Reklama

Nie jestem z tych, co siedzą cicho i tylko potakują. Mam oczy i uszy, więc jak widzę, że coś jest nie tak – to mówię. A że czasem komuś się to nie spodoba? No trudno, całe życie byłam szczera.

I jakby moja synowa była trochę bardziej ogarnięta, to pewnie bym się nawet nie wtrącała. Odkąd się wprowadziła do mojego Stasia, to tylko wstyd mi przynosi. Ani porządku w domu, ani obiadu na stole, a jak ją czasem spotkam na schodach, to wygląda, jakby z miotły zeszła – włosy w każdą stronę, dres rozciągnięty, mina jakby jej kto kota przejechał. A przecież nie pracuje, siedzi w domu z dzieckiem! To już by mogła się ogarnąć? No i nie wytrzymałam. Kupiłam jej porządną odżywkę, taką z drogerii, nie placu za piątaka. Ładnie zapakowałam, nawet kokardkę dorzuciłam. A ta, zamiast się ucieszyć, zrobiła awanturę jakby co najmniej brzytwę ode mnie dostała. I wtedy się zaczęło…

Wyśmiała mnie

Weszłam do nich w sobotę po południu. Jak zawsze z ciastem i dobrym słowem. Mój Staś otworzył drzwi w szlafroku, z rozwichrzoną czupryną i wyrazem twarzy jakby go z łóżka wyrwano.

– O, mamuśka! – uśmiechnął się zaskoczony. – Aneta właśnie kąpie małego, chcesz kawy?

Najpierw wręczę prezent – powiedziałam z dumą i wyjęłam z torebki paczuszkę owiniętą w złoty papier.

– Dla małego? – zapytał, zerkając.

– Dla Anety. Coś, co się jej bardzo przyda – odpowiedziałam z przekąsem.

No i w tym momencie z łazienki wyszła synowa. Z włosami jak stóg siana, w starym podkoszulku i z miną jak po trzech nieprzespanych nocach. Spojrzała na mnie spode łba.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno. – Co to?

– Odżywka do włosów – uśmiechnęłam się słodko. – Taka porządna, z keratyną i olejkiem. Żebyś miała łatwiej z rozczesywaniem.

Zamarła. Potem odłożyła ręcznik, który trzymała, i odpakowała prezent. Przeczytała etykietę. Zmarszczyła brwi.

– Czyli według ciebie… wyglądam jak bezdomna?

– Nie powiedziałam tego – wzruszyłam ramionami. – Ale nie zaszkodziłoby coś z tym sianem zrobić.

– Możesz mnie nie krytykować? – warknęła.

– To dom mojego syna. A ja chcę tylko pomóc – odparłam spokojnie. – Tylko nie marnuj! Droga była!

Wybuchła śmiechem.

Sama powinnaś jej użyć. Też ci się przyda.

No i proszę bardzo. Tak właśnie skończyła się moja dobra wola.

Serce mi stanęło

Staś, jak to Staś, próbował ratować sytuację, ale miał mniej ikry niż kawa zbożowa.

– No dobra, dziewczyny… spokojnie. Mamuśka, pewnie nie miałaś nic złego na myśli, co?

– No właśnie! – rzuciłam. – Gdybym miała coś złego na myśli, to kupiłabym ci farbę na siwe włosy. A ja odżywkę dałam. Od serca!

Aneta spojrzała na niego wymownie.

– Oj, nie przesadzaj – jęknął Staś. – Mama po prostu… no, czasem coś palnie.

Zagotowałam się. Już miałam dość tych jej wiecznych fochów.

– A kto powiedział, że jak się ma dziecko, to trzeba chodzić jak nieszczęście z ulicy?

A kto powiedział, że trzeba się wtrącać w cudze życie?! – odparła ostro.

– Może ktoś, komu zależy! Kto widzi, że syn żyje z kobietą, która nie wie, co to szczotka do włosów!

– Zrób coś – zwróciła się do niego, a on wyglądał, jakby marzył, żeby się zapaść pod ziemię.

– Może… może usiądziemy i pogadamy spokojnie? – wyjąkał.

– Nie. Albo ona przestaje się wtrącać, albo ja się pakuję – rzuciła zimno.

Serce mi stanęło. Bo jakby nie patrzeć – to moja rodzina. Mam się dać uciszyć, bo się księżniczka uniosła?

Nikt mnie nie rozumiał

Na drugi dzień zeszłam do sklepu po margarynę do ciasta, bo nigdy nie wiadomo, na co człowieka najdzie. Po drodze spotkałam Irenkę z parteru. Ta to wszystko widzi, wszystko słyszy i jeszcze z każdego coś wyciągnie.

– Janeczko! – zawołała już z daleka. – Co tam u ciebie słychać?

Synowa chodzi rozczochrana jak czarownica, a jak człowiek chce pomóc, to robi z siebie męczennicę.

Irenka zbladła.

– Oj, ty to naprawdę masz charakterek. Może trochę za ostro? Młoda się przecież stara.

– Stara?! No chyba się stara, żeby mnie do grobu wpędzić! Żeby syna od matki odciągnąć!

– A może ona się ciebie boi?

Zatrzymałam się w pół kroku.

– Mnie? Boi się? A czego niby?

– No wiesz… masz taką minę, że i mnie czasem ciarki przechodzą. A ty tylko patrzysz, oceniasz, komentujesz. Nie każda umie to znieść. Młoda jest. Może niepewna siebie. Dziecko na głowie…

Prychnęłam.

– Jakby nie miała czasu na włosy, to by przynajmniej je spinała! A nie, że idzie z wózkiem, a ludzie się za nią oglądają.

– Oj, Janina, Janina...

– A może ona by spróbowała raz podziękować, co?

Irenka spojrzała na mnie z troską. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale tylko westchnęła i ruszyła dalej. I wtedy po raz pierwszy przez myśl mi przeszło… że może rzeczywiście przesadziłam.

Zatkało mnie

Nie musiałam długo czekać na ciąg dalszy. Już następnego dnia, kiedy Staś przyszedł po bigos w słoiku, wiedziałam, że coś się dzieje.

– A Aneta? – spytałam niby mimochodem.

– Siedzi z małym. Nie chce wychodzić – burknął, patrząc w podłogę.

– No ciekawe czemu. Pewnie znowu włosy jej się nie układają – rzuciłam z przekąsem.

Staś spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Mamo, serio? Naprawdę nie możesz chociaż raz powiedzieć czegoś miłego?

– Mówię, co widzę. Chcesz, żebym kłamała?

– Nie chcę, żebyś się wtrącała w rzeczy, które cię nie dotyczą. My sobie jakoś układamy życie, a ty… wszystko musisz komentować.

Zatkało mnie.

– Martwię się. Widzę, że Aneta sobie nie radzi. Dziecko to nie wymówka, żeby wyglądać jak... no wiesz.

– Ona wygląda normalnie! I stara się, jak może! Tylko ty jej ciągle dokuczasz. I nie dziwię się, że się boi z tobą rozmawiać.

Przeprosiłam ją

Minęły trzy dni. Trzy dni ciszy. Ani Staś się nie odezwał, ani Aneta. A mnie żołądek ściskało jak przy grypie. Niby miałam rację, niby tylko powiedziałam, co myślę… ale siedziało we mnie coś, czego nie umiałam nazwać. I tak bardzo nie lubię być tą złą. Zwłaszcza dla własnego dziecka. W końcu ubrałam się, wzięłam ciasto z lodówki i poszłam. Syn otworzył. Twarz miał zmęczoną.

– Cześć, mamo – powiedział cicho.

– Można?

Wzruszył ramionami. Weszłam. Aneta siedziała na kanapie, mały spał w nosidełku. Spojrzała na mnie nieufnie. Postawiłam ciasto na stole.

Przyszłam przeprosić – zaczęłam. – I powiedzieć coś jeszcze.

Aneta uniosła brwi.

– Może nie mam łatwego charakteru. Może nawet czasem jestem wredna. Ale to, co robię… nawet te wszystkie głupie komentarze… to dlatego, że mi zależy. Na Stasiu. Na was. Na małym. Tylko że nie umiem inaczej.

– To trzeba się nauczyć – mruknęła, ale nie ostro.

– Może i trzeba – przytaknęłam. – Ty też się nie zamykaj. Jak coś cię wkurza – mów. Bo jak nie mówisz, to ja myślę, że nic się nie dzieje. A potem… no właśnie.

Zapanowała cisza. W końcu Aneta westchnęła.

– Dobra. Przeprosiny przyjęte. Tylko nie kupuj mi więcej kosmetyków. Sama wiem, co mi potrzebne.

– Okej. A ty mi kiedyś powiedz, co robię nie tak.

– Może kiedyś.

Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy do mnie.

Polubiłam ją

Nie, nie zostaliśmy nagle najlepszymi przyjaciółkami. Nie biegamy razem na zakupy, nie wysyłamy sobie serduszek. Jednak od tamtej rozmowy coś się zmieniło. Zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać. Zwyczajnie. O pogodzie, o obiedzie, o tym, że mleko podrożało. Mały rośnie jak na drożdżach i nawet raz uśmiechnął się do mnie tak szeroko, że przez chwilę myślałam, że odziedziczył coś po mnie. Może charakter. Staś patrzy na nas z ulgą, jakby mu kamień z serca spadł. Raz nawet powiedział:

– Widzisz, mamuśka? Możecie się dogadać. Wystarczy, że nikt nikogo nie poprawia.

No, łatwo powiedzieć. Ale próbuję. W zeszły weekend przyniosłam im sałatkę jarzynową. Aneta otworzyła, odebrała pudełko i spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Nie ma w tym jakiejś ukrytej wiadomości? Że źle gotuję, czy coś?

– Nie – westchnęłam. – Po prostu lubisz jarzynową. Tak mówiłaś. I zrobiłam. Tylko tyle.

– A, to dziękuję.

– Bez ironii?

– Bez.

I właśnie tak to teraz wygląda. Bez fajerwerków, ale uczciwie. Bo może nie każda teściowa musi mieć ostatnie zdanie. I nie każda synowa musi postawić na swoim. Na razie uczymy się żyć obok siebie. Każda po swojemu.

Janina, 67 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama