Reklama

Nie lubię jesieni. Zimno, buro, ciemno. A Wszystkich Świętych to już w ogóle – obowiązek, nie wzruszenie. Zresztą – kto się teraz wzrusza? Wszystko na pokaz. Największe znicze, najdroższe wieńce, chryzantemy, które potem walają się po cmentarzu jak śmieci.

Po co dużo wydawać?

Nie. Ja już od dawna podchodzę do tego inaczej. Może to kwestia tego, że sama muszę się ze wszystkim liczyć. Że mój budżet to nie studnia bez dna. Wieńce za 300 złotych? Na groby ludzi, którzy nie zobaczą tych kwiatów? Którzy kochali mnie, gdy żyli, ale teraz? Czy naprawdę trzeba robić im wystawkę?

Kupiłam wieniec za 50 zł. Skromny, ale ładny. Dla mnie – wystarczający.

– A co ci znowu teściowa wymyśliła? – zapytała Basia, kiedy siedziałyśmy przy kawie dzień przed wyjazdem na cmentarz.

– Jeszcze nic, ale już czuję, że będzie awantura – odpowiedziałam, wzdychając. – Zobaczy ten wieniec i dostanie białej gorączki. Bo przecież „u sąsiadki to taki piękny był, z kokardami...”.

Basia uniosła brew.

– A ty co, masz z nią konkurs? Przypnij jej metkę z ceną, może się odczepi.

Pokręciłam głową. Nie rozumiała. Basia miała normalną teściową – złośliwą, ale z dystansem. Moja? Moja to jak kontrola z sanepidu. Zawsze znajdzie, do czego się przyczepić. A od kiedy Marian – jej świętej pamięci mąż – odszedł, to już całkiem zwariowała na punkcie grobu. Marmur z Włoch, najdroższe kwiaty itd.. Tomek, mój mąż, oczywiście milczał. Zawsze milczy. Nawet jak jego matka traktuje mnie jak piąte koło u wozu. A ja? Ja coraz częściej mam ochotę rzucić tym wszystkim. Ale wciąż się łudzę, że może jeszcze się jakoś dogadamy.

Teściowa miała pretensje

Szliśmy wolno, ale dostojnie. Jakbyśmy nieśli nie wieniec, a jakiś święty relikwiarz. Tomek niósł znicze, ja – mój „żałosny” wieniec za pięć dych, który kupiłam z bólem serca i poczuciem, że na więcej nas po prostu nie stać. I tak byłam z siebie dumna, że nie wzięłam najtańszego. Jeszcze wczoraj liczyłam rachunki, żeby zmieścić się w budżecie do pierwszego.

Przy grobie już stała teściowa. W beżowym płaszczu, z beretem pod kolor. Królowa cmentarza. Pomnik był wypucowany jak lustro, znicze ustawione równo, kwiaty jak z katalogu. Tylko cienie pod oczami zdradzały, że nie wszystko u niej idealne. Ale prędzej połknie te róże, niż się do tego przyzna.

Spojrzała na mój wieniec, zanim zdążyłam go dobrze położyć.

– Naprawdę, Kasiu? – powiedziała z lekkim uśmiechem, który przypominał bardziej grymas niż życzliwość. – Pięćdziesiąt złotych? Przecież to wygląda jak z kiosku. Nie wstyd ci?

Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszyscy na cmentarzu przystanęli. Nawet wiatr ucichł.

– Mamo... – zaczął Tomek, ale urwał. Jak zwykle.

– Liczyłam się z kosztami – odparłam, głos mi zadrżał. – Nie każdego stać na wystawę jak z telewizji.

– Ale to nie chodzi o wystawę – prychnęła Irena. – To kwestia szacunku. Takie coś? Na grób ojca?

Patrzyłam na nią, a we mnie coś pękało. Nie przez ten wieniec. Przez lata takich słów. Takiego patrzenia z góry.

– Może i tanie – powiedziałam cicho – ale od serca. A nie na pokaz.

