Reklama

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego przez tyle lat nie próbowałem odnaleźć Laury. Może byłem zbyt dumny, zbyt zajęty, a może po prostu naiwny, wierząc, że jeszcze będzie czas, by wrócić do spraw niedokończonych. Młodość daje to dziwne złudzenie, że nic się nie kończy naprawdę, a przeszłość zawsze czeka w gotowości. Teraz, po siedemdziesiątce, wiem już, że to nieprawda. Że są drzwi, które zamykają się bezgłośnie — na zawsze.

Kilka tygodni temu sprzątałem pawlacz w sypialni. Znalazłem tam kartonowe pudełko. Kurz zalegał na nim grubą warstwą, bo przez dekady nikt go nie dotykał. Być może włożyła je tam moja mama, może Zuzanna — moja pierwsza żona. A może ja sam, próbując zamknąć pewien rozdział. Nie pamiętałem. W środku było wszystko, co kojarzyło mi się z moją młodością — pogniecione spodnie z lnu w kolorowe pasy, skórzana kamizelka z frędzlami, kilka rzemyków z drewnianymi koralikami, dwie barwne koszule i wyblakła naszywka z napisem „Love, Peace & Music”. A pod spodem — stary notes z oprawą z juty, który kiedyś należał do Laury.

Gdy go otworzyłem, poczułem, jak ściska mnie w klatce piersiowej. To nie był ból fizyczny. Raczej nagłe, ostre wspomnienie. Zapach lasu, dźwięk gitary, śmiech dziewczyny z długimi włosami i bursztynowym naszyjnikiem. Laura… Byłem wtedy młody, buńczuczny i naiwny. Udawałem, że świat mnie rozczarowuje, że muszę się przeciwko niemu buntować. W rzeczywistości czułem się bezpiecznie, ukryty za ideologią wolnej miłości, pacyfizmu i muzyki. Spotkałem Laurę na warsztatach artystycznych, w maleńkiej miejscowości nad Bugiem. Od razu wyróżniała się z tłumu — nie tyle wyglądem, ile jakąś wewnętrzną ciszą i skupieniem, które kazały mi na nią patrzeć.

Była córką nauczycielki biologii i stolarza. Prosta, naturalna, ale z duszą artystki. Jej babcia miała młyn, opuszczony, ale jeszcze nadający się do zamieszkania. To tam przenieśliśmy się z grupką przyjaciół na resztę tamtego lata. W dzień pływaliśmy w rzece, zbieraliśmy zioła i jagody, wieczorami rozpalaliśmy ognisko i śpiewaliśmy piosenki Dylana, Cohena, Baez. Laura grała na gitarze — cicho, nieśmiało, ale z ogromnym wyczuciem. Była inna. Nie mówiła zbyt dużo, ale każde jej słowo miało wagę. Kiedyś powiedziała mi, że boi się zapomnienia. Odpowiedziałem jej, że ludzie tacy jak ona nie giną w pamięci. Dziś zastanawiam się, czy dotrzymałem tej obietnicy.

Rozstanie bez dramatów

To lato było jak sen. Nie pytaliśmy o przyszłość. Może podświadomie czuliśmy, że to nie ma sensu — że wrzesień nas rozdzieli. Laura wybierała się na studia do Gdańska, ja dostałem się do szkoły leśników w podwarszawskim miasteczku. Nie było internetu, telefonów komórkowych, a listy — choć romantyczne — nie mogły zapełnić pustki. Ale wtedy o tym nie myśleliśmy. Chcieliśmy żyć tu i teraz. Chłonąć każdą sekundę, jakby miała trwać wiecznie.

Ostatnie dni sierpnia miały w sobie coś złowrogiego. Słońce nadal świeciło, ale jego blask jakby matowiał, a wiatr niósł ze sobą chłodniejsze powietrze. Laura zaczęła się pakować już tydzień przed wyjazdem. Nie mówiła o tym wprost, ale wyczuwałem, że próbuje oswoić nas z końcem. Spacerowaliśmy wtedy coraz mniej, więcej czasu spędzając w milczeniu — każde z nas zajęte myślami, które trudno było ubrać w słowa.

Nie było żadnych dramatów. Żadnych łez, wyrzutów, scen. Po prostu wiedzieliśmy, że nasze drogi się rozchodzą. Taki był plan od początku, nawet jeśli go nie wypowiedzieliśmy. Laura dała mi naszyjnik, samodzielnie zrobiony z orzechów, koralików i kawałka muszli. „Noś go tak długo, jak będziesz mnie pamiętał” — powiedziała z uśmiechem. Uśmiech ten miał w sobie tyle smutku, że bolał bardziej niż wszystkie pożegnania, których doświadczyłem później.

W dniu wyjazdu odprowadziłem ją na stację. Gdy pociąg ruszył, zostałem sam na peronie, trzymając zeszyt z jej notatkami. Od tego momentu świat stał się mniej barwny. I bardziej pusty.

Dorosłość w szarych barwach

Moje dorosłe życie przypominało starannie pracującą maszynę — wszystko miało swoje miejsce, wszystko działało, ale nikt się tym naprawdę nie zachwycał. Po studiach rozpocząłem pracę w dużej sieci aptek, gdzie szybko awansowałem na kierownika. Dostałem etat, mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, samochód, kredyt. Wszystko zgodnie z planem, jak powinna wyglądać dorosłość. Ale nie czułem się spełniony — ciągle czegoś mi brakowało. Nie mogłem być do końca sobą.

Ożeniłem się z Zuzanną — kobietą mądrą, odpowiedzialną, ale zupełnie inną niż Laura. Zuzanna lubiła planować, nie wierzyła w przypadki, a romantyzm uważała za oznakę niedojrzałości. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać tylko o rachunkach, zakupach i sprawach organizacyjnych. Po pięciu latach rozwiedliśmy się bez większego echa. Żadne z nas nie płakało. Potem był drugi związek — z Magdą, pielęgniarką. Cicha, dobra dusza. Niestety, zmarła na raka trzy lata po ślubie. Od tamtej pory byłem sam. A życie? Rano śniadanie, zakupy, gazetka, telewizor, herbata ziołowa i sen. W kółko. Dzień świstaka, za każdym razem taki sam.

Odnalezienie tamtego pudła poruszyło we mnie coś, co przez lata spało. Postanowiłem przymierzyć stare ubrania — z ciekawości. I chociaż mój brzuch nieco się zaokrąglił, a głowa dawno straciła włosy, spojrzenie pozostało to samo. Zobaczyłem w lustrze siebie sprzed lat — może nie dosłownie, ale na tyle wyraźnie, że poczułem dreszcz. Może to był znak?

Może mi się poszczęści

Zacząłem szukać Laury. Przeglądałem fora, strony absolwentów, social media. I w końcu trafiłem na zdjęcie. Kobieta, która przypominała ją tylko odrobinę, uśmiechała się do aparatu. Miała te same oczy. Nazywała się teraz Laura D., mieszkała pod Toruniem i prowadziła warsztaty z terapii muzyką. Miała męża? Nie wiedziałem. Ale postanowiłem, że napiszę.

Wysłałem wiadomość. Krótką, ostrożną, bez wspomnień. Odpisała dopiero po tygodniu. „Adam – pamiętam. Bardzo wyraźnie”. Czytałem ten e-mail dziesięć razy, zanim uwierzyłem. Umówiliśmy się. Zobaczyliśmy się po ponad trzydziestu latach. Była inna – miała zmarszczki wokół oczu, siwe pasma włosów. Ale śmiała się tak samo. I grała na gitarze z tą samą czułością.

Nie wiem, co z tego będzie. Może tylko rozmowy. Może wspólny spacer. Może cisza. Ale jedno wiem na pewno: nie zapomniałem. I nie chcę już niczego odkładać „na potem”.

Adam, 59 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama