Reklama

Nie wiem, czy istnieje coś takiego jak „podręcznik życia w mieście”, ale jeśli tak, to na pewno go nie czytałam. Każdy mój poranek wyglądał jak sprint z przeszkodami – pobudka na ostatnią chwilę, kawa w biegu, torebka przewieszona przez ramię, w ręku dokumenty, a w drugiej… telefon, na którym w międzyczasie próbuję odpisać szefowej.

Do pracy jeżdżę tramwajem. To znaczy – zazwyczaj jeżdżę, bo w deszczowe dni wszystko potrafi się posypać. Rozkład jazdy i tak jest wtedy tylko ozdobą na przystanku, a ja stoję, moknę i zastanawiam się, po co kupowałam ten najdroższy tusz do rzęs, skoro po pięciu minutach wygląda jak cienie po nieprzespanej nocy. Tamtego dnia lało właśnie jak z cebra. Wypadłam z klatki schodowej jak z katapulty, pędząc na tramwaj, który już wjeżdżał na przystanek. Wpadłam do środka w ostatniej chwili, ociekając wodą, i zaczęłam nerwowo wycierać rękawem mokre włosy.

Coś pani chyba zostawiła! – usłyszałam nagle głos kierowcy przez głośnik.

– Nie, chyba nie! – odkrzyknęłam, przeszukując w pośpiechu torebkę. Wydawało mi się, że wszystko mam.

Reszta dnia minęła mi w takim samym chaosie – bieganie od biurka do biurka, trzy narady i jeden obiad zjedzony w pięć minut przy komputerze. Wróciłam do domu tą samą trasą, ale myślami byłam gdzie indziej. Nie wiedziałam jeszcze, że ten dziwny poranny epizod będzie miał swoją dalszą część… już następnego dnia.

Obcy mężczyzna mnie zaskoczył

Następnego ranka znów padało. Krople bębniły o parapet tak głośno, że miałam wrażenie, iż budzik spóźnił się z pobudką. Wyszłam z domu z lekkim opóźnieniem, zapięta po samą szyję, z nadzieją, że kurtka wytrzyma przynajmniej do tramwaju. Kiedy zbliżałam się do przystanku, zobaczyłam, że pod daszkiem stoi mężczyzna, trzymając w dłoni znajomy granatowy parasol. Mój parasol. Serce zabiło mi szybciej, a w głowie zaczęło się układać pytanie, jak najlepiej zacząć rozmowę. Nim jednak zdążyłam się odezwać, mężczyzna zrobił krok w moją stronę i uśmiechnął się lekko.

– To pani zgubiła wczoraj parasol? – zapytał, unosząc go nieco w górę.

– Wygląda na to, że tak… Skąd pan wiedział, że to mój? – odpowiedziałam, zaskoczona i trochę zakłopotana.

– Nie byłem pewien. Ale liczyłem, że się pani pojawi – powiedział, spoglądając mi prosto w oczy, jakby ta odpowiedź była czymś oczywistym.

Przez chwilę staliśmy tak w ciszy, podczas gdy deszcz dudnił o daszek przystanku. Mężczyzna miał około trzydziestu lat, ciemne, lekko potargane włosy i spokojne spojrzenie. Ubrany był prosto, ale z dbałością. W jednej dłoni trzymał parasol, w drugiej książkę, której tytułu nie zdążyłam dostrzec.

Kiedy nadjechał tramwaj, wsunęłam parasol pod ramię, podziękowałam i razem wsiedliśmy do środka. Nie zamieniliśmy już słowa w drodze, ale złapałam się na tym, że co jakiś czas zerkałam w jego stronę. Byłam ciekawa, czy to przypadek, czy może los postanowił zrobić mi niespodziankę.

Zgodziłam się, choć go nie znałam

Tramwaj skrzypiał lekko na zakrętach, a ja zastanawiałam się, czy powinnam coś powiedzieć. Mężczyzna, który przedstawił się jako Paweł, siedział naprzeciwko mnie i od czasu do czasu zerkał przez okno. W pewnym momencie schował książkę do torby i spojrzał w moją stronę.

– Często jeździ pani tą trasą? – zapytał.

– Codziennie, do pracy – odparłam. – Biuro rachunkowe na ulicy Konopnickiej. Dzisiaj akurat mam luźniejszy poranek, bo muszę odebrać dokumenty z urzędu.