Nie odpowiedziała. Odwróciła się na pięcie i zaczęła poprawiać znicze, jakby właśnie wygrała.

Lepiej to przemilczeć

– To serio nic cię nie ruszyło? – zapytałam wieczorem, kiedy Tomek wycierał talerze po kolacji. – Nic? Ani jedno słowo?

– Kasiu, daj spokój... – westchnął, nie patrząc na mnie. – Wiesz, jaka mama jest. Lepiej to przemilczeć.

– Przemilczeć?! – rzuciłam ściereczkę na blat. – Ona mnie upokorzyła przy całej rodzinie! Ja tam stałam jak głupia, z tym cholernym wieńcem, a ty jak zwykle... cisza.

– Nie chciałem dolewać oliwy do ognia – powiedział cicho. – Przecież by się zrobiła jeszcze większa awantura.

– Większa niż „wstyd ci, Kasiu”? – uniosłam brwi. – Cudownie. Czyli twoje kryterium to: czy matka drze się już wystarczająco głośno, żeby warto było zareagować?

Tomek wytarł ręce i usiadł przy stole. Zmęczony. Zrezygnowany. Jakby to on był ofiarą.

To tylko kwiaty – wymamrotał. – Nie przesadzaj.

– Nie chodzi o wieniec! – krzyknęłam. – Chodzi o szacunek! O to, że twoja matka nigdy mnie nie traktowała poważnie. Zawsze jestem dla niej tą biedną dziewuchą z kredytem i łapiącą promocje w dyskoncie. A ty? Jak dziecko – cicho, żeby nie urazić mamusi.

W kuchni zapanowała cisza. Tak głęboka, że słyszałam tykanie zegara. I swoje własne serce, bijące szybciej niż zwykle.

– Przepraszam – powiedział po chwili. – Nie umiem z nią walczyć. Ale... nie chcę, żebyśmy się przez nią kłócili.

Pokręciłam głową. Już nie miałam siły się złościć. Było mi tylko cholernie przykro.

– Wiem – szepnęłam. – Ale wiesz, Tomek... czasem jak milczysz, to czuję się, jakbym walczyła o nas zupełnie sama.

Zrobiło mi się przykro

Po prostu poszłam po śmietanę do sklepu pod blokiem Ireny. Na jej klatce, przy drzwiach wejściowych, stała sąsiadka, ta wiecznie wszystko-wiedząca Gienia z trzeciego piętra. A obok – moja teściowa. Elegancka, spięta, jak zawsze. Rozmawiały półgłosem, ale akurat musiałam przejść obok.

– Mówię ci, Gieniu – mówiła Irena – ta Kasia to dziewucha bez klasy. Żałuje na wszystko. Nawet na porządny wieniec. Gdyby mój Marian widział, co jego synowa położyła na grobie... w grobie by się przewrócił!

– Oj, Irenko... – zarechotała Gienia. – Ty to masz ciężko z tą swoją rodziną.

– Mój Tomek zasługuje na kogoś lepszego – dodała Irena chłodno. – Ale on zawsze był miękki. Dał się złapać, to teraz siedzi z tą biedą i udaje, że wszystko jest dobrze.

Zamrugałam. Coś mi zaschło w gardle. Stałam tam kilka sekund, nie mogąc się ruszyć. A potem… odwróciłam się i poszłam. Nie do sklepu. Do domu. Ze ściśniętym żołądkiem i oczami pełnymi łez, których nie pozwoliłam wypłynąć. Wieczorem siedziałam przy stole i patrzyłam w telefon. Miałam ochotę do niej zadzwonić i powiedzieć, co o niej myślę. Ale nie zrobiłam tego. Zrobiłam coś innego. Napisałam Tomkowi wiadomość: „Na niedzielny obiad nie idę. Mam dosyć bycia popychadłem.”

Nie odpisał.

Nie wiedziałam, co robić

Siedziałam u Basi na kanapie, trzymając w ręku kubek herbaty, który parzył mnie w palce. Ona milczała, słuchała, tylko czasem przytakiwała głową. Powiedziałam jej wszystko. O słowach Ireny, o tej scenie przy grobie, o Tomku, który znowu udawał, że nie widzi.

– I tak się czuję, jakbym była nikim – dokończyłam. – Jakby moje starania, oszczędzanie, liczenie każdego grosza nie miało żadnego znaczenia.

Basia w końcu się odezwała:

– Kasiu... ty przez lata udajesz przed sobą, że nie masz z nią problemu. Że można z Ireną żyć, byle jej nie prowokować. Ale ona cię nie szanuje. Nigdy nie szanowała. I nie będzie. Bo wie, że możesz to łyknąć. Że zaciskasz zęby i dalej pieczesz ciasta na święta, mimo że cię traktuje jak służącą.

– A co mam zrobić? Zerwać z nią kontakt?

– Postawić granice. To jest jedyne, co możesz zrobić. Albo ją zatrzymasz tam, gdzie jest jej miejsce, albo zje cię do końca.

Pokiwałam głową, ale nie potrafiłam odpowiedzieć. Zamiast tego spojrzałam przez okno na sąsiedni balkon, gdzie ktoś wieszał pranie. Zwykłe życie. Tylko czemu moje było takie... upokarzające?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i przypominały mi się wszystkie sytuacje. Jak Irena mówiła, że nasz prezent ślubny „trochę ubogi, jak na ślub w rodzinie”, jak na chrzcinach naszego dziecka narzekała, że „ciasto z marketu czuć na kilometr”.

Zawsze coś było nie tak. Zawsze ja byłam nie tak. Ale najgorsze było to, że Tomek nigdy nie stanął po mojej stronie.

Byłam uparta

W sobotę mąż pojechał do teściowej i został na noc. W niedzielę, o 12 telefon zadzwonił.

– Kasiu, gdzie jesteś? Mama zrobiła rosół. – głos Tomka był jak zawsze – spokojny, jakby nie wydarzyło się zupełnie nic.

– Nie będzie mnie. Dzieci też – odpowiedziałam twardo. – I nie będzie mnie na następnych obiadach. Nie mam już siły udawać.

– Ale… to tylko obiad, nie przesadzaj – jęknął.

– Nie, Tomek. To nie jest tylko obiad. To są lata ignorowania. Lata, kiedy twoja matka wchodziła mi z butami w życie, a ty tylko siedziałeś i patrzyłeś w talerz.

Cisza.

– Dobrze. To powiedz jej sama – powiedział i... rozłączył się.

Pięć minut później telefon zadzwonił ponownie.

– Kasiu, to ja – Irena. – Co to za fochy? Ty się obrażasz o kwiatki? Serio?

Pokłóciłyśmy się

Zamknęłam oczy. Wzięłam głęboki oddech.

– Nie chodzi o kwiaty. Chodzi o to, że od lat mnie upokarzasz. Nigdy nie powiedziałaś nic miłego. Zawsze coś nie tak. A teraz jeszcze przy obcych mówisz, że nie jestem godna swojego męża?

– A bo może nie jesteś? – wypaliła bez wahania. – Tomek miał tyle dziewczyn, a wybrał ciebie, no cóż… nie każdy mężczyzna ma szczęście.

Poczułam, jak łzy pieką mnie pod powiekami. Ale nie dałam im wypłynąć.

– Dość. – powiedziałam. – Od dziś nie będę się już starać. Nie będę piec serników na święta, znosić krzywych spojrzeń i patrzeć, jak traktujesz mnie jak służącą. Masz swoje standardy, to szukaj sobie innej synowej.

– No i brawo, jaka odważna się nagle zrobiłaś – prychnęła. – Tylko uważaj, żebyś męża nie straciła.

– Jeśli miałabym stracić go przez to, że postawiłam granice... to może nigdy go tak naprawdę nie miałam.

Rozłączyłam się. Ręce mi drżały. Ale byłam spokojna. Po raz pierwszy – naprawdę spokojna.

Katarzyna, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama