Reklama

Mam trzydzieści dwa lata i jestem, jak to się czasem mówi, „cichą wodą”. Mieszkam sam w wynajmowanym mieszkaniu, pracuję w biurze, nie mam psa ani kota. Żyję spokojnie – albo raczej: żyję tak, żeby nikomu nie przeszkadzać. Od zawsze tak było. W domu, w szkole, w pracy. Ludzie przyzwyczaili się, że „dla Michałowi nic nie trzeba”, bo sam tak mówiłem. Tyle że to nigdy nie była prawda. Po prostu nie potrafiłem się upominać. A z czasem już nawet przestałem próbować.

Na urodziny nikt nie dawał mi prezentów, bo utarło się, że „Michał nie lubi urodzin”. Na święta dostawałem ciepłe spojrzenie i życzenia: „Wiesz, że nie chodzi o rzeczy”. Jasne, że wiem. Tylko że każdy czasem chce być zauważony. Nawet jeśli nic nie mówi.

W tym roku coś się we mnie przełamało. Może to zmęczenie samotnością, może złość, może cicha nadzieja, że jeszcze nie jest za późno. Przygotowałem dla każdego z rodziny mały, ale przemyślany prezent. Zastanawiałem się nad nimi tygodniami. Dla siostry – zeszyt z cytatem, który kiedyś wrzuciła na media społecznościowe. Dla mamy – herbatka z kawiarni, o której mówiła w lecie. Nic wielkiego, ale z serca. Po raz pierwszy od lat nie przychodziłem z pustymi rękami. I – po raz pierwszy – miałem nadzieję, że może i ktoś przyjdzie z czymś do mnie.

Ta Wigilia miała coś zmienić

– O, Michał! – mama otworzyła drzwi z uśmiechem i zaraz ściszyła głos. – Cicho, bo w kuchni awantura o karpia. Chyba znowu ktoś go nie odfiletował jak trzeba.

Uśmiechnąłem się, wszedłem do mieszkania. Znany zapach – goździki, barszcz, smażony karp. W salonie krzątała się siostra. Dzieciaki ganiały między stołem a kanapą, wujek Janek już nalewał sobie kompotu, chociaż jeszcze nie było opłatka.

Michał, ty z torbą? – zapytała siostra, podchodząc. – Co tam masz?

– Prezenty – odpowiedziałem, starając się, by brzmiało to swobodnie.

Prezenty? – uniosła brwi. – Od ciebie?

– No… tak – odchrząknąłem. – Pomyślałem, że w tym roku…

– No patrzcie państwo, Michał się postarał! – rzucił wujek zza stołu. – To trzeba zapisać w kalendarzu!

Pojawił się śmiech. Nie złośliwy. Taki… rodzinny. Niby ciepły, a jednak od środka coś mi zadrżało. Rozdałem paczki. Każda inna, każda podpisana. Otwierali. Chwalili.

– O, Michał, no piękne, naprawdę – mama pokiwała głową. – Skąd wiedziałeś, że lubię te herbaty?

– Słuchałem.

– No widzisz, mówiłam ci, że on jest uważny – dodała ciotka, zerkając na wujka.

Było dużo „dziękuję”, ale… nikt nie sięgnął po nic dla mnie. Czekałem. Myślałem: „może później. Może coś jest pod choinką. Może ktoś wyjmie z torby dopiero po kolacji”.

– Michał, no przecież mówiłeś, że ty nic nie chcesz – powiedziała siostra, widząc moje spojrzenie.

– No co, ważne, że jesteśmy razem, nie? – dorzucił wujek, popijając kompot.

Skinąłem głową. Uśmiechnąłem się. Wyszedłem na balkon.

Niepotrzebnie się łudziłem

Na zewnątrz było zimno, ale nie wróciłem po kurtkę. Chciałem, żeby mnie trochę przewiało, zmroziło. Żebym poczuł coś innego niż to… dziwne ssanie w brzuchu. Z balkonu widać było inne okna – niektóre rozświetlone, z choinkami i kolorowymi światełkami, inne ciemne. Cisza. Tylko z dołu dobiegał śmiech jakichś dzieci, może ktoś wypuszczał zimne ognie.

Oparłem się o barierkę. Przypomniało mi się, jak miałem dwanaście lat. Wtedy też dostałem od rodziny „nic”. Dosłownie – zapomnieli. Siostra była chora, mama zaganiana, a wujek przywiózł tylko cukierki dla wszystkich dzieci. Powiedziałem wtedy, że „nic się nie stało”. I tak już zostało. Co roku „nic się nie stało”.

Czy naprawdę sam sobie na to zapracowałem? Czy wystarczyło przez lata powtarzać: „Nic nie trzeba”, żeby wszyscy uznali, że naprawdę nie trzeba? Czy to aż tak wiele – dostać coś, choćby głupią parę skarpet, byle z myślą: „Pomyślałem o tobie”?

Spojrzałem na swoje ręce. Puste. Nikt nie wręczył mi nawet kartki. W środku czułem, jak coś we mnie gaśnie, kawałek po kawałku. Nie chodziło o prezenty. Chodziło o pamięć. O to, że ktoś chce sprawić, byś się uśmiechnął.

W salonie znowu rozległ się śmiech. Może ktoś opowiedział dowcip, może dzieci rozdarły kolejną paczkę. Ja zostałem tu, za zewnątrz, sam na zimnie. Nie wiedziałem, co mnie bardziej boli – ich zapomnienie, czy moje naiwne oczekiwanie, że w tym roku będzie inaczej.

Musiałem chociaż zapytać

Wszedłem do salonu po cichu. W środku trwała wrzawa. Dzieciaki biegały z papierami po podłodze, ciotka coś mówiła o rybie po grecku, a wujek właśnie otwierał butelkę wina. Nikt nie zauważył, że mnie nie było. Nikt nie zauważył, że wróciłem.

Stanąłem w progu. Przez chwilę patrzyłem na nich wszystkich. Na moją mamę, która układała talerze. Na siostrę, która śmiała się, trzymając w dłoni kubek z nowym naparem, który ode mnie dostała. Na wszystkich, którzy coś dostali. Poza mną.

– Przepraszam – odezwałem się, trochę ciszej, niż zamierzałem. – Czy naprawdę… nikt nie pomyślał, żeby podarować mi cokolwiek?

Zamilkli. Jakby ktoś wyłączył dźwięk.

– Michał… – mama zaczęła coś mówić, ale zamilkła.

– Zawsze mówiłeś, że nic nie chcesz – rzuciła siostra, niezręcznie poprawiając sweter. – Myśleliśmy, że dla ciebie to nie ma znaczenia.

– No przecież to nie o rzeczy chodzi – próbował wtrącić wujek.

– Właśnie. Nie chodzi o rzeczy – przerwałem mu. – Chodzi o gest. O to, że przez całe życie jestem tu, obok, a mimo to… jakby mnie nie było. Zrobiłem prezenty dla was wszystkich. Pierwszy raz od lat. A nikt nawet nie pomyślał, żeby mnie zauważyć. Chociażby zaskoczyć jakimś drobiazgiem. Czymkolwiek.

– Michał, nie wiedzieliśmy, że to dla ciebie ważne… – powiedziała mama cicho.

– Bo nigdy nie pytaliście – odpowiedziałem. – Po prostu tak założyliście.

Poczułem, jak gardło mi się zaciska. Tym razem nie milczałem, powiedziałem wszystko.

Wyznałem jej prawdę

Wyszedłem z salonu. Nie chciałem słuchać, jak się tłumaczą. To wszystko było spóźnione. Zbyt łatwe. Usiadłem w przedpokoju na krześle przy wieszaku. Dłońmi oparłem się o kolana. Czułem w środku napięcie, jakby coś miało wybuchnąć, ale nie mogło się przebić. Po chwili drzwi za mną cicho skrzypnęły.

– Michał? – To była siostra. – Mogę się przysiąść?

Skinąłem głową. Usiadła obok. Milczeliśmy chwilę. Potem powiedziała cicho:

Nie wiedziałam, że to dla ciebie ważne. Naprawdę.

Pokręciłem głową.

– Nigdy nie pytaliście. Wszyscy z góry zakładaliście, że ja… że ja nic nie potrzebuję. Że jestem samowystarczalny. Jak robot.

– Przepraszam – powiedziała.

Nie odpowiedziałem. Przeprosiny nie cofną tego wieczoru. Ani tamtych dwunastu urodzin. Ani setek momentów, w których byłem obok, ale nikt nie zadał sobie trudu, żeby zapytać, czy czegoś chcę.

– Zawsze byłam przekonana, że ty naprawdę nic nie chcesz. Że ci to wszystko jedno. Że wolisz być z boku. Nawet nie przyszło mi do głowy, że się z tym mierzysz… że to cię boli.

– Nauczyłem się tego nie pokazywać – powiedziałem. – Inaczej byłoby tylko głupio.

Spojrzała na mnie. W jej oczach zobaczyłem coś, czego dawno tam nie widziałem – troskę. Może nawet żal.

– Michał… Nie wiem, czy to coś zmieni, ale… od dzisiaj postaram się cię bardziej widzieć.

Chciałem uwierzyć. Naprawdę chciałem. Tylko że we mnie coś już zgasło.

Wymyśliłem coś nowego

Wróciłem późno. W tramwaju patrzyłem w ciemne okno i widziałem tylko własne odbicie – zmęczone, wyblakłe, obojętne. W mieszkaniu panowała cisza, jakby nikt tu nie mieszkał. Zdjąłem buty, powiesiłem płaszcz, zagrzałem wodę na herbatę, chociaż nie miałem na nią ochoty. Chciałem tylko zająć czymś ręce. Cokolwiek, byle nie czuć tego rozlewania się samotności pod skórą.

Usiadłem na łóżku. Obok, na szafce, stało małe pudełko prezentowe. Puste. Kupiłem je kilka dni wcześniej, myśląc, że po Wigilii coś tam sobie włożę. Coś symbolicznego, co dostanę.

Nagle poczułem, że to nie tylko o dzisiejszy wieczór chodzi. To nie była tylko Wigilia. To był cały mój świat – świat, w którym zawsze byłem „niekłopotliwy”, „niewymagający”, „łatwy do pominięcia”. Taki, którego się nie pamięta, kiedy rozdziela się uwagę i troskę. Nie mam do nikogo żalu. A przynajmniej próbuję nie mieć. Może sam ich tego nauczyłem. Może byłem zbyt wygodny w tym swoim cichym kącie.

Dziś po raz pierwszy poczułem, że to nie wystarcza. Nie chcę już być dodatkiem do cudzego życia. Nawet jeśli to życie nazywa się „rodziną”. Położyłem się. Zgasiłem światło. W głowie pojawiła się jedna, cicha myśl: „może trzeba zbudować coś od nowa”. Gdzieś, gdzie będę kimś więcej niż tylko „tym, któremu nic nie trzeba”.

Poszukam miejsca dla siebie

Minęło kilka dni. Rodzina dzwoniła. Najpierw siostra – z pytaniem, jak się czuję. Potem mama, z cichym „przepraszam, synku”. Nawet wujek napisał SMS-a z dwoma niezdarnie dobranymi zdaniami. Wszyscy mówili to samo: że nie wiedzieli, że im przykro, że „następnym razem będzie inaczej”.

Tylko że we mnie coś już się zamknęło. Jak drzwi, które się domknęły bez hałasu, ale z takim kliknięciem, które słyszysz bardzo wyraźnie. Nie wiem, czy pojadę na kolejne święta. Nie chcę robić z siebie męczennika.

Wiem, że nie jestem bez winy – za długo milczałem, za długo udawałem, że wszystko gra. Tamtego wieczoru po prostu coś się we mnie skończyło. Nie miłość. Nie przywiązanie. Złudzenia. Te wszystkie nadzieje, że kiedyś wreszcie ktoś się domyśli. Że bez słów będzie wiedział. Nie będzie.

Może to jest właśnie mój prezent dla samego siebie. Nie skarpeta, nie książka, nie herbata. Tylko decyzja, że nie chcę już być tym, o kim się zapomina. Że będę szukał ludzi, którzy chcą mnie widzieć naprawdę. Którzy nie będą mnie traktować jak cień. Którzy nie będą zaskoczeni, że mam serce.

Może gdzieś jeszcze znajdę swoje miejsce. Może dopiero je zbuduję. W tym nowym miejscu chcę być ważny.

Michał, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama