Reklama

Jeżdżę jako kurier. Przez cały dzień noszę paczki, a wieczorami próbuję nie myśleć, że nie zdążyłem się pożegnać z mamą. Odeszła miesiąc temu. Cicho, we śnie. I chociaż wszyscy mówili, że „tak lepiej”, ja bym oddał wszystko, żeby jeszcze raz usłyszeć jej „uważaj na siebie” przez telefon.

Dzień Wszystkich Świętych. Cmentarz pękał w szwach od ludzi, zniczy i rozmów pełnych pustych wspomnień. Kupiłem białe chryzantemy – 50 zł. Może nie były najtańsze, ale wyglądały godnie. Chciałem, żeby miała coś od serca. Od syna, który został, choć zawsze był tym „drugim”.

Robert przyjechał jak zawsze spóźniony, z miną człowieka, który zrobił wszystkim łaskę. Starszy brat, oczko w głowie mamy. Jego obecność wystarczała, by mama była spokojna. A ja? Ja byłem od roboty. Nie chciałem z nim rozmawiać. Miałem tylko nadzieję, że postoi, pomilczy i pojedzie. Ale oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie skomentował. Bo przecież chryzantemy za 50 zł to... przesada.

Spięcie nad grobem

– Pięć dych za chryzantemy? – zapytał, ledwie się zbliżając. – No, Mateusz, zaszalałeś. W markecie były po trzy dychy.

Zamknąłem oczy. Liczyłem w myślach do trzech, żeby nie wybuchnąć.

– I co z tego? – rzuciłem przez zęby. – Wziąłem te, które mi się spodobały. A ty nie przyniosłeś nawet znicza.

– No dobra, nie czepiam się. Mówię tylko, że nie trzeba wydawać tyle na kwiaty. Ona i tak by nie chciała, żebyś przepłacał.

Skąd ty wiesz, czego by chciała? – odwróciłem się do niego. – Gdzie byłeś, jak umierała na onkologii? Wysyłałeś tylko serduszka na Messengerze!

– Ej, nie dramatyzuj. Pracuję, mam rodzinę. Nie mogłem tak po prostu zniknąć z życia.

– A ja co mam? Czas wolny i hobby: siedzenie przy łóżku umierającej matki?

Ludzie z sąsiednich grobów zaczęli zerkać w naszym kierunku. Ale miałem to gdzieś.

– Może byś raz w życiu coś zrobił nie dla siebie, tylko dla niej. Chociaż jeden raz.

Robert westchnął, poprawił płaszcz i rzucił na odchodne:

– Zawsze musisz robić teatr. Zamiast po prostu przyjść, zapalić świeczkę i pomyśleć o niej.

– Ja myślę o niej codziennie. A ty robisz pokaz. Jak zawsze.

Nie odpowiedział. Wsunął ręce do kieszeni i ruszył między groby. Zostawił mnie tam – z chryzantemami, które według niego były za drogie, i z ciszą, która bolała bardziej niż jego słowa.

Miała słabość do Roberta

Ciotka Halina mieszkała trzy przystanki od cmentarza. Poszedłem pieszo. Musiałem się przejść, ochłonąć. W głowie wciąż miałem słowa Roberta. To nie był nawet gniew – to był ten stary znajomy żal, który wracał zawsze, kiedy próbowałem wmówić sobie, że już nic nie czuję.

– Mateuszku, dobrze, że jesteś – powiedziała ciotka, otwierając drzwi w fartuchu poplamionym barszczem. – Już myślałam, że nie przyjdziesz.

Pachniało kapustą z grzybami. Było ciepło, cicho, bez radia i telewizji. Usiadłem przy stole. Ona nalała mi herbaty, tak jak zawsze robiła to mama.

– Byłam dziś u Barbary. Piękne kwiaty jej dałeś.

– To wszystko, co mogłem zrobić.

Halina przyglądała mi się długo. Jej spojrzenie było inne niż u mamy. Surowsze. Jakby zawsze wiedziała więcej, ale nie mówiła.

– Nie wiem, czy powinnam ci to mówić – zaczęła ostrożnie. – Ale twoja mama... miała słabość do Roberta. Zawsze miała.

– Wiem. Nie jestem głupi.

– Nie chodzi o to, że cię nie kochała. Po prostu… On zawsze był tym, którego trzeba było „ratować”. A ty sobie radziłeś.

Parsknąłem śmiechem. Smutnym.

– No to uratowała go do końca. Bo nie zostawiła mi nic. Niczego. Ani słowa, ani rzeczy. Nawet zdjęcia.

Halina spuściła wzrok.

– Była między młotem a kowadłem. Myślę… że coś powinna ci powiedzieć, zanim odeszła. Ale się bała. Że cię straci. Że się odwrócisz. A może że zrozumiesz wszystko za późno. Jak teraz.

Nie powiedziałem już nic. W gardle miałem gorzką herbatę i ciszę, której nawet Halina nie chciała przerwać.

Wszystko mu przepisała

Telefon zadzwonił, kiedy wracałem od ciotki. Numer Roberta. Nie odebrałem. Po chwili przyszedł SMS: „Mateusz, potrzebuję pogadać. Chodzi o spadek”. Spadek. Słowo, którego do tej pory unikał jak ognia. Wszystko było „nie czas”, „dajmy sobie chwilę”, „mama by nie chciała”. A teraz nagle… sprawa spadku.

Oddzwoniłem. W głowie miałem złe przeczucia.

– No?

– Byłem dziś u notariusza. Mama zostawiła testament – powiedział bez żadnych wstępów. – Wszystko zapisała mi. Mieszkanie, konto, działkę.

– Słucham?

– Testament jest ważny. Spisany dwa lata temu, z podpisem, przy świadkach. Prawnik powiedział, że wszystko się zgadza.

Zatrzymałem się na środku chodnika.

A ja? Co mi zostawiła?

– Mateusz… to nie moja decyzja. Ja tylko informuję.

– Nie. Ty nie „informujesz”. Ty się właśnie chwalisz.

– Nie o to chodzi. Może… może mama po prostu wiedziała, że ty sobie w życiu poradzisz.

– A może po prostu byłem przy niej, kiedy naprawdę tego potrzebowała? – zapytałem z gorzkim spokojem.

Zamilkł. I może wtedy powinien przeprosić. Albo cokolwiek wyjaśnić. Ale on tylko powiedział:

– Może to pokazuje, kto był jej naprawdę bliski.

Zacisnąłem pięść.

– Ty byłeś bliski? Ty, który pojawiłeś się dopiero przy grobie?

Rozłączyłem się. Mama odeszła, a ja zostałem z niczym. Może tylko z niesprawiedliwością, na którą nie miałem żadnej odpowiedzi.

Czułem się jak porzucone dziecko

Tego wieczoru nie wróciłem od razu do domu. Chodziłem bez celu po mieście, nie patrząc, dokąd prowadzą mnie nogi. Gdy zatrzymałem się w parku, ławka pod latarnią była zimna i wilgotna, ale usiadłem. Przez chwilę tylko patrzyłem w ziemię. Czułem się jak dziecko, które ktoś zostawił na peronie bez biletu i bez słowa.

Przypomniałem sobie, jak mama przynosiła mi herbatę z malinami, kiedy miałem gorączkę. Jak śpiewała „Był sobie król”, chociaż fałszowała, i jak łapała mnie za rękę na przejściu dla pieszych, choć byłem już za duży. Robert miał inne wspomnienia. Albo może lepsze. Bo był starszy. Mądrzejszy. Lepszy? Mama go zawsze chroniła. Mnie – wychowywała. Jego głaskała po głowie. Mnie mówiła: „Ty dasz radę, synku, bo masz twardsze serce”.

Tylko że dzisiaj to serce bolało bardziej niż kiedykolwiek. Nie chodziło o pieniądze. Ani o mieszkanie. Chodziło o to, że w ostatnich dniach swojego życia mama patrzyła w inną stronę. I to nie była moja strona. Sięgnąłem do kieszeni – paragon z kwiaciarni. 50 zł. Za coś, co dla mnie było ostatnim „kocham cię”, a dla innych... tylko kwiatem, co zwiędnie po trzech dniach.

Nie wiedziałem, czy to wszystko ma sens. Ale wiedziałem jedno – nie dam się zepchnąć do roli widza w historii, w której byłem bohaterem do samego końca.

Chciałem z nim porozmawiać bez kłótni

Zadzwoniłem do Roberta dwa dni później. Nie po to, żeby się kłócić. Po prostu chciałem... zamknąć ten rozdział. Albo choć spróbować go domknąć.

Możemy się spotkać? – zapytałem. – Bez kłótni. Chciałbym tylko porozmawiać.

Zgodził się. Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko domu mamy. Usiadł przede mną, jakby wciąż czekał na oskarżenia. Ale tym razem ich nie było.

– Nie chodzi mi o testament – zacząłem. – Ani o mieszkanie. Chciałem tylko wiedzieć... czemu?

Robert spuścił wzrok. Przez chwilę milczał. A potem powiedział coś, czego się nie spodziewałem.

– Bo byłaś od niej silniejszy. I ona to wiedziała. Ciebie się nie bała stracić, bo wiedziała, że przetrwasz. A mnie... mnie zawsze musiała trzymać bliżej, bo inaczej bym się pogubił.

Zamilkłem. W tamtej chwili wszystko, co czułem wcześniej – gniew, żal, niezrozumienie – zaczęło tracić ostrość.

To mnie bolało całe życie – przyznał Robert cicho. – Ta twoja niezależność. I to, że ona... zawsze była dumna z ciebie, tylko jakoś nigdy nie umiała tego powiedzieć na głos.

Wziąłem głęboki oddech.

– To dlaczego nie powiedziała mi tego choć raz?

– Może myślała, że nie trzeba. Że ty to wiesz.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę w milczeniu. Potem wstałem.

– Ja nie chcę twoich pieniędzy. Ale chcę, żebyś wiedział: ja też ją kochałem. I też ją straciłem.

Robert kiwnął głową. Po raz pierwszy od dawna byliśmy blisko. Po prostu jako bracia.

Zrozumiałem, co jest ważne

Po rozmowie z Robertem wróciłem na cmentarz. Chryzantemy już zwiędły. Płomień znicza dogasał, ale jeszcze się tlił – tak jak coś we mnie. Nie miałem już w sobie tej złości. Zostało tylko zmęczenie i cicha ulga.

Zrozumiałem, że całe życie próbowałem zasłużyć – na uwagę, na uznanie, na jedno dobre słowo. A wystarczyło po prostu być. Byłem przy niej, gdy gasła. Trzymałem ją za rękę, gdy nie mogła mówić. To było ważniejsze niż testament czy spadek.

Od tamtej pory nie walczyłem już o miejsce w rodzinie, której nigdy nie rozumiałem. Pogodziłem się z tym, że nie wszystko da się wyrównać. Ale mogłem iść dalej – nie z pustymi rękami, tylko z tym, co naprawdę należało do mnie. Z pamięcią.

Mateusz, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama