Reklama

Całe życie miałem proste marzenie – zbudować dom, w którym mój syn będzie dorastał, założy rodzinę, a później po którym będą biegały wnuki. Nie było mnie stać na luksusy, nie jeździliśmy na wakacje jak sąsiedzi. Wracałem po zmianie w zakładzie i jeszcze wieczorami kładłem cegły. Sobota, niedziela – inni grillowali, a ja nosiłem worki z cementem. Każdy grosz odkładaliśmy z Marią na dach, na okna, na ogrzewanie.

Dla mnie to było szczęście – wiedzieć, że kawałek po kawałku powstaje coś trwałego. Coś, co zostanie po mnie. Widziałem ten obraz tak wyraźnie: Krzysiek przyprowadza tu kiedyś żonę, a potem pojawiają się dzieci. W niedzielne popołudnia siedzimy razem przy stole, a w ogrodzie śmiech i zabawa.

Tylko… coraz częściej czuję, że coś się rozsypuje. Krzysiek patrzy na ten dom jak na ciężar. Coraz częściej mówi o mieście, o znajomych, którzy „śmieją się z jego wiejskiego adresu”. Słucham tego i wewnątrz cierpię. Bo czy moje marzenie stało się dla niego więzieniem?

Wieczorem w kuchni spytałem Marię:

– Zauważyłaś, że on coraz częściej marudzi o tej wsi?

– Czesiu, on ma swoje plany – odpowiedziała cicho.

– To nie plany, tylko fanaberie – warknąłem z goryczą.

Spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakby chciała powiedzieć coś więcej, ale zamilkła.

„Tato, to nie lata osiemdziesiąte”

Siedzieliśmy w salonie, ja zmęczony po pracy, on z telefonem w ręku. Chciałem porozmawiać o przyszłości, o tym, jak wyobraża sobie życie w naszym domu. Widziałem, że kręci się niespokojnie, unika wzroku. W końcu sam zaczął.

Tato, ja nie zamierzam tu mieszkać. Codziennie dojazd do miasta zajmuje czterdzieści minut. Koledzy mają wszystko pod ręką – podniósł głos, jakby już wcześniej w myślach powtarzał te słowa.

Poczułem złość.

– Myślisz, że ja budowałem to dla siebie? – zapytałem. – Żebyś miał dach nad głową, żebyś nie musiał się tułać po wynajętych klitkach.

– Tato, to nie lata osiemdziesiąte, kiedy wszyscy marzyli o działce i domku. Teraz ludzie chcą żyć w mieście, blisko pracy, znajomych, wszystkiego – patrzył na mnie twardo.

– Więc wstydzisz się naszej pracy? – zapytałem. – Wstydzisz się, że twoi rodzice całe życie harowali, żebyś miał coś swojego?

– Ja się niczego nie wstydzę – odpowiedział z gniewem – ale wolę ciasną kawalerkę na kredyt niż życie na zadupiu.

Nie znalazłem słów. Patrzyłem, jak odwraca się i wychodzi do pokoju. Zostałem sam z myślami. Czy całe życie budowałem dla siebie? Dom, który miał być spełnieniem, nagle wydał mi się pusty, jakby nikomu nie był potrzebny.

Nic mi nie powiedziała

Wieczorem siedzieliśmy z Marią w kuchni. Na stole parowała herbata, ale nikt jej nie tknął. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie potrafiłem dłużej znosić.

– Wiedziałaś? – spytałem, patrząc jej prosto w oczy. – Wiedziałaś, że Krzysiek nie chce tu mieszkać?

Milczała chwilę. – Tak, mówił mi już wcześniej – przyznała w końcu.

– I nie powiedziałaś mi ani słowa? Ja całe życie harowałem, a ty go tylko kryjesz!

– Czesiu, on się tutaj dusi – odparła spokojnie. – Znasz go. To nie jest chłopak, który będzie szczęśliwy w takim miejscu. Ty tego nie rozumiesz.

– Nie rozumiem? – uderzyłem pięścią w stół. – Poświęciłem wszystko, żeby mieć ten dom. Zrezygnowałem z wyjazdów, z odpoczynku, z życia, jakie inni mieli. A wy oboje patrzycie na to jak na pomyłkę.

– To nieprawda – szepnęła, spuszczając wzrok. – Ale musisz przyjąć, że dla niego to nie jest marzenie, tylko ciężar.

Czułem się zdradzony, nie tylko przez syna, ale i przez nią. Jakby razem, po cichu, uznali, że moje życie i moje wysiłki były czymś niepotrzebnym.

Zmarnowałem najlepsze lata

Wracałem z warsztatu późnym wieczorem. W domu panowała cisza, tylko w salonie paliła się lampka. Zatrzymałem się w korytarzu, bo usłyszałem ich głosy. Drzwi były uchylone.

– Mamo, ja naprawdę nie wyobrażam sobie życia w tym domu – mówił Krzysiek. – Ojciec tego nie zrozumie, bo on żyje innymi czasami.

– Wiem, synku – odpowiedziała Maria cicho. – Ale kiedyś trzeba mu to powiedzieć wprost. Ten dom może stać pusty, trudno…

Słuchałem dalej.

