Reklama

Z Agatą poznaliśmy się na firmowej wigilii. Przyszła w czerwonej sukience, z poważnym wyrazem twarzy, który tylko czasami przełamywał jej lekki, niepewny uśmiech. Była konkretna, błyskotliwa, jakby wszystko o wszystkich wiedziała i nic jej nie mogło zaskoczyć. To mnie w niej ujęło. Ja, wieczny mięczak, zakochałem się w kobiecie z zasadami.

Krytykowała mnie

Z początku wydawała się ideałem – silna, ogarnięta, miała plan na życie i realizowała go krok po kroku. Czułem się przy niej bezpiecznie. Moja mama mówiła, że wreszcie znalazłem taką, co mnie ogarnie. Ślub był jak z bajki – pałacyk pod miastem, białe gołębie, limuzyna, DJ i barmani lejący kolorowe drinki. Wydaliśmy kupę forsy, ale byliśmy szczęśliwi. Myślałem, że tak będzie już zawsze.

Ale potem… zaczęło się zmieniać. Na początku niby mimochodem: „Ten sweter to naprawdę chcesz dziś założyć? Wstyd, jak cię w nim zobaczą?” – rzucała niby żartem. Albo: „Znowu chcesz iść z kumplami na piwo? A nie myślałeś, żeby ze mną posiedzieć w domu?”. Coraz częściej musiałem tłumaczyć się z każdego wyjścia. Moje hobby – głupie. Znajomi – niedojrzali. Ubrania – „nie na twój wiek”. A moje zdanie? „No daj spokój, to nie ma sensu”.

Zacząłem się czuć, jakbym nie żył już swoim życiem, jakby ktoś mi je powoli zabierał, ale tak sprytnie, że nie wiedziałem, kiedy i jak to się stało. Oglądając seriale, zasypiałem w ubraniach, bo byłem zbyt zmęczony jej marudzeniem, pretensjami, wymaganiami.

Byłem dla niej nikim

Moja praca przestała być ważna – przecież „jej projekty są o wiele bardziej odpowiedzialne”. Spotkania z rodziną ograniczyły się do świąt, a i to nie zawsze. Najgorzej było z przyjaciółmi – znikali jeden po drugim, jakbym tracił ich na własne życzenie. A może po prostu przestali rozpoznawać we mnie Marcina? Nie wiem kiedy zacząłem bać się wracać do domu.

Któregoś dnia chciałem zaprosić Piotrka na mecz. Zapytałem Agatę, a ona spojrzała na mnie tak, jakby zaproponowałem wyjazd na tydzień bez słowa uprzedzenia.

– Mecz? U nas? W naszym salonie? Z piwem i chipsami? Nie, Marcin. To nie stancja.

Zacisnąłem wtedy zęby i powiedziałem Piotrkowi, że mam inne plany. Kłamałem. Siedziałem sam i patrzyłem na telefon, który milczał.

Zaczynałem rozumieć, że nie jestem już gospodarzem w tym domu. Byłem gościem, takim, który musi pytać o zgodę, zanim zaprosi kogokolwiek. Takim, który nie wie, gdzie są granice, dopóki ich nie przekroczy.

Rezygnowałem z siebie

Następnego dnia oznajmiła, że firma wysyła ją na dwa tygodnie na jakieś prestiżowe szkolenie. Była tym bardzo podekscytowana.

– Wrócę za dwa tygodnie. To ważne szkolenie, nie chcą mnie puszczać wcześniej – powiedziała rzeczowym tonem, stojąc z walizką w przedpokoju.

– Jasne, rozumiem. Powodzenia.

– Nie rób bałaganu – dodała.

Dwa tygodnie bez jej obecności w mieszkaniu wydawały się nagle czymś więcej niż tylko przerwą. Czymś w rodzaju możliwości sprawdzenia, czy potrafię jeszcze sam o sobie decydować.

Pierwszy dzień był dziwny, nienaturalnie cichy. Pusty kubek po kawie stał na stole dokładnie tam, gdzie go zostawiłem. Nikt nie poprawił poduszek, nie schował moich butów do szafki. Przez chwilę miałem odruch, by wszystko uporządkować, zanim sobie przypomniałem, że nie muszę i że to właśnie w tym momencie zaczynam coś odzyskiwać.

Odreagowałem wszystko

Drugiego dnia zadzwoniłem do Piotrka.

– Słuchaj, Agaty nie ma, mam wolne mieszkanie. Wpadniesz na mecz?

– Ty? W końcu! – zaśmiał się. – Już myślałem, że się zamieniłeś w mebel.

Przyszedł. Przyniósł chipsy i piwo. Siedzieliśmy, śmialiśmy się, gadaliśmy o starych czasach. W międzyczasie napisała Agata: „Nie zapomnij podlać fikusa”. Odpisałem tylko „ok”.

Następnego dnia byłem na koncercie, sam. Dawno nie czułem się tak lekko. Kupiłem bilet rano, wieczorem już stałem pod sceną. Bez tłumaczeń, bez konieczności negocjacji. Głośna muzyka, tłum ludzi, uśmiechy – jakby ktoś odkurzył we mnie coś, co leżało latami pod stertą oczekiwań.

W czwartym dniu postanowiłem przestawić meble. Nie wiem, co mnie podkusiło. Chciałem coś zmienić, zrobić tylko po swojemu. Po paru godzinach byłem cały w kurzu, ale dumny. Zrobiłem zdjęcie i wysłałem mojej siostrze Sylwii. „Co się dzieje?” – odpisała. „Uczę się znowu oddychać” – napisałem. Tego wieczoru wyszedłem na spacer, bez celu. Zatrzymałem się w kawiarni, którą mijałem codziennie w drodze do pracy. I wtedy ją zobaczyłem. Kasia.

Nie planowałem tego

Znałem ją z widzenia – kiedyś pracowaliśmy w tym samym biurowcu. Mieliśmy parę luźnych rozmów na papierosie, głównie o książkach. Zawsze była spokojna, miała lekki, nieco zamyślony uśmiech. Podeszła pierwsza.

– Marcin?

– Kasia? Ale niespodzianka…

Zaczęliśmy rozmawiać. Usiadła naprzeciwko mnie i w kilka minut opowiedziała mi o swoim życiu, pracy, planach. Słuchałem, a w środku czułem, jak coś się prostuje. Jakby ktoś zasunął zasłonę, przez którą nagle wpadało światło.

– Fajnie cię widzieć. Zawsze wydawałeś się… trochę zamknięty.

– A teraz?

– Trochę mniej.

Umówiliśmy się na kolejny dzień. Bez napięcia, bez ukrytych intencji. Po prostu – kawa, rozmowa, obecność. I to wystarczyło, żebym wieczorem zasnął pierwszy raz od dawna z lekką głową.

Nie planowałem, że wszystko potoczy się tak szybko. Nie planowałem też, że w ogóle coś zrobię. A jednak, w piąty dzień jej nieobecności, kiedy siedziałem na balkonie i patrzyłem na przesuwające się po niebie chmury, dotarło do mnie, że decyzja już we mnie dojrzewa. Nie była dramatyczna, nie była gwałtowna. Wiedziałem, że nie chcę tak dalej żyć.

Chciałem to skończyć

Zacząłem pakować swoje rzeczy. Systematycznie, spokojnie, półka po półce. Składałem koszule, wkładałem kosmetyki do osobnych pudełek. Każdy przedmiot był jak przystanek – zatrzymywał mnie na chwilę, przypominał scenę, dialog, krzyk. Ale nie cofałem się.

Agata wróciła dzień wcześniej, niespodziewanie. Wszedłem do mieszkania, żeby zabrać ostatnie rzeczy, a ona już była w środku. Stała z walizką w przedpokoju, w kurtce, jeszcze w butach.

– Co to ma znaczyć? Ty sobie kpisz?

– Nie.

– Spakowałeś swoje rzeczy?! Wyprowadzasz się? Myślisz, że to takie proste? Odchodzisz? Zostawiasz wszystko? Jak tchórz?

– Może i tak – powiedziałem cicho. – Ale nie chcę już udawać, że jest w porządku, kiedy nie jest. Nie jestem szczęśliwy, Agata.

– A ja?! Myślisz, że ja jestem?!

– Może też nie. Ale to już nie jest moje zadanie, żeby cię uszczęśliwiać.

– I co? Dokąd teraz pójdziesz? Do mamusi? – prychnęła.

– Na razie dokądkolwiek, gdzie mogę być sobą. I oddychać.

Wyszedłem. Zostawiłem ją z tym wszystkim. Za drzwiami czułem tylko jedno – ulgę. Nie spokój, nie triumf, nie radość. Ulgę. Wieczorem zadzwoniła. Nie odebrałem. Zostawiła wiadomość: „Zabrałeś mi wszystko, co miałam. Ale nie martw się – nie będę cię szukać. Gratuluję. Obyś był szczęśliwy”. Ta złośliwość, którą kiedyś by mnie złamała, teraz wydawała się tylko cieniem czegoś, co mnie już nie dotyczyło.

Marcin, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama