„Kupiłam tanie perfumy na promocji. Psiknęłam się raz, a już po godzinie obcy faceci zaczęli prawić mi komplementy”
„Dla zabawy psiknęłam sobie raz na nadgarstek. A potem poszłam do centrum handlowego i… no cóż. Nagle obcy mężczyźni zaczęli się do mnie odzywać”.

- Redakcja
Nie jestem kobietą, która wierzy w cuda. Na co dzień noszę wygodne buty, zakładam tę samą kurtkę od trzech sezonów i zanim coś kupię, trzy razy sprawdzam, czy aby na pewno jest to warte wydanych pieniędzy. Moje życie? Stabilne, przewidywalne, nieporywające, bez zaskoczeń. A jednak pewnego dnia wydarzyło się coś… dziwnego. Takiego, czego nawet moja pragmatyczna natura nie potrafiła zignorować. Wszystko zaczęło się w sobotę rano, kiedy przez przypadek wpadłam do drogerii. Nie miałam żadnego zamiaru wydawać pieniędzy. A już na pewno nie na perfumy za 29,99. Dla zabawy psiknęłam sobie raz na nadgarstek. A potem poszłam do centrum handlowego i… no cóż. Nagle obcy mężczyźni zaczęli się do mnie odzywać. Z uśmiechem. Z komplementami.
Spojrzałam na niego zaskoczona
– Proszę bardzo, promocja tygodnia, ostatnia sztuka! – zawołała sprzedawczyni zza lady, pokazując mi buteleczkę wielkości korektora.
– 29,99? – uniosłam brwi. – A co, to pachnie jak luksusowe perfumy?
– Nie, ale klientki mówią, że działa lepiej – puściła mi oko.
Wzięłam flakonik do ręki. Tani plastik, zakrętka jak z zabawki. Psiknęłam sobie raz na nadgarstek, trochę z przekory, trochę z ciekawości. Pachniało słodko, lekko dusząco, ale... przyjemnie. Dla żartu dodałam jeszcze jedno psiknięcie na szyję i ruszyłam w stronę galerii handlowej, bo miałam kupić rajstopy i jogurty. Nie minęło piętnaście minut, gdy pierwszy raz to zauważyłam. Mężczyzna przy wejściu do spożywczaka przepuścił mnie w drzwiach i powiedział:
– Pachnie pani jak lato w Toskanii.
Zachichotałam nerwowo. Ja? Pachnę jak lato? Co on, jakiś poeta? Potem kolejny – chłopak przy stoisku z telefonami. Podniósł wzrok znad etui i rzucił:
– Przepraszam, ale muszę zapytać: co to za perfumy? Pani wygląda jak ktoś, kto wie, czego chce.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Eee… są z przeceny – odpowiedziałam szczerze.
– To powinna je pani wykupić na zapas – zaśmiał się i odprowadził mnie wzrokiem, aż poczułam ciarki na karku.
Pomyślałam, że coś musi być w tym zapachu. Może feromony? Albo ja mam dzisiaj dobry dzień? A może... naprawdę się zmieniłam?
Zarumieniłam się
Usiadłam w kawiarni na drugim piętrze galerii. Zwykle zamawiałam na wynos, ale tego dnia miałam ochotę usiąść. Może to przez te dziwne komplementy. Może przez to, że pierwszy raz od miesięcy czułam się... zauważona.
– Proszę jedno cappuccino i sernik – powiedziałam do baristki. – Dzisiaj się rozpieszczam.
– I dobrze pani robi – uśmiechnęła się. – Pachnie pani tak, że można się zakochać.
No nie. Nawet dziewczyna za ladą? Usiadłam przy oknie. Po chwili ktoś stanął obok stolika. Mężczyzna w granatowym płaszczu, z gazetą pod pachą.
– Przepraszam, to miejsce jest wolne? – zapytał.
– Jest – odparłam.
Usiadł i uśmiechnął się do mnie.
– To właśnie ten zapach mnie tu przyciągnął. Nie codziennie człowiek czuje coś tak... hipnotyzującego.
– Tylko niech pan nie mówi, że Toskania – prychnęłam. – Już jeden poeta dzisiaj mi to wmówił.
– Nie, bardziej... Barcelona. Zmierzch, letni wieczór, muzyka uliczna i kobieta, która nie musi nic mówić, żeby być obecna – odparł bez cienia ironii.
Spojrzałam na niego z podejrzliwością.
– To jakiś eksperyment społeczny? Ukryta kamera?
– Nie, tylko porządna kawa i odrobina szczerości – odparł spokojnie.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale... poczułam, że się rumienię. Miał piękne dłonie i mówił z jakimś ciepłem, które sprawiało, że zwykły sernik zaczął smakować jak deser w Paryżu. A ja? Ja chyba właśnie flirtowałam. Publicznie. W biały dzień.
Zawahałam się
– Joanna – przedstawiłam się, gdy kawa zaczęła stygnąć, a on wciąż tam siedział.
– Michał – podał mi rękę.
Mocny uścisk, pewny. Taki, do którego chce się wracać.
– Co robisz, gdy nie siedzisz z obcymi kobietami w kawiarniach i nie rzucasz im tekstów o Barcelonie?
– Zwykle pracuję. Prowadzę niewielką firmę – wzruszył ramionami. – A ty?
Zawahałam się. Bo co miałam powiedzieć? Że jestem księgową w szkole podstawowej, że wracam do pustego mieszkania i głównie czytam etykiety na produktach z dyskontu?
– Jestem specjalistką od liczb i… czekania na weekend – rzuciłam półżartem.
– Brzmi jak zajęcie wymagające charakteru – uśmiechnął się.
Milczeliśmy przez chwilę. A potem spytał:
– A tak serio... czemu siedzisz tu sama?
Zdziwiłam się, że zadał to pytanie tak bezpośrednio. Nie miałam przygotowanej odpowiedzi. Powiedziałam więc prawdę:
– Bo nie miałam z kim tu przyjść.
Michał milczał, a potem wyjął telefon.
– Nie chcę wyjść na wariata, ale... czy mogę cię kiedyś znowu zaprosić na kawę? Albo sernik. Albo cokolwiek, co sprawi, że się uśmiechniesz tak jak teraz?
Spojrzałam na niego uważnie. Miałam ochotę się zgodzić, ale coś mnie powstrzymało. Może to był głos rozsądku.
– Może – odparłam. – Tylko że najpierw muszę zrozumieć, czy to ja... czy te perfumy.
Uśmiechnęłam się słabo
Wieczorem stałam przy lustrze w łazience. W dłoni trzymałam flakonik tanich perfum.
– To głupie – mruknęłam do siebie. – To tylko zapach.
A przecież przez całe popołudnie każdy uśmiech, każde spojrzenie – wszystko zaczynało się po tym jednym psiknięciu. Postanowiłam zrobić test. Następnego dnia wyszłam z domu bez zapachu. Bez grama perfum. Bez balsamu. Bez niczego. Na przystanku panował zwykły poranny zgiełk – ludzie z telefonami, śpieszący się, zaspani, z twarzami jak zamknięte okna. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Nikt. Wsiadłam do autobusu. Usiadłam obok chłopaka z laptopem. Spojrzał na mnie, pokiwał głową i wrócił do pisania. Starszy pan przede mną zasnął z otwartymi ustami. Zero komplementów. Zero zainteresowania. Zero magii. Wysiadłam i stanęłam przy kiosku.
– Po gazetę? – spytał sprzedawca, nie patrząc na mnie.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, czując jak coś we mnie… opada.
Po południu wróciłam do mieszkania, rozpięłam płaszcz i bez namysłu sięgnęłam po flakonik. Psik. Zapach otulił mnie jak ciepły szalik. Na próbę wyszyłam z domu, tylko na chwilę, do sklepu. I już w windzie sąsiad z piętra niżej rzucił:
– Pani Asiu, ale dziś pani promienieje.
Uśmiechnęłam się słabo.
– Może to przez pogodę – odparłam.
Coś mnie niepokoiło
Wieczorem zadzwoniła Monika.
– No cześć, czarodziejko. Co ty sobie na siebie wylewasz, że wyglądasz, jakbyś miała romans? – zapytała bez przywitania.
– Nie przesadzaj – zaśmiałam się. – To tylko tanie perfumy z promocji.
– Aha. I pewnie tylko przypadkiem trzech facetów w firmie cię zagadywało dziś przy windzie?
– Skąd wiesz?
– Bo Sławek z IT, który normalnie boi się kobiet, dziś mówił, że „ta z księgowości to ma coś w spojrzeniu”.
– Przestań się nabijać, to tylko zapach.
– A może nie tylko? Może to ty po prostu... odważyłaś się być widzialna?
Zamilkłam. Bo przecież… coś w tym było. Przez te wszystkie lata chowałam się pod szarymi swetrami, starałam się nie rzucać w oczy. A teraz? Teraz wystarczyło jedno psiknięcie i zaczęłam prostować plecy. Patrzeć ludziom w oczy. Uśmiechać się. Jednak coś mnie niepokoiło. Następnego dnia, w pracy, znów sięgnęłam po flakonik. Psik. Dwa razy. Dla pewności. W kuchni przy ekspresie podszedł do mnie dyrektor szkoły. Ten sam, który wcześniej nawet nie wiedział, jak mam na imię.
– Pani Joanna, prawda? – zapytał z uśmiechem. – Chciałem tylko powiedzieć, że... wygląda pani dziś wyjątkowo.
Uśmiechnęłam się. Jednak coś w tym uśmiechu było... smutnego. Bo zaczęłam się bać, że bez tego zapachu – znów zniknę.
Coś we mnie zadrżało
Tydzień później flakonik był pusty. Ostatnia kropla spłynęła po moim nadgarstku, a ja stałam przed lustrem, patrząc na siebie z dziwnym uczuciem w brzuchu. Przez siedem dni byłam kimś. Uśmiechali się do mnie mężczyźni, kobiety mówiły mi komplementy. Gdy perfumy się skończyły, coś we mnie zadrżało.
– I co teraz? – powiedziałam do swojego odbicia.
Wyszłam z domu bez perfum. I postanowiłam – jeśli nikt dziś się do mnie nie odezwie, trudno. Jednak jeśli choć jedna osoba to zrobi... to znaczy, że jestem wyjątkowa. W autobusie usiadł obok mnie ten sam chłopak z laptopem. Spojrzał, uśmiechnął się.
– Dziś bez zapachu?
– Tak. Dziś tylko ja – odpowiedziałam, zaskoczona, że mnie pamięta.
Skinął głową i zamknął laptop.
– To w takim razie... poznajmy się jeszcze raz. Cześć, jestem Kuba.
Uśmiechnęłam się szczerze.
– Asia.
I w tej jednej chwili zrozumiałam, że może i zapach przyciąga, ale to, kim jesteśmy... to właśnie zatrzymuje ludzi na dłużej.
Joanna, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzeczony obiecywał miłość do grobowej deski. Wystarczyła intercyza, by pokazał swoją prawdziwą twarz”
- „Teściowa mąci w naszej rodzinie i tylko szuka dramatu. Ale prawdziwy show zrobiła po śmierci ciotki Haliny”
- „Grzyby z mascarpone to miała być potwarz dla teściowej. Mam dość jej skostniałych zasad i wiecznej pogardy”

