„Ledwo mam na życie, bo dorosłe córki ciągną ze mnie każdy grosz. Wychowałam je na lebiegi, które nic nie potrafią”
„Kiedyś wieczorem przyszła mi do głowy myśl, której nigdy wcześniej nie wypowiedziałam: może nie byłam złą matką, tylko zbyt dobrą, zbyt gotową na poświęcenia. Może dlatego one tak długo nie musiały dorosnąć”.

- Redakcja
Mąż zmarł piętnaście lat temu. Gdyby ktoś wtedy zapytał, co będzie dalej, odpowiedziałabym, że jakoś dam sobie radę. Nie przypuszczałam tylko, że „dawać sobie radę” będzie oznaczało robienie kanapek dorosłym córkom, które od lat nie potrafiły ugotować sobie jajka.
Wykorzystywały mnie
Magda i Ola zamieszkały ze mną chwilę po pogrzebie. Mówiły, że na trochę. Szybko się okazało, że to „trochę” zamieniło się w lata. Obie bez stałej pracy, bez planów, za to z wymaganiami. Wykorzystywały mnie do wszystkiego.
Któregoś dnia zasłabłam, kiedy wracałam z Biedronki z siatkami pełnymi zakupów. Zatrzymałam się na moment, bo zrobiło mi się słabo, i następne, co pamiętam, to białe światło w sali szpitalnej. Leżałam na wąskim łóżku z kroplówką w ręce i zimnym potem na karku.
Lekarka, młoda dziewczyna, pewnie w wieku moich córek, spojrzała na mnie z troską, ale mówiła sucho. Przemęczenie, niedobory witamin, organizm się buntuje. Pytała, kto się mną zajmie po wypisie, ale nie potrafiłam odpowiedzieć. Wzruszyłam tylko ramionami.
Zadzwoniłam do Magdy. Trzymałam telefon jedną ręką, bo drugą miałam podpiętą do kroplówki. Odebrała po kilku sygnałach.
– Mamo? – zapytała z lekkim rozdrażnieniem, jakbym przeszkadzała jej w czymś ważnym.
– Jestem w szpitalu – powiedziałam cicho.
– Okej… To kiedy wracasz? Bo Ola nie wie, jak włączyć pralkę. I w lodówce nic nie ma.
Były nieczułe
Słuchałam jej głosu i czułam, że nie jestem potrzebna. Potrzebne są tylko moje ręce do roboty. Gdy się rozłączyłam, patrzyłam długo w sufit. Pielęgniarka weszła i poprawiła mi poduszkę, ale nawet nie zareagowałam. Myśli krążyły gdzieś daleko, jakby poza mną.
Zaczęłam się wtedy zastanawiać jak to się stało, że całe życie oddałam dzieciom, a one nie nauczyły się nawet żyć samodzielnie? Pamiętałam, jak Magda w szkole płakała, bo nie umiała rozwiązać zadania z matematyki, jak Ola bała się zostawać sama w domu. Byłam przy nich zawsze. Może za bardzo chciałam być dla nich wszystkim.
Wyszłam ze szpitala dwa dni później. Wypis miałam w ręku, recepty w torebce, a w sercu dziwne poczucie, którego wcześniej nie znałam. Nie wróciłam do domu. Wsiadłam w autobus i pojechałam do Teresy, mojej starszej siostry, która zawsze mówiła, co myśli, bez owijania w bawełnę. Zadzwoniłam z przystanku.
– Wiedziałam, że w końcu przyjedziesz. Herbata już się robi.
Miarka się przebrała
Gdy weszłam do jej mieszkania, poczułam spokój. Przez chwilę milczałyśmy. Potem położyłam recepty na stole i powiedziałam tylko:
– Zemdlałam pod blokiem, wracając ze sklepu.
Teresa podniosła wzrok, a jej twarz była spokojna, ale twarda.
– Bo się dałaś zapędzić jak wół do roboty. Dziewczyny ci na głowie siedzą, a ty jeszcze im kładziesz poduszki. Halina, ile ty jeszcze wytrzymasz?
Nie odpowiedziałam. Położyłam dłonie na stole i spojrzałam na nie – chude, z żyłami jak sznurki. Zawsze mówiłam, że mam ręce do pracy. Teraz miałam tylko ręce do bólu.
– Muszą się wynieść – powiedziała Teresa, jakby rozwiązywała zadanie. – Trzeba je wyrzucić z gniazda, bo inaczej cię wykończą.
– Myślisz, że się da tak po prostu? – zapytałam cicho.
– A co, czekasz, aż cię wyniosą nogami do przodu? Wtedy się ockną?
Miała rację
Wieczorem, leżąc na wersalce w pokoju gościnnym, napisałam krótką wiadomość: „Nie wracam. Musicie się wyprowadzić”.
Rano telefon nie przestawał dzwonić. Najpierw Magda, potem Ola. Wysłały kilkanaście wiadomości: „Co to ma znaczyć?”, „Mamo, żartujesz?”, „Gdzie jesteś?”, „Wracaj natychmiast”. Przeczytałam wszystko i odłożyłam telefon na parapet. Nie miałam siły czytać tego po raz drugi.
Koło południa Magda przyjechała. Nawet nie zadzwoniła domofonem, od razu waliła pięścią w drzwi. Teresa otworzyła. Zawsze miała twardą minę, ale tego dnia była wyjątkowo chłodna.
– Czego chcesz? – zapytała sucho.
– Przyszłam po mamę – odpowiedziała Magda i wcisnęła się do środka.
Stałam przy kuchennym stole. Magda spojrzała na mnie jak na niesforne dziecko.
– Serio? Po tylu latach po prostu nas wyrzucasz?
– Nie wyrzucam – powiedziałam spokojnie. – Uwalniam was. I siebie też.
– Ty nas potrzebujesz! – głos jej się załamał, ale nie ze smutku, raczej z paniki. – Kto ci pomoże, jak ci się znowu coś stanie? Kto ci przyniesie zakupy?
Miały pretensje
– Przynosiłam je sobie przez całe życie – odpowiedziałam. – I wam przy okazji. Teraz już nie muszę.
– Przecież jesteśmy rodziną – powiedziała w końcu, jakby to było hasło, które wszystko załatwia.
– Rodzina to nie tylko obowiązki jednej osoby i wygoda drugiej. Ja też mam prawo odpocząć.
Nie krzyczała, nie rzucała oskarżeniami. Może dlatego, że pierwszy raz zobaczyła mnie inną – spokojną, pewną tego, co mówię. Choć w środku byłam roztrzęsiona, nie pokazałam tego. Trzymałam się mocno, jakby te słowa miały mnie ocalić.
Po jej wyjściu usiadłam znowu w kuchni. Teresa nalała mi świeżej kawy i nie powiedziała ani słowa. Nie musiała. Ja też milczałam, bo w głowie kłębiły mi się myśli: Czy właśnie traciłam córki? Czy bycie matką zawsze oznaczało rezygnację z siebie? A może dopiero teraz zaczynałam być matką na nowo? Taką, która siebie też bierze pod uwagę?
W kolejnych dniach telefon dzwonił rzadziej. Wiadomości były coraz krótsze. „Zrobiłyśmy obiad”, „Nie działa czajnik”, „Gdzie są rachunki za prąd?”. Odpowiadałam oszczędnie, jeśli w ogóle. Uczyły się powoli nowej rzeczywistości, tak jak ja.
Magda pierwsza zaczęła pracować. Znalazła coś dorywczego w sklepie odzieżowym, narzekała, że nogi ją bolą od stania. Ola z kolei próbowała gotować. Ziemniaki przypaliła dwa razy, raz zalała kuchenkę. Kiedy w końcu zjadły razem cokolwiek domowego, napisała mi: „Nie sądziłam, że to tyle roboty”.
Wzięły się za siebie
Teresa czasem się śmiała, że patrzy na mnie jak na rekonwalescentkę po długiej chorobie. Zabierała mnie na spacery. W bibliotece wypożyczyła mi książki, które kiedyś lubiłam. Czułam się, jakbym mieszkała w cudzym życiu, ale to wcale nie było złe uczucie.
– A jeśli one sobie nie poradzą?
– Nauczą się. W końcu są dorosłe.
Z czasem zauważyłam, że mniej się przejmuję. Kiedyś wieczorem przyszła mi do głowy myśl, której nigdy wcześniej nie wypowiedziałam: może nie byłam złą matką, tylko zbyt dobrą, zbyt gotową na poświęcenia. Może dlatego one tak długo nie musiały dorosnąć.
Tamtego dnia zasnęłam spokojnie, bez bólu głowy i bez napięcia w karku. Nie musiałam wstawać wcześniej, nie musiałam pilnować niczyich spraw. Czułam, że coś się zmienia. I tym razem nie miałam zamiaru tego zatrzymywać.
Halina, 68 lat
Czytaj także:
- „Teściowa po śmierci męża wpadła w dewocję. Po nocach śpiewa psalmy, a w dzień robi z naszego domu salę modlitewną”
- „Rzuciłem wszystko i przeprowadziłem się do kobiety z aplikacji. To był największy błąd mojego życia”
- „Brat upokorzył mnie na ślubie. Kiedy wyjawił mój sekret podczas mowy weselnej, chciałam jedynie zapaść się pod ziemię”