– To jego świat, nie mój – dodał Krzysiek. – On myśli, że wystarczy mieć dom, a reszta sama się ułoży. Ale życie jest inne.

Nie wytrzymałem. Otworzyłem drzwi gwałtownie.

– Więc tak ze mną rozmawiacie? – zapytałem, a mój głos był zimny. – Za moimi plecami?

– Czesiu… – zaczęła Maria.

– Nie, teraz ja mówię. Chcę wyjaśnień.

Krzysiek patrzył na mnie poważnie, bez strachu.

– Tato, ten dom nigdy nie będzie mój. To twoje marzenie, nie moje. Ja tu nie zamieszkam.

Usiadłem ciężko przy stole, jakby nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Patrzyłem na syna, a w głowie miałem tylko jedno: wszystko, na co pracowałem całe życie, rozsypało się w jednej chwili.

– To znaczy, że zmarnowałem najlepsze lata – wyszeptałem, bardziej do siebie niż do nich.

Nikt już nic nie odpowiedział.

Pocieszanie nic nie da

Noc była chłodna, ale wyszedłem na ganek bez kurtki. Patrzyłem na ogród, który tyle razy wyobrażałem sobie pełen życia. Słyszałem własne myśli, jak echo powtarzające się w pustce. Widziałem siebie sprzed lat, gdy sadziłem jabłonie i myślałem, że pewnego dnia Krzysiek będzie pod nimi huśtał swoje dzieci.

Usiadłem na schodku i oparłem głowę na dłoniach. Dom, w którym miało tętnić życie, wydawał się zimny i obcy. Zamiast dumy czułem ciężar. To miało być miejsce, w którym wszyscy będziemy razem.

Drzwi skrzypnęły i wyszła żona. Usiadła obok mnie, ale przez chwilę milczała.

– Czesiu, nie myśl, że wszystko stracone – powiedziała w końcu. – Może ktoś inny tu zamieszka, może wnuki będą przyjeżdżać w weekendy.

– To nie jest dom na weekendy – odpowiedziałem sucho. – To miał być dom dla syna.

Nie wiedziałem, co jeszcze mogę dodać. Ona odwróciła wzrok i położyła mi rękę na ramieniu, ale nie poczułem ulgi.

Kilka dni później szedłem polną drogą i spotkałem sąsiada. Z uśmiechem zapytał:

– No i co, kiedy syn się żeni? Dom gotowy, ogród pięknie wygląda!

Chciałem coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Machnąłem tylko ręką i poszedłem dalej. Nie miałem siły wyjaśniać, że cała ta budowla, każdy kamień, każdy mur, może zostać tylko pustą skorupą.

Pojechałem i zobaczyłem te miejskie „luksusy”

Pojechałem do miasta bez zapowiedzi. Chciałem zobaczyć, jak wygląda to jego wymarzone życie. Kamienica stara, klatka schodowa ciemna i śmierdząca wilgocią. Zapukałem, a kiedy otworzył, zobaczyłem w oczach syna zaskoczenie, a może i lekkie zakłopotanie.

– Tato… nie spodziewałem się. – wpuścił mnie do środka.

Mieszkanie było ciasne, ledwie dwupokojowe. Nowoczesne meble, telewizor większy niż stół w naszym salonie, na parapecie doniczki z roślinami, które wyglądały jak z katalogu. Widać było, że włożył w to serce, choć przestrzeni było jak na lekarstwo.

Usiadłem na krześle i rozejrzałem się. – Tu chcesz spędzić życie? – zapytałem.

– Wolę to niż dom na wsi – odpowiedział od razu. – Tu mam pracę, znajomych, wszystko pod ręką. Mogę wyjść i w pięć minut być w centrum. – mówił z przekonaniem, ale w jego głosie brzmiała nuta niepewności.

– A kredyt? – spytałem cicho.

Zawahał się. – No tak… kredyt jest. Ale tato, ty budowałeś cegły, ja buduję swoje życie.

Słuchałem go i czułem, że naprawdę odciął się od moich marzeń. Jednak między słowami słyszałem coś jeszcze – strach. Strach przed przyszłością, przed długiem, przed tym, czy praca wystarczy, by utrzymać to wszystko, co z takim trudem zdobył.

Zrozumiałem jedno

Wracałem do domu powoli.

Usiadłem na krześle przy stole. W głowie kłębiły się myśli, ale jedna wracała nieustannie: dom bez ludzi to tylko mury.

Poczułem żal. Tyle lat pracy, tyle wyrzeczeń, każdy dzień bez odpoczynku – wszystko dla kogoś, kto odwrócił się i poszedł swoją drogą. Złość też we mnie była, bo nie rozumiałem, jak można tak łatwo odrzucić coś, co dla mnie było całym światem. A potem przyszła akceptacja. Wiedziałem, że nie zmuszę syna, by żył tak, jak ja chcę.

Sam sobie zgotowałem ten los. Największy ból polegał na tym, że przez lata wierzyłem, iż tworzę fundament pod szczęście całej rodziny, a życie napisało mi inny scenariusz.

Czesław, 64 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama