Reklama

Nigdy nie przepadałam za Wszystkimi Świętymi. Może dlatego, że u nas w rodzinie to zawsze było bardziej przedstawienie niż chwila zadumy. Co roku te same miny, te same komentarze przy grobach, jakby ktoś rozdawał nagrody za najlepiej wyrecytowaną żałość. W tym roku było podobnie, choć różniło się jednym: Zofii już z nami nie było.

Babcia umarła w sierpniu. Nie byliśmy blisko. Zawsze bardziej kochała Halinę, moją ciotkę – tę barwną, wiecznie roztkliwioną, dramatyczną siostrę mojej matki. Mama natomiast była cicha, praktyczna, taka… zwyczajna. To ona przez ostatnie lata zajmowała się babcią, myła ją, karmiła, znosiła humory. Halina wpadała z bukietem róż raz na miesiąc i wychodziła z poczuciem, że zrobiła wszystko, co mogła.

– 10,99 za sztukę – powiedziała mama, wrzucając trzy doniczki białych chryzantem do bagażnika. – Promocja była.

– Nie sądziłam, że kiedyś będziemy się kłócić o kwiaty dla martwej kobiety – rzuciłam, zapinając pas.

Zofia i tak by nie zauważyła różnicy – odparła mama. – Za życia i tak wszystko krytykowała.

Spojrzałam przez szybę na pochmurne niebo. Już czułam, że ten dzień będzie długi.

Broniłam mamy

Na cmentarzu był tłok jak co roku. Przeciskając się między zniczami i pachnącym parafiną tłumem, dotarłyśmy do grobu babci. Mama postawiła doniczki z chryzantemami po obu stronach płyty.

– Pasują – powiedziała, poprawiając znicz.

Wtedy zjawiła się Halina. W kożuchu, w pełnym makijażu, z burzą rudych loków, których kolor nie zmieniał się od dwóch dekad.

– No pięknie – westchnęła teatralnie. – Naprawdę kupiłaś mamie takie badziewne kwiaty? Od razu widać, że najtańsze.

Zamarłam. Próbowałam udawać, że jej nie słyszę. Mama patrzyła gdzieś w bok, jakby chciała zniknąć.

– Może powinniśmy byli zamówić wieńce z róż? Ze złotą wstążką i dedykacją? – rzuciłam z ironią.

– Zawsze miałaś gdzieś rodzinę – syknęła Halina. – Mama zasługuje na coś więcej niż tani plastik z marketu i takie chryzantemy!

Mama spuściła głowę i milczała.

– A ty, co? – warknęłam. – Gdzie byłaś, jak trzeba było ją przewijać i podcierać? Gdy mama nie spała po nocach, bo babcia krzyczała przez sen?

– To nie tak! – oburzyła się ciotka. – Ja… miałam inne obowiązki. Ale przynajmniej byłam przy niej, kiedy umierała!

Milczenie, jakie zapadło, ciążyło bardziej niż listopadowa mgła. Patrzyłam, jak Halina ostentacyjnie poprawia swój wieniec z różowych kalii.

Chcesz wygrać konkurs na najlepszą córkę? – zapytałam cicho.

– Ty nic nie rozumiesz – odparła. – Dla niej to wszystko było ważne. Elegancja. Godność.

Spojrzałam na nasze skromne kwiaty. Może i były tanie. Ale były od serca.

Mama była zbyt uległa

– Aż mnie głowa boli od tej Haliny – powiedziała mama, kiedy tylko zamknęłyśmy drzwi auta.

Odpaliła silnik, ale nie ruszyła. Siedziała przez chwilę, wpatrzona w kierownicę.

– Dlaczego jej nie odpyskujesz? – zapytałam. – Za każdym razem stoisz jak słup soli, a ona traktuje cię jak śmiecia.

Mama westchnęła.

– Bo nie chcę wojny. Ja już się z tym pogodziłam. Zawsze była tą... ważniejszą.

– I to ci nie przeszkadza?

– Już nie.

– A ja mam dość – przerwałam. – Dość udawania, że Halina jest królową żałoby, że tylko ona czuła, tylko ona cierpiała. Ty zmieniałaś pieluchy babci. Ty ją karmiłaś. A teraz jesteś nikim.

Mama zacisnęła dłonie na kierownicy. Milczała.

– Czemu jej zawsze ustępowałaś? – naciskałam. – Przecież ona cię pomija. Nawet przy podziale babcinego mieszkania... pamiętasz? "Halina ma większe potrzeby, ty i tak nic nie chcesz" – zadrwiłam, cytując.

– Bo nie chciałam się szarpać. Mam już swoje lata, Joasiu. Co by mi dało pchanie się w tę szopkę?

– Szacunek, mamo. Może trochę szacunku.

Spojrzała na mnie, pierwszy raz tak bezbrzeżnie zmęczona.

– Wiesz co? Czasem lepiej mieć spokój niż rację.

– A czasem trzeba mieć dość – powiedziałam. – I ja właśnie mam.

Silnik warczał cicho. Na zewnątrz cmentarz pustoszał, a ja wiedziałam, że coś w nas pękło. Coś, czego Halina nawet nie zauważyła.

Pokłóciłyśmy się

Wiedziałam, że nie powinnam tam iść. Mama przekonywała mnie, że trzeba „dla świętego spokoju”. Ale od kiedy Halina miała monopol na świętość?

Obiad wyglądał dokładnie tak, jak się spodziewałam – stół zastawiony jak na Boże Narodzenie, porcelana po babci, obrus z koronką. Siedzieliśmy w milczeniu, łykając rosół i napięcie. Halina, w swojej czerwonej bluzce z falbanami, promieniała. Wyglądała, jakby właśnie odbierała Oscara za „Najlepszą córkę w roli głównej”.

Mam dla was pamiątki po mamie – oznajmiła teatralnie. – Chciałam, żeby każdy coś miał.

Z torby wyjęła pudełka. Srebrne kolczyki dla siebie. Medalion i broszkę dla córki. A dla mamy? Zegarek. Dla mnie? Komplet kubków.

– Serio? – rzuciłam.

– Co? Myślałam, że to praktyczne. Ty zawsze byłaś taka… przyziemna – uśmiechnęła się słodko.

– A może po prostu nie pasuję do twojego teatrzyku? – warknęłam. – Bo nie płaczę na zawołanie i nie wchodzę w rolę cierpiącej córki roku?

Halina zamarła z łyżką w powietrzu.

– Babcia umarła, a ty dalej grasz pierwsze skrzypce. Nie wystarczy ci? – ciągnęłam.

– Przynajmniej byłam z nią, kiedy konała! A ty? Kiedy ty ją ostatni raz odwiedziłaś?

Zakrztusiłam się herbatą. Mama siedziała nieruchomo.

– A ty pamiętasz, jak mama się nią codziennie opiekowała, kiedy ty byłaś na wczasach w Kołobrzegu? – rzuciłam.

Zapadła cisza. Długa, klejąca się cisza. Halina odłożyła łyżkę.

– Wiesz co, Joasiu? Nie będę się z tobą kłócić. Nie znasz prawdziwego cierpienia.

– Może i nie. Ale znam fałsz, ciociu. I to aż za dobrze.

Mama trzymała pamiątki

Weszłam do łazienki u mamy. Starałam się nie patrzeć w lustro, bo od kilku dni wyglądałam fatalnie. Zerknęłam na szafkę nad umywalką. Stał tam flakonik perfum. Ten sam, którego babcia używała od zawsze. Zdziwiłam się, że mama go trzyma.

Otworzyłam szafkę. Na dolnej półce, między starymi lekarstwami leżało małe pudełeczko. Otworzyłam je z ciekawości – w środku były drobiazgi: pojedynczy kolczyk bez pary, zawinięty w watę pierścionek z odpadającym oczkiem i... wyblakła fotografia.

Byłam na niej ja. Dziesięcioletnia, w sukience w kwiaty, z włosami rozczochranymi od biegania. Stałam przy krzaku bzu i śmiałam się. Mama zrobiła to zdjęcie u babci w ogrodzie. Pamiętałam ten dzień. Pamiętałam, że babcia powiedziała wtedy: „Ubierz ją, bo wygląda jak dzikuska”.

A jednak... zdjęcie było tu. Zakurzone, ale schowane. Przetrwało przeprowadzki, przemilczenia, docinki Haliny. Poczułam, jak oczy mi pieką. Nie wiedziałam, czy to coś zmienia. Ale może... nie wszystko było takie jednoznaczne. Może ona też się zagubiła. Tak jak my wszyscy. Zamknęłam pudełko i odłożyłam je na miejsce. Nawet nie wiem, po co.

Zadzwoniłam do ciotki

Siedziałam na kanapie z telefonem w ręku, wpatrując się w ekran tak długo, że palec sam mi się zawiesił nad kontaktem zapisanym jako „Ciotka Halina”. Nie miałam pojęcia, po co właściwie chcę dzwonić. Nie miałam jej nic do powiedzenia. A może właśnie za dużo. Mama weszła do pokoju i tylko spojrzała.

– Nie musisz – powiedziała.

– Wiem – szepnęłam. – Ale chyba chcę.

Przesunęłam palcem. Sygnał połączył. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Po czwartym odrzuciła. Postanowiłam jej się nagrać. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mówić, nie wiedząc, co dokładnie wypływa ze mnie:

– Halina… nie wiem, po co to wszystko. Babcia nie wróci. Niech każda z nas pamięta ją tak, jak chce. Ja już nie chcę się kłócić. Tyle.

Chciałam jeszcze coś dodać. „Zadzwoń, jeśli chcesz”, albo „Nie musimy się lubić, ale jesteśmy rodziną”. Ale nie. To już było więcej, niż kiedykolwiek dała mi ona. Odłożyłam telefon. Mama przytuliła mnie do ramienia.

Dobrze zrobiłaś – powiedziała cicho.

Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, czy dobrze. Ale wreszcie… zrobiłam coś. I może to wystarczyło.

Joanna, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama