmy się raz, przy stacji benzynowej. Wyszedł, kupił kawę, dla mnie też. Postawił ją w uchwycie i nie powiedział nic. Tylko że ta kawa smakowała inaczej niż kiedyś. Jakby była dla kogoś innego, przypadkiem zostawiona obok. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie chodziło o góry ani o śnieg, ani o spacery, ani o wspomnienia. Nie chodziło nawet o ognisko. Chodziło o to, że już nie było nas. I że oboje to czuliśmy.
Katarzyna, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Między karpiem w galarecie a pierogami zadałam jedno niewinne pytanie. Tak zaczęło się świąteczne rodzinne piekiełko”
- „Chciało mi się płakać na myśl o kolejnej samotnej Wigilii. Został mi tylko barszcz z przepisu mamy i wspomnienia”
- „Ucieszyłam się, gdy rodzina zabrała mnie na święta z domu opieki. Wtedy jeszcze nie wiedziała, jaki mają na mnie plan”