– To całkiem blisko mojego biura. Pracuję w wydawnictwie książkowym – powiedział z lekkim uśmiechem. – Zajmuję się redakcją tekstów. Zwykle pracuję zdalnie, ale czasami dla odmiany pojawiam się w biurze.

Rozmowa początkowo była ostrożna, każde z nas dobierało słowa jakby na próbę. Paweł opowiedział, że w wolnym czasie lubi gotować, szczególnie potrawy kuchni włoskiej. Ja przyznałam, że potrafię zrobić tylko kilka sprawdzonych dań, ale pieczenie ciast wychodzi mi całkiem-całkiem. Tramwaj zbliżał się do mojego przystanku, gdy Paweł nagle pochylił się lekko w moją stronę.

– Nie wiem, jak panią namówić… ale znam miejsce, gdzie podają najlepszą kawę w mieście – powiedział, jakby proponował coś zupełnie wyjątkowego.

– A jeśli to tylko tani chwyt marketingowy? – uniosłam brwi, udając podejrzliwość.

– To przynajmniej będziemy mieć temat do narzekania – odparł, uśmiechając się szerzej niż dotychczas.

Nie wiedziałam, czemu się zgadzam, ale wysiadłam razem z nim na następnym przystanku. Prowadził mnie boczną uliczką, aż dotarliśmy do niewielkiej kawiarni, ukrytej między sklepem papierniczym a starą kamienicą. Wnętrze pachniało świeżo mieloną kawą i cynamonem. Usiedliśmy przy małym stoliku pod oknem.

Kiedy kelnerka przyniosła nasze zamówienie, czułam, że napięcie, które towarzyszyło mi od rana, ustępuje. Rozmawialiśmy o książkach, podróżach i o tym, jak każde z nas radzi sobie w deszczowe dni. Paweł mówił spokojnie, czasem żartował, a ja łapałam się na tym, że dawno nie czułam się tak swobodnie w towarzystwie kogoś, kogo właściwie dopiero poznałam.

Czułam się z nim bezpiecznie

Od tamtego dnia minęło kilka tygodni. Spotykaliśmy się coraz częściej, zwykle o poranku na przystanku. Najpierw były to krótkie rozmowy w tramwaju, potem wspólne śniadania w tej samej kawiarni, aż w końcu zaczęliśmy planować drobne rzeczy razem – spacer po pracy, odwiedziny w księgarni, próbę nowej knajpki polecanej przez znajomych Pawła.

Z czasem nasze spotkania stały się czymś naturalnym, jakby były wpisane w plan dnia. Paweł zaczął dopytywać, co mam w pracy, czy się nie przemęczam, a ja pytałam go o postępy w redagowanych książkach. Czasem przynosił mi rano rogalika na wynos, a ja odwdzięczałam się domowym kawałkiem sernika zapakowanym w papier.

Zdarzało się, że w weekend wpadaliśmy na dłuższy spacer po parku albo jechaliśmy poza miasto. Lubiłam patrzeć, jak Paweł przygląda się światu – z uwagą i spokojem, jakby nic nie umykało jego uwadze. W jego obecności czułam się bezpiecznie, a jednocześnie lekko, jakbym mogła na chwilę odłożyć wszystkie codzienne obowiązki i po prostu być.

Pewnego popołudnia, kiedy wracaliśmy powoli do domu po wspólnym obiedzie, zatrzymałam się i zapytałam:

– Myślisz, że kiedyś nam się znudzi?

Spojrzał na mnie poważnie, a potem uśmiechnął się lekko.

– A czy deszcz się kiedykolwiek nudzi? Po prostu wraca – odpowiedział, jakby to było coś oczywistego.

Te słowa zostały ze mną na długo. A jednak, mimo ciepła i bliskości, które pojawiły się między nami, w mojej głowie czasem przemykała nieproszona myśl, czy to wszystko potrwa wystarczająco długo, żebym zdążyła się poczuć naprawdę bezpiecznie.

Nie chciałam dłużej udawać

To był jeden z tych dni, kiedy wszystko w pracy szło nie tak. Siedziałam nad dokumentami dłużej niż zwykle, a kiedy wyszłam, tramwaj uciekł mi sprzed nosa. Pomyślałam, że Paweł poczeka, jak zwykle, ale przystanek był pusty. Zadzwoniłam do niego, jednak nie odebrał. Dopiero po godzinie napisał, że jest zajęty i dziś się nie spotkamy. Następnego dnia pojawił się z uśmiechem, jakby nic się nie stało, ale ja czułam, że coś w nim jest inne. Zapytałam, czy wszystko w porządku, a on odpowiedział krótko, że tak, tylko dużo pracy. Znałam go już na tyle, by wiedzieć, że unika szczegółów.

Kilka dni później umówiliśmy się na kolację. Przyszłam o umówionej godzinie, ale Pawła nie było. Zadzwonił dopiero po trzydziestu minutach, tłumacząc, że utknął na spotkaniu. Kiedy w końcu dotarł, wyglądał na zmęczonego i trochę rozkojarzonego. Zjedliśmy w pośpiechu, a ja nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

– Nie chodzi o spóźnienie – powiedziałam, odkładając widelec. – Chodzi o to, że się wycofujesz.

Paweł spuścił wzrok.

– Nie wszystko mogę ci powiedzieć od razu – odparł cicho.

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale czułam, że między nami pojawiła się cienka rysa. Niby nic wielkiego, a jednak coś, co sprawiało, że zaczęłam się zastanawiać, czy nasza relacja jest tak stabilna, jak do tej pory wierzyłam.

Nie wiedziałam, co myśleć

Po tamtym wieczorze długo nie mogliśmy wrócić do wcześniejszej lekkości. Spotkania nadal się odbywały, rozmowy płynęły, ale gdzieś w tle czułam niedopowiedzenie. Paweł nie unikał mnie, jednak czasem sprawiał wrażenie, jakby jego myśli były zupełnie gdzie indziej. Pewnego ranka, kiedy siedzieliśmy w naszej kawiarni, odłożył filiżankę i spojrzał na mnie poważnie.

– Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie planowałem żadnych związków – zaczął. – Ale teraz nie wyobrażam sobie, żeby cię przy mnie nie było.

Patrzyłam na niego, próbując odczytać, co kryje się za tym wyznaniem. W jego głosie było ciepło, ale też ostrożność, jakby obawiał się, że powiem coś, co zmieni wszystko.

– Paweł… – zaczęłam, lecz nie dokończyłam. W myślach miałam jedno zdanie, które samo powtarzało się uparcie: „A ja nie wiem, czy mogę sobie pozwolić, by znów zgubić coś ważnego”.

Tego dnia wracając do domu, długo błądziłam po mieście. Wiedziałam, że muszę podjąć decyzję. Czy wejść głębiej w tę relację, ryzykując, że niewypowiedziane sekrety Pawła kiedyś nas podzielą, czy też powoli się wycofać, zanim przywiążę się jeszcze mocniej. Wieczorem wysłał mi krótką wiadomość z pytaniem, czy się zobaczymy. Odpisałam „tak”, choć miałam mieszane uczucia.

Nie wiem, co będzie dalej

Kilka dni później siedziałam w mieszkaniu, patrząc na parasol stojący w kącie. Ten sam, od którego wszystko się zaczęło. Stał trochę przekrzywiony, z kilkoma zagięciami na materiale – daleki od ideału, ale wciąż spełniający swoje zadanie. Przypominał mi tamten poranek, gdy wpadłam do tramwaju spóźniona i przemoczona, a kierowca krzyczał, że coś zostawiłam.

Paweł nadal był w moim życiu, choć nie wiedziałam, na jak długo. Spotykaliśmy się, rozmawialiśmy, czasem milczeliśmy dłużej niż zwykle. Coraz częściej myślałam o tym, że przypadek postawił go na mojej drodze, ale to, co będzie dalej, zależy już tylko od naszych wyborów.

Wzięłam parasol do ręki i postawiłam przy drzwiach, jakby miał mi przypominać, że nie wszystko da się zaplanować. Może warto czasem po prostu pójść w nieznane, nawet jeśli droga jest mokra i niepewna. Może właśnie tam czeka ktoś, kto potrafi sprawić, że chce się wracać – tak jak deszcz, który zawsze znajduje sposób, by znów spaść.

Marta, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama