„Kupiłam synowej gwiazdę betlejemską, a ona wyrzuciła ją przez balkon. Jednak nie będziemy przyjaciółkami”
„Kupiłam gwiazdę betlejemską. Specjalnie dla Klaudii. Może to naiwne, może i głupie, ale... dla mnie ten kwiat znaczył coś więcej. Symbol. Znak. Może nie tyle pojednania, co... dobrej woli? Chciałam pokazać Klaudii, że ją akceptuję”.

Mam na imię Barbara. Jestem matką, teściową i żoną. Kobietą po sześćdziesiątce, która większość życia podporządkowała rodzinie – najpierw mojemu mężowi Edwardowi, potem synowi Piotrowi, a teraz... no właśnie. Teraz to chyba nie wiem, komu. Bo Edward od lat żyje własnym życiem, a Piotr... cóż, odkąd się ożenił, czuję się, jakby mnie stopniowo wymazywał z pamięci.
Nie jestem zrzędliwą teściową
Przynajmniej tak mi się wydaje. Nie wtrącam się do ich spraw, nie krytykuję, nie ustawiam im mebli ani nie zaglądam do lodówki. Staram się być miła. Uprzejma. Obecna, ale nie nachalna. Ale odkąd Klaudia pojawiła się w życiu mojego syna, wszystko jakby stanęło na głowie.
Z początku się cieszyłam – naprawdę! Piotr długo był sam, a ja już zaczynałam się martwić, że może coś z nim nie tak. Klaudia wydawała się na początku cicha, spokojna, trochę zamknięta w sobie, ale przecież nie każdy musi być duszą towarzystwa. Myślałam: „Rozkręci się z czasem”. Tyle że czas mijał, a między nami nie powstało nic. Żadnego porozumienia, żadnej nici. Jakbym mówiła do ściany.
Zbliżały się święta. Włożyłam tyle serca w przygotowania – jak co roku. Chciałam pojechać do młodych z gotowymi daniami. Ale w tym roku było coś jeszcze. Kupiłam gwiazdę betlejemską. Specjalnie dla Klaudii. Może to naiwne, może i głupie, ale... dla mnie ten kwiat znaczył coś więcej. Symbol. Znak. Może nie tyle pojednania, co... dobrej woli? Chciałam pokazać Klaudii, że ją akceptuję. Bo przecież czasem jeden mały gest może coś zmienić, prawda?
Spotkanie wigilijne
Pachniało barszczem i piernikiem. Ich mieszkanie było urządzone nowocześnie, chłodno, ale stół nakryty świątecznym obrusem i ciepłe światło lampek na choince dodawały mu przytulności. Przyszliśmy z Edwardem chwilę przed osiemnastą. Z prezentami, z opłatkiem, z gwiazdą betlejemską, którą trzymałam jak relikwię.
Piotr przywitał nas jak zwykle – ciepło, choć jakby w pośpiechu. Klaudia wyszła z kuchni, otarła dłonie o fartuszek i podała mi dłoń. Suchą. Szybką. Jakby odhaczała zadanie.
– Wesołych świąt, Klaudio – powiedziałam z uśmiechem, podając jej doniczkę z kwiatem. – To dla ciebie. Gwiazda betlejemska.
Spojrzała na roślinę, zmarszczyła lekko brwi.
– Dzięki. Ale ja nie za bardzo przepadam za roślinami.
– To tylko kwiat. Świąteczny symbol. Myślałam, że…
– Postawię go na balkonie. Nie chcę, żeby pies się zatruł – przerwała mi chłodno i zniknęła w kuchni.
Stałam chwilę jak idiotka z pustymi rękami. Piotr udawał, że nic nie słyszy, zajął się nakładaniem karpia.
– Piotrze... – zaczęłam półgłosem.
– Mamo, siadajcie już, zaraz barszcz podamy – uciął. Nie spojrzał mi w oczy.
Usiadłam. W milczeniu podzieliliśmy się opłatkiem. Edward coś mruknął, Klaudia życzyła zdrowia. Dla niej chyba to wszystko było tylko teatrem. Kiedyś Wigilia była ciepła. Dziś czułam się jak intruz. Kwiat leżał gdzieś na zimnym balkonie jak moje intencje.
Byłam w szoku
Następnego dnia, już po świętach, przypomniałam sobie, że zostawiłam u Piotra rękawiczki. Głupstwo, ale to był dobry pretekst, żeby znów ich zobaczyć. Może napięcie opadło, może Klaudia spojrzy na mnie inaczej. Może… Naiwna jestem.
Zaparkowałam pod ich blokiem i już miałam iść do domofonu, gdy coś czerwonego mignęło mi w śniegu. Podniosłam głowę. Balkon ich mieszkania. Spojrzałam w dół – nie, to nie było złudzenie.
– To niemożliwe… – szepnęłam.
Leżała tam. Moja gwiazda betlejemska. Doniczka pęknięta, ziemia rozchlapywana wokół, liście przyklapnięte, jakby już nie chciały żyć. Ktoś po prostu... wyrzucił ją przez balkon.
Wróciłam do auta z sercem jak kamień. Rękawiczki zostawiłam. Co z tego. Wieczorem nie wytrzymałam – zadzwoniłam do Piotra.
– Piotrze, widziałam dziś ten kwiat pod waszym balkonem. Czy Klaudia… naprawdę go wyrzuciła?
– Mamo, proszę… nie rób z tego afery.
– To nie o kwiat chodzi. Ona mnie nie szanuje. A ty jej na to pozwalasz.
– Klaudia jest… inna. Nie lubi sentymentalizmu. I nie chce, żebyś ją pouczała.
– Pouczała? Ja tylko…
– Mamo, daj już spokój. Proszę.
Zamknęłam oczy. Tak właśnie kończą się złudzenia.
Może mąż ma rację
Siedziałam przy kuchennym stole, obracając pusty kubek po herbacie. Edward wszedł cicho, jak zwykle, i przez chwilę tylko obserwował mnie zza framugi.
– Co się stało? – zapytał w końcu. – Znów Piotr?
Nie odpowiedziałam od razu. Wstałam, sięgnęłam do torebki, wyjęłam telefon i podałam mu go.
– Przeczytaj ostatnią rozmowę – powiedziałam krótko.
Przebiegł wzrokiem po ekranie, zmarszczył czoło, westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie.
– Basia… od lat nie chcesz tego widzieć – zaczął spokojnie. – Klaudia cię nie odrzuca. Ona po prostu nie potrzebuje matki. Ani ciebie, ani swojej.
– Ale ja tylko chciałam…
– Wiem. Ale może… może przestań walczyć o coś, czego nigdy nie było?
Poczułam, jak wszystko się we mnie cofa. Jakby Edward właśnie przyłożył mi w brzuch. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Ty też? Ty też uważasz, że jestem problemem?
– Nie, Basia. Myślę tylko, że ty próbujesz zbudować coś, co istnieje tylko w twojej głowie. Klaudia nie chce wojny. Ona po prostu cię nie potrzebuje.
– A Piotr?
– Piotr nie chce konfliktów. Nigdy nie chciał. I może czas to uszanować.
Zamilkłam. Chciałam się bronić, krzyczeć, tłumaczyć. Ale nie miałam siły. W głowie dudniły mi tylko słowa Edwarda. Wstałam i poszłam do salonu. Usiadłam w fotelu, patrząc w ciemność za oknem.
Było mi przykro
Siedziałam przy choince, w ręku obracałam starą bombkę z aniołkiem. Pamiętam, jak Piotruś ją kiedyś zbił, a potem godzinami sklejał, płacząc. Wtedy powiedział: „Mamo, ja chciałem tylko, żeby aniołek był cały, bo to nasz ulubiony, prawda?”
Cisza w domu była nie do zniesienia. Edward zamknął się w gabinecie. A ja? Ja siedziałam i myślałam. O wszystkim. O tym, jak Piotr jako chłopiec pisał mi laurki na Dzień Matki. Jak tulił się do mnie, gdy miał gorączkę. Jak mówił: „Mamo, nikt nie piecze takich pierników jak ty”.
A teraz… teraz nie potrafił powiedzieć żonie: „Zachowałaś się nie w porządku wobec mojej mamy.”*Nie miał odwagi? Czy po prostu już mu nie zależało?
Łzy spływały mi po policzkach. Nie chciałam ich. One same się cisnęły.
– Nie chcę być tą nachalną teściową z kawałów – powiedziałam do pustego pokoju. – Ale nie chcę też zniknąć z życia mojego syna.
Podniosłam się, podeszłam do komody i sięgnęłam po telefon. Otworzyłam okno wiadomości do Klaudii. Siedziałam tak dobre dziesięć minut, zanim w końcu napisałam: „Czy możemy się spotkać na kawę? Chcę tylko porozmawiać.”
Nie liczyłam na cud. Nie liczyłam już na nic. Ale potrzebowałam zamknąć to wszystko – raz i porządnie. Wysłałam wiadomość i natychmiast odłożyłam telefon. Jeśli nie odpowie, to przynajmniej będę wiedziała, że próbowałam. I że nie muszę już walczyć.
Próbowałam dogadać się z synową
Spotkałyśmy się w małej kawiarni na osiedlu. Przyszłam chwilę wcześniej. Usiadłam przy oknie, żeby mieć gdzie uciec wzrokiem, gdy zrobi się niezręcznie. Klaudia weszła punktualnie, bez uśmiechu, bez zbędnych gestów. Usiadła naprzeciwko mnie, jakby przyszła na rozmowę służbową, a nie rodzinne spotkanie.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziałam cicho.
– Nie przyszłam się kłócić – odparła od razu.
– Ja też nie. Nie po to napisałam. Chciałam tylko... zrozumieć.
Klaudia milczała przez chwilę, po czym westchnęła.
– Nie zrozumiesz mnie. Nigdy. Ale wiem, że nie robisz tego pani specjalnie.
– To powiedz mi, Klaudio... powiedz mi prawdę. Dlaczego mnie nie chcesz? Co zrobiłam?
Spojrzała na mnie po raz pierwszy od wejścia. Bez agresji. Ale też bez ciepła.
– Bo ciągle próbujesz coś naprawiać, kiedy ja nawet nie czuję, że coś jest popsute. Nie jestem twoją córką. I nie szukam matki. A ty za bardzo chcesz się przypodobać.
Zabolało. Ale zrozumiałam.
– Nie musimy być sobie bliskie. Nie oczekuję tego. Ale chciałabym... być kimś dobrym. Choć trochę. Czasem.
Klaudia znów zamilkła. Zamieszała łyżeczką w kawie, nawet nie patrząc.
– Nie wiem, czy potrafię to ci dać.
Nie obiecywała nic. I może dobrze. Nie czułam ulgi, nie czułam bliskości. Może tak właśnie między nami będzie już zawsze.
Barbara, 59 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż dał teściowej luksusową błyskotkę na święta. Chyba nie byłam tak grzeczna jak ona, bo dostałam tanią patelnię”
- „Kiedy zgubiłem zwycięski kupon, byłem pewny, że kasa przepadła. A jednak znalazł się ktoś uczciwy”
- „Syn pamięta o mnie tylko od święta. Zamiast zapytać, jak się mam, jedynie węszy, czy spisałem już jakiś testament”

