Reklama

Z zewnątrz wyglądaliśmy jak małżeństwo z obrazka: dom z ogrodem, dwa samochody na podjeździe, wspólne weekendowe wypady za miasto i znajomi, którzy mówili o nas, że dobraliśmy się jak w korcu maku. W kuchni zawsze pachniało świeżo zmieloną kawą. Nawet kiedy mój mąż wracał późno po spotkaniu z klientem, ja czekałam z kolacją.

Grałam w tę grę

Od dawna jednak wiedziałam, że coś między nami jest nie tak. Ale tłumaczyłam to sobie, że może naprawdę ma tak często te kolacje biznesowe. Ale z czasem stało się to aż za oczywiste. Telefon zabierał ze sobą do łazienki, na stole kładł go zawsze odwróconego ekranem w dół. Zmienił też hasło dostępu.

Punktem zwrotnym był paragon, zwykły świstek z logo hotelu z drugiego końca miasta, z datą, która pokrywała się z jego rzekomą delegacją do Katowic. Po prostu wzięłam ten paragon, schowałam go do portfela i zaczęłam się uczyć zasad gry, w której dotąd byłam tylko pionkiem. Nie byłam już naiwną żoną, która czeka tylko, aż mąż wróci z pracy. Przestałam pytać, gdzie był. Stałam się kobietą, która ma swój plan.

Obmyśliłam zemstę

Zaczęłam wstawać wcześniej. Wchodziłam do łazienki, zanim on jeszcze otworzył oczy, i malowałam się dokładnie tak jak kiedyś, gdy dopiero zaczynaliśmy się spotykać. Zmieniłam fryzurę. Wychodziłam z domu, nie mówiąc, dokąd idę i kiedy wrócę.

Nie interesowało mnie, co myśli. Chciałam tylko, żeby poczuł, że coś się we mnie zmienia, żeby miał poczucie straty, tak jak ja się czułam przez te wszystkie lata, kiedy uciekał wieczorami z domu. Teraz ja znikałam, nie tłumacząc się przed nikim.

Nie pytał mnie o nic, ale widziałam, jak patrzył. Kiedyś przechodził obojętnie, teraz jego wzrok zatrzymywał się na mojej sukience. Pewnego dnia nagle odezwał się, jakby nie mógł już dłużej wytrzymać tej nowej wersji mnie.

– Dużo teraz pracujesz?

– A ty? Nadal tyle spotkań służbowych? – odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.

Poczuł się niepewnie

Nareszcie zaczęłam czuć, że odzyskuję dawno zagubioną kontrolę, że mam własne zdanie, spokój, a nawet godność. Przestałam tłumaczyć jego zachowania i zaczęłam widzieć siebie. Gra, w którą przez lata grał, nie była już tylko jego rozrywką. Teraz miał przeciwnika i to takiego, który uczył się szybko i po cichu. Nie musiałam go rozumieć, wystarczyło, że zrozumiałam siebie.

Tomasza poznałam przypadkiem. Znajomi ze studiów zorganizowali po latach spotkanie. Na początku nawet nie myślałam o nim w żaden romantyczny sposób, po prostu dobrze się z nim rozmawiało. Słuchał, dopytywał, nie oceniał. Uśmiechałam się przy nim naturalnie i zaczęłam czekać na spotkania z nim. Wreszcie kawa zamieniła się w kino, kino w spacer, aż pewnego dnia pozwoliłam mu się pocałować.

Nie była to wielka miłość. Potrzebowałam jedynie kogoś, kto sprawi, że znów poczuję się kobietą, a nie tylko żoną mężczyzny, który nie wracał do domu na czas.

Był zazdrosny

Mój mąż Wojtek wyczuł, że coś się dzieje. Zaczął się nerwowo kręcić po domu, zaglądał mi przez ramię, kiedy pisałam wiadomości. Pewnego wieczoru, gdy telefon zawibrował, a ja uśmiechnęłam się sama do siebie, zapytał wprost:

– Kim jest Tomasz?

– A kim jest Anita?

Nie miał gotowej odpowiedzi. Widziałam, jak przełyka ślinę i przetwarza w głowie to, co właśnie usłyszał. Nie tłumaczył się, nie zaprzeczył. Może dlatego, że zrozumiał, że nie jestem już tą, którą można łatwo okłamać. Wtedy nareszcie poczułam przewagę.

Zaproponował, żebyśmy porozmawiali, bez emocji i bez oskarżeń. Wiedziałam jednak, że cokolwiek powie, nie zmieni tego, co się między nami wydarzyło.

– Zrobiłem źle, ale naprawię to – powiedział, patrząc na mnie z udawaną skruchą. – To nic nie znaczyło. Tylko głupie błędy, chwile słabości.

Nie wierzyłam mu

Słuchałam, nie przerywając. Głos miał spokojny, mówił o tym, że mnie kocha, że żałuje, że się kompletnie pogubił, a do Anity to nie była miłość, tylko głupie zauroczenie. Poczekałam, aż skończy.

– Ja już mam inną wersję swojej przyszłości, bez ciebie – odpowiedziałam spokojnie.

Jego mózg potrzebował chwili, żeby przetworzyć te słowa. Patrzył na mnie, a ja nie odwracałam wzroku. Nie było we mnie gniewu, nie chciałam go karać, po prostu nie miałam już potrzeby walczyć. Nie łudziłam się, że się zmieni i nie potrzebowałam go, żeby oddychać. Tego wieczoru zrozumiałam, że to było moje przebudzenie.

Ale kilka dni później znalazłam w kuchni na podłodze paragon z hotelu: jedna noc i śniadanie dla dwojga. Data była sprzed kilku dni. A więc obiecywał, że się zmieni, ale niczego w tym kierunku nie zrobił. Schowałam paragon do szuflady i zamiast rozpaczać, zaczęłam planować.

Oszukał mnie

Tego wieczoru napisałam Tomasza: „Czy Twoja propozycja wspólnego mieszkania nadal jest aktualna?”. Nie było pytań o małżeństwo, od początku traktowaliśmy się z wyrozumiałością, a jednocześnie byliśmy sobie na swój sposób potrzebni.

Spakowałam się, gdy Wojtka nie było w domu. Zajęło mi to zaledwie dwie godziny. Wzięłam tylko to, co moje, klucze zostawiłam mu w kuchennej szufladzie, tej samej, w której schowałam paragon za hotel. Nie napisałam mu wiadomości, że odchodzę, zrobiłam to po cichu.

Pierwszego SMS-a wysłał mi jeszcze tego samego wieczoru. Przepraszał, prosił, obiecywał. Nie odpowiadałam. Wiedziałam, że będzie dzwonił, szukał mnie wśród znajomych, może nawet pojedzie do mojej matki, ale nie zamierzałam wracać ani tym bardziej się tłumaczyć. Nikomu się nie tłumaczyłam, co się stało, nie miałam takiej potrzeby. Zostawiłam za sobą wszystko, co było grą, w której przez lata przegrywałam z kimś, kto nawet nie zdawał sobie sprawy, jak łatwo stracić kogoś bliskiego.

Został sam

Wyobrażałam sobie, jak siedzi w pokoju i przegląda stare zdjęcia, żałując tego, co zrobił. Ale on tak naprawdę żył w przekonaniu, że nic się nie zmieni, że zawsze będę koło niego. Aż w końcu przejechał się na własnej naiwności.

Zaglądam czasem na jego profil w mediach społecznościowych. Nowe zdjęcia z siłowni, cytaty o nowych początkach. Nie czuję złości ani tym bardziej satysfakcji, jedynie pustkę po tym, co mogło być, gdybyśmy choć raz wcześniej zdecydowali się rozmawiać naprawdę.

Zdrada nie niszczy nagle. To nie huk, ale kropla po kropli, słowo po słowie, spojrzenie, którego zabrakło. Aż któregoś dnia budzisz się i nie czujesz już nic. Nie ma miłości, jest tylko cisza, która w końcu przestaje boleć.

Dagmara, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama