Reklama

Nie wiem, czy to ja jestem przewrażliwiony, czy po prostu trafiła mi się teściowa z piekła rodem. Iwona, matka mojej żony Pauliny, to kobieta, którą z jednej strony próbuję szanować, bo „tak wypada”, a z drugiej – mam czasem ochotę zamknąć w lodówce, żeby sobie ochłodziła głowę. Ile razy nie próbuję się do niej zbliżyć, zrobić jakiś gestu, pogadać, pożartować – zawsze kończy się to tym samym: obraza majestatu.

W tym roku przed świętami powiedziałem sobie: „Nie rób wstydu. Pokaż klasę. Kup teściowej coś porządnego”. Zazwyczaj dawaliśmy jej z Pauliną bezpieczne opcje: książkę, bombonierkę, jakiś krem. Teraz chciałem wykazać się czymś więcej. Szukałem długo, aż wpadłem na pomysł: arabskie perfumy. To teraz takie modne. Nie żadne bazarowe podróbki. Porządne, eleganckie pachnidło z niszowej marki, sprowadzone z Dubaju. Pachniały jak sen. Egzotycznie, ciepło, trochę drzewnie. Idealne – pomyślałem. W końcu Iwona lubiła powtarzać, że „nie cierpi oklepanych, drogeryjnych zapachów” i „ceni oryginalność”.

Myślisz, że jej się spodobają? – spytałem Pauliny, pokazując flakon, który dopiero co przyniosłem z automatu.

– Może… o ile nie pachną jak kadzidło – rzuciła z przekąsem, po czym wróciła do lukrowania pierników.

Zachichotałem, ale w głowie już zapaliła mi się żółta lampka. No nic. Ryzyko zawodowe zięcia.

Nadeszła najważniejsza chwila

Wigilia u teściów wyglądała jak co roku – niby ciepło, niby rodzinnie, ale atmosferę dało się kroić nożem. Teściowa krzątała się po kuchni z miną męczennicy, jakby to nie było jednorazowe święto, tylko cotygodniowy obóz przetrwania. Jarek, teść, siedział cicho w rogu przy stole, krojąc warzywa na sałatkę jarzynową. Anka – szwagierka – przewracała oczami przy każdej kolejnej uwadze matki, a Paulina dyskretnie szturchała mnie pod stołem, żebym się nie odzywał, gdy rozmowa schodziła na politykę, służbę zdrowia albo „dzisiejszą młodzież”.

Po kolacji przyszła pora na prezenty. To był ten moment. Widziałem, jak Paulina z lekkim napięciem podaje paczuszkę swojej mamie.

– To od nas – powiedziała krótko. Ja dodałem:

Mam nadzieję, że się spodoba. Trochę... nietypowe, ale bardzo eleganckie.

Teściowa spojrzała na opakowanie, zdjęła kokardę z miną, jakby rozbrajała bombę. Otworzyła pudełko. Przez chwilę trwała cisza.

To są... arabskie perfumy? – zapytała takim tonem, jakby właśnie znalazła w środku żywego karalucha.

Przytaknąłem energicznie.

– No, bardzo oryginalne – rzuciła po chwili i uśmiechnęła się, ale ten uśmiech był chłodniejszy niż lód w zamrażarce. – Dziękuję. Bardzo... egzotycznie – dodała i szybko zamknęła pudełko.

Zrobiło mi się nieswojo. Przez chwilę próbowałem wmówić sobie, że może tylko mi się wydaje. Potem zobaczyłem, jak teściowa nachyla się do Pauliny i szepcze jej coś na ucho. A potem odchodzi do kuchni z prezentem, jakby musiała go od razu schować albo zutylizować. Czułem, jak czerwienieją mi policzki.

– No to super – mruknąłem do siebie, łapiąc spojrzenie Anki, która wyglądała na rozbawioną sytuacją.

Nagle zmieniła front

W drodze powrotnej z Wigilii Paulina siedziała w samochodzie cicho jak nigdy. Patrzyła w bok, a jak tylko próbowałem zagaić, to odpowiadała półsłówkami. Znałem ten ton. Nie byłem naiwny. Coś było nie tak.

– Dobra, co się dzieje? – rzuciłem w końcu, skręcając w naszą ulicę.

– Nic. Po prostu mogłeś przemyśleć ten prezent – odparła chłodno, nawet nie odwracając głowy w moją stronę.

– Czekaj, serio? Uważasz, że coś było nie tak z tymi perfumami? – zatrzymałem się przed domem, wyłączyłem silnik, ale nie wysiadłem. Czułem, że muszę to usłyszeć teraz.

Nie chodzi o zapach – mruknęła.

– To o co? Bo chyba nie o to, że są arabskie? – spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

Zamilkła. Milczenie trwało dłużej, niż powinno. W końcu westchnęła i wysiadła z samochodu.

– Może po prostu nie trafiłeś. Daj spokój – rzuciła przez ramię.

Stałem jak wryty. Jak to: „Nie trafiłeś”? Co to miało znaczyć? Kupiłem flakon za trzy stówy, elegancki, zapakowany jak prezent z luksusowego butiku. Nie z kiosku. Pachniał świetnie. Nie wiem, ile razy słyszałem od Pauliny: „Mama lubi oryginalne rzeczy”. No to, do cholery, dałem jej coś oryginalnego. Przecież rozmawialiśmy o tym. Czy naprawdę wszystko, co robię dla tej rodziny, musi być krytykowane?

Wszedłem za Pauliną do domu, ale już się nie odzywałem. Czułem się jak idiota. Głowa mi pulsowała. Jasne, święta, magia i rodzinna atmosfera, tylko jakoś nikt nie raczył powiedzieć, co właściwie zrobiłem nie tak. A może wcale nie chodziło o prezent? Wiedziałem, że Paulina coś przede mną ukrywała.

Po prostu ręce mi opadły

Następnego dnia wracając do kuchni po kawę, usłyszałem głos Pauliny z pokoju. Rozmawiała prze telefon. Od razu zwolniłem kroku i stanąłem w przedpokoju. Nie miałem zamiaru podsłuchiwać... to znaczy, może trochę miałem. Coś mi mówiło, że właśnie teraz dowiem się prawdy.

– ...no bo wiesz, mama to odebrała jako aluzję… że nie pachnie – usłyszałem.

Zmroziło mnie. Gdy weszła do kuchni, czekałem już przy blacie, opierając się o szafkę z kubkiem w ręce.

A więc o to chodzi – powiedziałem cicho. Paulina spojrzała na mnie zaskoczona.

– Słyszałem, jak rozmawiałaś z Anką – dodałem.

Paulina westchnęła, odłożyła telefon i podrapała się po czole.

– Mama myśli, że to był... sarkazm. Że chciałeś jej coś zasugerować – powiedziała w końcu.

– Sarkazm? W postaci flakonu za 300 złotych? – prychnąłem.

– Dla niej nie o cenę chodzi. Tylko o... przekaz. Że niby tak bardzo pachną te perfumy, że to ma znaczyć, że... ona sama nie pachnie.

– To może trzeba było jej kupić paczkę landrynek i opakowanie chusteczek – zero przekazu. Albo garnek, żeby było wiadomo, że ma siedzieć w kuchni.

– Bartek, naprawdę teraz nie pomagasz – powiedziała Paulina i wbiła wzrok w podłogę.

– To co ja mam zrobić? Mam teraz kupować prezenty według jej stanu emocjonalnego?! Mam prowadzić analizę każdego gestu?! – byłem już porządnie rozjuszony. – Dla mnie to był elegancki prezent. Dla niej... aluzja, że śmierdzi.

Paulina uniosła brwi.

Nie powiedziałam, że śmierdzi.

– A co, powiedziała, że pachnie?! – uniosłem ręce w geście bezradności.

Stała naprzeciwko mnie w piżamie z lekko rozczochranymi włosami. Chciałem tylko, żeby powiedziała mi, że mnie rozumie. Nawet tego nie usłyszałem.

Musiałem to wyjaśnić

Nie byłem typem faceta, który dzwoni do teściowej ot tak, bez okazji. Tego dnia jednak nie mogłem już wytrzymać. Wkurzenie buzowało mi w żyłach, ale chciałem zachować klasę. Zadzwoniłem. Odebrała po drugim sygnale.

– Halo?

– Dzień dobry, mamo. Tu Bartek – zacząłem, starając się mówić spokojnie. – Chciałem tylko powiedzieć, że... naprawdę nie miałem złych intencji z tym prezentem. Te perfumy... to miał być ukłon. Myślałem, że mamie się spodobają.

Po drugiej stronie zapanowała krótka cisza. Potem usłyszałem jej zimny, wyćwiczony ton:

– Bartek, nie chodzi o intencje. Chodzi o… brak wyczucia.

Zacisnąłem zęby.

– Ale przecież mówiła mama nie raz, że lubi nietypowe rzeczy.

– Lubię. Nietypowe, ale nie nietaktowne. Nie takie, które mają mi coś sugerować.

Zatkało mnie na chwilę.

– To znaczy... u mamy w domu wszystko musi być podwójnie zaszyfrowane? Nic nie można dać, bo wszystko może zostać odebrane jako ukryty przekaz? – zapytałem ostrożnie, chociaż już czułem, że tracę cierpliwość.

To kwestia taktu. Nie pierwszy raz zresztą. Ty zawsze musisz być oryginalny, przez co... bywasz niestosowny – dodała chłodno.

Teraz to już mi krew zagotowała się pod skórą.

Chciałem być miły. Tylko tyle – powiedziałem przez zęby. – I przepraszam, że nie zamówiłem zestawu „Teściowa dla opornych” z instrukcją, co można, a czego nie.

– Bartek, proszę... nie dramatyzuj – westchnęła.

W tym momencie wiedziałem, że to nie była rozmowa. To był werbalny lodowiec. A ja właśnie się na nim poślizgnąłem. Po zakończeniu połączenia usiadłem na kanapie i tylko patrzyłem przed siebie. Czułem się jak idiota. Znowu.

Kazał przestać się przejmować

Spotkałem teścia przypadkiem, dwa dni po tej nieszczęsnej rozmowie z jego żoną. Szedłem do osiedlowego sklepu po mleko, a on akurat wychodził z piekarni z siatką bułek. Jak zwykle: cicho, spokojnie, z lekko przekrzywioną czapką i miną człowieka, którego nic już w życiu nie dziwi.

– O, Bartek – rzucił, widząc mnie. – Co słychać?

Zaśmiałem się gorzko.

Myślę dalej o świętach… Nie wiedziałem, że perfumy mogą być aż tak kontrowersyjne.

Teść uniósł brwi i kiwnął głową, jakby od razu wiedział, o co chodzi.

– Iwona ci dokuczyła?

– Raczej obraziła się jak księżniczka. Myśli, że chciałem jej dać do zrozumienia, że śmierdzi.

– A dałeś?

– Tato, przestań… – spojrzałem na niego z lekkim niedowierzaniem.

Uśmiechnął się pod nosem.

– Żartuję, chłopie. Iwona to skomplikowana kobieta. Weź to na klatę i nie próbuj jej zrozumieć. Ja już dawno przestałem.

Przez chwilę szliśmy razem w milczeniu. On trzymał siatkę z bułkami, ja obracałem w ręce klucze do samochodu. Potem dodał:

– Następnym razem kup jej coś do kuchni. Garnek. Będzie bezpieczniej.

– A potem usłyszę, że sugeruję, że ma się zająć tylko gotowaniem.

Witaj w klubie – mruknął z takim zmęczonym humorem, że aż mnie rozbroił.

Zacząłem się śmiać. Głośno, może z ulgą? Może dlatego, że ktoś w końcu spojrzał na tę sytuację z dystansu, zamiast robić ze mnie potwora. Z teściem się nie gadało – z nim się oddychało. Chyba pierwszy raz od świąt naprawdę poczułem, że schodzi ze mnie napięcie.

Dzięki, tato.

– Za co?

Za bycie... normalnym.

Wzruszył ramionami.

– Normalność to dzisiaj towar deficytowy.

Już nie będę wymyślać

Siedziałem późnym wieczorem w łazience z flakonem perfum w ręku. Tak, z tymi perfumami. Teściowa zostawiła je u nas w domu, „przez przypadek”, jak stwierdziła Paulina. Nie otworzyła ich nawet. Stały sobie na półce jak przykład nietaktu. Patrzyłem na nie przez dłuższą chwilę. Niby tylko szkło i płyn. A ile dramatów narosło wokół tej jednej butelki.

Zrozumiałem, że tu nie chodziło o zapach. Ani o prezent. Ani nawet o mnie. Chodziło o coś znacznie większego – o jej ego, o to, jak chciała być widziana. O to, jak każdy drobiazg w tej rodzinie musi mieć swój ukryty sens, drugie dno i możliwość obrażenia się na zapas.

Miałem ochotę wylać te perfumy do zlewu, ale coś mnie powstrzymało. Nie złośliwość. Raczej... kapitulacja. Odpuściłem. Wziąłem flakon, psiknąłem sobie raz na nadgarstek. Zapach był intensywny, ciepły, trochę korzenny. Trochę… męski. Paradoks. Paulina weszła do łazienki, stanęła w drzwiach i przyjrzała mi się z uśmiechem.

– Jednak ci się spodobały?

Chyba je sobie zostawię – wzruszyłem ramionami. – Szkoda, żeby się zmarnowały.

– Będziesz pachniał jak sułtan – mruknęła z przekąsem i pocałowała mnie w czoło.

Nie odpowiedziałem. Tego wieczoru postanowiłem jedno: więcej prezentów dla teściowej nie kupuję bez konsultacji z całym sztabem doradców. Może nawet z psychologiem i tłumaczem od języka emocjonalnych podtekstów.

Czy było mi przykro, że moje intencje zostały źle zrozumiane? Tak, ale bardziej niż złość, czułem ulgę. Nie muszę się już tak bardzo starać. Nie muszę próbować wpasować się w cudze oczekiwania, które zmieniają się jak wiatr. Może kiedyś to zrozumie. Wziąłem flakon i postawiłem go na półce w sypialni po mojej stronie łóżka. Pachniał całkiem nieźle. Może nawet lepiej niż myślałem.

Bartosz, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama