„Kupiłam teściowej czapkę z alpaki za 700 zł, a ona tylko wzruszyła ramionami. Tydzień później oddała ją sąsiadce”
„Patrzyłam na nią i nagle zrozumiałam. Ona naprawdę uważała, że nic się nie stało. Że czapka to tylko czapka, a ja przesadzam”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to ja jestem dziwna, czy po prostu za bardzo się staram. Ale wiecie – człowiek myśli, że jak coś zrobi z serca, to to się jakoś liczy. Że będzie doceniony, może nawet pochwalony. Jestem naiwna, ale jeszcze głupsze jest to, że ciągle próbuję. Moja teściowa? No cóż, to temat rzeka. Potrafi zbesztać za źle ułożone sztućce, a nie zauważyć, że właśnie się sprzedało nerkę, żeby kupić jej prezent. I nie, nie przesadzam.
Zbliżały się urodziny teściowej, a ja uznałam, że może miło by było, gdyby raz poczuła się naprawdę rozpieszczona.
– Taka z alpaki? Ciepła, miękka, niegryząca? – upewniałam się, trzymając ją w sklepie i czując, jak ręka sama mi się trzęsie od spojrzenia na metkę. Siedemset złotych za czapkę. To miał być symbol, że naprawdę się staram.
Tylko że, jak się okazało, nie każdy symbol działa na wszystkich. Czasem ktoś patrzy na coś z obojętnością tak głęboką, że masz ochotę cofnąć się w czasie i przeznaczyć te pieniądze na coś naprawdę praktycznego.
Zrobiło mi się głupio
– Mamo, to dla ciebie – powiedziałam z uśmiechem, wyciągając eleganckie pudełko, przewiązane bordową wstążką.
Teściowa spojrzała na mnie spod swoich surowych brwi. Siedziała przy stole w kuchni, w tej samej nieco wypłowiałej bluzce, w której chodziła chyba od początku września. Był grudzień.
– Z jakiej to okazji? – mruknęła, jakby już podejrzewała spisek.
– Przecież dziś masz dzsiajurodziny.
– Aaa, no tak – odparła z takim entuzjazmem, jakby przypomniała sobie o rocznicy wymiany rur kanalizacyjnych.
Rozwiązała wstążkę, zdjęła wieczko.
– To z alpaki – powiedziałam. – Bardzo miękka, nie gryzie. Specjalnie wybierałam, żeby pasowała do płaszcza.
Wzięła ją do ręki, dotknęła palcami. I tylko wzruszyła ramionami.
– No… miłe w dotyku – rzuciła, jakby komentowała fakt, że ziemniaki się ugotowały.
– Podoba ci się? – dopytałam.
– A co ja się tam znam. Czapka jak czapka. Może będzie na ogródek.
Zrobiło mi się tak głupio.
– Kosztowała siedemset złotych – wyrwało mi się.
Teściowa spojrzała na mnie jak na dziecko, które się przechwala.
– Siedemset? No cóż, twoje pieniądze.
I wtedy pomyślałam, że to chyba ostatni raz, kiedy próbuję zrobić z siebie dobrą synową.
Nie mogłam w to uwierzyć
Tego wieczoru nie mogłam przestać o tym myśleć. Siedziałam w kuchni, stukając bez sensu paznokciem w blat. Mąż wrócił z pracy zmęczony, rzucił torbę na podłogę i usiadł naprzeciwko mnie.
– Coś się stało? – zapytał.
– A jak myślisz? – uniosłam brwi. – Twoja mama powiedziała, że czapka za siedem stów nadaje się do pracy w ogrodzie.
– Oj, nie przejmuj się. Wiesz, jaka ona jest.
– No właśnie! Zawsze taka była i zawsze będzie.
Milczał przez chwilę. Wziął łyk mojej herbaty, skrzywił się.
– Zimna – mruknął.
– Tak samo jak jej reakcja. Miałam nadzieję, że się ucieszy. Że powie chociaż „ładna”. Ale nie. Idealna na gródek.
– Może mama nie lubi drogich rzeczy? – próbował.
– A może po prostu mnie nie lubi – odburknęłam.
Tydzień później poszłam do niej, żeby pomóc z rachunkami. Teściowa siedziała przy stole z plikiem dokumentów i okularami na czubku nosa.
– Przyszłam pomóc z tymi fakturami – powiedziałam, stawiając torbę na krześle.
– Aaa, dobrze. Siadaj. I nie zapomnij napisać do gazowni. Coś mi tam znów przysłali.
Zabrałam się do roboty. W międzyczasie spojrzałam na wieszak. Czapki nie było.
– A gdzie czapka? – spytałam, niby mimochodem.
– Aaa, dałam Wandzi. Ma wnuczkę w liceum, to jej się przyda bardziej.
Poczułam, jak coś mi się ścina w gardle.
– Oddałaś ją?
– A co, miała leżeć?
Spojrzałam na nią. I pomyślałam tylko jedno: „Nigdy więcej”.
Zamurowało mnie
W weekend poszłam z córką na spacer. Pogoda była jak z pocztówki. I wtedy zobaczyłam panią Wandzię. Szła naprzeciwko nas. Uśmiechnięta od ucha do ucha. I miała na sobie... moją czapkę.
– Mamo, to ta czapka? – zapytała szeptem moja pięcioletnia Zośka, ciągnąc mnie za rękaw.
– Tak, kochanie. Ta – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Pani Wandzia też mnie zauważyła. Zmrużyła oczy, ale nie uciekła wzrokiem. Wręcz przeciwnie – uniosła dumnie głowę, jakby nosiła koronę, a nie czyjąś czapkę za pół pensji.
– Dzień dobry, pani Kalinko! – zawołała słodko. – Jakie śliczne dziecko! Wyrosła pani córeczka!
– Dzień dobry – wymusiłam uśmiech. – Ładna czapka.
– A dziękuję! To od pani teściowej. Powiedziała, że to „za dobra rzecz” jak na nią. No to wzięłam, bo ja to lubię takie mięciutkie. Alpaka, nie?
Zamurowało mnie. Przez moment miałam ochotę zerwać jej tę czapkę z głowy i wrzucić w zaspę.
– Tak, alpaka – odpowiedziałam. – Siedemset złotych.
Pani Wandzia wytrzeszczyła oczy.
– Ile?! No, to teraz to się będę pilnować, żeby jej nie zgubić!
Uśmiechnęła się i poszła dalej, dumnie krocząc w czapce, która jeszcze tydzień temu leżała u teściowej na półce.
Straciłam wszelkie nadzieje
W niedzielę wpadliśmy do teściowej z sernikiem. Takim domowym, z brzoskwiniami na wierzchu i kruszonką. Sama piekłam. Chciałam… nie wiem, może załagodzić w sobie ten niesmak? Może jeszcze coś odkręcić?
– Przyniosłam ciasto – powiedziałam, stawiając blachę na kuchennym stole.
– O, dobrze, bo w telewizji dziś film, to się przyda coś do herbaty – skwitowała, nawet nie zerkając w moją stronę.
Usiadła, zawinęła sweter wokół siebie i wzięła się za krojenie. Ani słowa o czapce. Ani słowa o... czymkolwiek.
– Mamo – zaczęłam spokojnie – widziałam panią Wandzię. W czapce.
Teściowa nie podniosła wzroku. Ukroiła sobie kawałek sernika.
– No, i?
– I... było mi przykro – dodałam cicho.
– Przykro? Nie przesadzaj.
– To był prezent ode mnie dla ciebie.
– I co z tego? Wzięła i nosi. Komu to szkodzi?
– Mnie, mamo. Bo chciałam ci sprawić przyjemność. A nie dowiedzieć się na spacerze, że „za dobra rzecz jak na panią”.
Teściowa wreszcie spojrzała. Nie zła. Po prostu... obojętna.
– Nie prosiłam cię o prezenty.
– Ale ja się postarałam – powiedziałam zrezygnowanym głosem.
– No to następnym razem się nie staraj. Będziesz miała mniej rozczarowań.
Zaparła się i już. Nawet nie zjadła sernika do końca. A ja siedziałam tam jeszcze chwilę, czekając, aż coś powie. Nie powiedziała nic więcej. Tylko przełączyła kanał na telewizorze.
Poczułam się znieważona
Kilka dni później wpadła do mnie znajoma z osiedla. Zawsze miała świeże plotki. Przyniosła czekoladowe muffinki i wiadomość, której wcale nie chciałam usłyszeć.
– Wiesz, że pani Wandzia chwaliła się tą czapką w przychodni? – powiedziała od razu, jak tylko zdjęła kurtkę. – Mówiła, że od synowej dostała.
– Co? – zapytałam, wcale nie rozumiejąc.
– Że to prezent od córki. I że się wzruszyła, że niby w prezencie na zimę.
– Nie... Nie, to był prezent dla mojej teściowej – mruknęłam, czując, jak coś się we mnie zacięło.
– No to ci pani Wandzia ładnie zagrała. A twoja teściowa to wszystko słyszała, wiesz? Stała z boku i ani słowa nie powiedziała.
– Nic nie sprostowała? – zapytałam, chociaż znałam odpowiedź.
– A po co? – Karolina wzruszyła ramionami. – Może tak jej wygodniej.
Wieczorem znów odwiedziłam teściową. Bez ciasta, bez prezentu. Tylko ja i mój żal.
– Mamo, wiesz, co pani Wandzia opowiada? Że ta czapka była od jej córki.
– I co, mam chodzić po przychodni i krzyczeć, że to od mojej synowej?
– Może wystarczyłoby powiedzieć jedno zdanie. Że to ode mnie.
– Ciągle czegoś ode mnie chcesz – westchnęła – A może po prostu zrób coś, nie oczekując wdzięczności?
Patrzyłam na nią i nagle zrozumiałam. Ona naprawdę uważała, że nic się nie stało. Że czapka to tylko czapka, a ja przesadzam. I może faktycznie przesadzałam.
Wzruszyłam się
Minęły dwa miesiące i zbliżały się moje urodziny. Niczego się nie spodziewałam. Mąż rano podał mi do łóżka kawę i całusa, a Zośka narysowała mnie w koronie. Urocze. Bez zadęcia. Po południu przyszła teściowa z reklamówką z dyskontu.
– Mamo, nie trzeba było – powiedziałam, bo tak wypadało.
– To tylko drobiazg – odparła. – Ale pomyślałam, że skoro lubisz ręczne rzeczy…
Otworzyłam torbę. W środku była beżowa włóczka, całkiem przyjemna w dotyku.
– Zrobiłam ci szalik na szydełku. Może ci się przyda.
Spojrzałam na nią zdziwiona. Bo choć szalik był krzywy i niespecjalnie miękki, pierwszy raz poczułam, że... próbowała. Może nieumiejętnie, może niezręcznie, ale jednak.
– Dziękuję, mamo – powiedziałam szczerze. – Naprawdę. To dużo dla mnie znaczy.
Teściowa wzruszyła ramionami.
– Taki tam sznurek. Nie przesadzaj.
Wtedy zrozumiałam, że nie chodziło o czapkę. Chodziło o to, że człowiek czasem chce być widziany. Usłyszany. Doceniony. Choćby przez tę jedną osobę, która z zasady nie mówi „dziękuję”.
Kalina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie wiem, jak być dobrym ojcem, bo nikt mnie tego nie nauczył. Mój tata odszedł na moich oczach, gdy miałem 7 lat”
- „Mam 50. lat i właśnie zakochałam się po raz pierwszy. Dziś już wiem, że na prawdziwą miłość warto czasem czekać latami”
- „Nie mam szczęścia do kobiet, bo wszystkie z domu wyjeżdżają nogami do przodu. Już 3 raz zostałem wdowcem”

