Reklama

Nigdy nie sądziłam, że będę tą matką, która liczy każdą złotówkę przed świętami. Że stanę przed wyborem: rachunek za prąd czy prezenty dla dziecka. Ale życie lubi weryfikować nasze wyobrażenia. Mam syna, dziewięcioletniego Antka, i dla niego chciałam zrobić święta, które zapamięta na całe życie. Takie, które zmyją z pamięci zeszłoroczne, smutne, z parówkami zamiast barszczu i plastikową choinką.

– Mamo, a może w tym roku będą prawdziwe święta? Z choinką, prezentami i kolędami? – zapytał któregoś wieczoru, z nadzieją w oczach, która ścisnęła mnie za gardło.

– Oczywiście, że będą – uśmiechnęłam się, jakbym miała w banku milion, nie kilkanaście złotych.

Wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko. Nawet jeśli miałabym to wszystko potem spłacać przez kolejne miesiące – mój syn choć raz poczuje magię świąt.

Święta miały być idealne

Zaczęłam od choinki. Prawdziwej, pachnącej, takiej, jaką pamiętałam z dzieciństwa. Kupiłam ją na targu od starszego pana z brodą – wyglądał jak święty Mikołaj na emeryturze.

– Piękny wybór, proszę pani – powiedział z ciepłym uśmiechem, jakby widział we mnie coś więcej niż zmęczoną kobietę z oczami podkrążonymi od pracy i nieprzespanych nocy.

Potem zamówiłam catering. Barszcz, pierogi, karp, makowiec. Drogo, ale pomyślałam: raz w roku. Kiedy przyniosłam do domu katalog z potrawami, Antek aż zapiszczał z radości.

Mamo, to wygląda jak w reklamie!

W centrum handlowym przepchnęłam się przez tłum ludzi z siatkami jak worki Świętego Mikołaja. Kupiłam synowi wymarzone klocki Lego, grę na konsolę, nowe kapcie ze Spider-Manem. I jeszcze dla siebie: czerwoną sukienkę, której nie powinnam była nawet przymierzać.

– Karola, zwariowałaś? – Marta spojrzała na mnie z niedowierzaniem, gdy opowiedziałam jej o wydatkach przy kawie.

– Przestań. To dla Antka. Należy mu się.

– Ale tobie też się coś należy. Na przykład stabilność.

Marta, nie psuj mi nastroju. Święta mają być piękne.

Chciałam, żeby choć przez chwilę tak wyglądało moje życie – jak z Instagrama. Kolorowe, ciepłe, idealne. I wtedy jeszcze nie wiedziałam, że każda dekoracja ma swój rachunek. I to dosłownie.

Przestraszyłam się

Święta minęły tak jak chciałam. Drugiego stycznia zrobiłam sobie kawę i usiadłam do komputera. Po świętach zostały puste pudełka, lampki zwisające smętnie z parapetu i uśmiechy Antka na zdjęciach. Kliknęłam ikonę banku. Saldo: 200 zł. Zerknęłam na historię. Limit wykorzystany.

I wtedy przyszła wiadomość e-mail – „Faktura za energię elektryczną – termin płatności: 20 stycznia. Kwota do zapłaty: 219,63 zł”.

Przestałam oddychać. Nie było z czego zapłacić.

– Mamo, dzieci się śmiały w szkole, że mam kurtkę po kimś – powiedział tego dnia Antek, wkładając z trudem za mały rękaw.

Zamiast zapytać, czy bardzo mu dokuczali, zaczęłam:

– Kupię ci nową. Taką, jaką tylko będziesz chciał.

– Ale przecież mówiłaś, że nie mamy pieniędzy…

– Mówiłam tak? – zaśmiałam się nerwowo. – Oj, coś mi się musiało pomylić.

Z każdą minutą czułam narastający ciężar. Kiedy włączyłam światło w kuchni, coś we mnie drgnęło. Już nie widziałam ozdób, tylko rachunek. Każda świecąca lampka była teraz cyferką na fakturze. Usiadłam na podłodze i po raz pierwszy naprawdę się przestraszyłam.

Sama jestem sobie winna

Siedziałam przy kuchennym stole w grubym swetrze, bo kaloryfery grzały na pół gwizdka. Rachunki rosły, a żałosna kwota na koncie wciąż była taka sama. Do wypłaty jeszcze daleko. Patrzyłam w ekran telefonu jak na wyrok. Co ja sobie myślałam w grudniu? Teraz te wspomnienia kosztowały mnie spokój.

Lodówka była prawie pusta. Zostało mleko, margaryna i dwa jajka. Na kartce przyczepionej magnesem widniała lista: chleb, makaron, proszek do prania, papier toaletowy. Wszystko, czego potrzebowałam. I nic, na co mogłam sobie pozwolić.

Antek siedział na dywanie i składał puzzle. Jeszcze nie pytał, co dziś na obiad. Nie wiedziałam, co mu odpowiem, jak zapyta.

Spojrzałam na regał z dekoracjami – renifer ze świecącym nosem, świąteczny wianek, który kupiłam „na promocji”, i ta idiotyczna bombka z napisem „Magia zaczyna się od Ciebie”. Prychnęłam pod nosem. Magia się skończyła. Zostały tylko rachunki i wstyd. Wzięłam głęboki oddech. Musiałam wymyślić coś, zanim zaczną się pytania.

Musiałam pożyczyć kasę

Marta nie zdążyła nawet zamknąć drzwi, kiedy wpadłam do jej mieszkania z rozmazanym tuszem i oczami jak u sowy.

Wyłączą mi prąd – wypaliłam. – A ja nie mam z czego zapłacić. Kupiłam Antkowi wszystko, co chciał. I teraz…

– Siadaj – przerwała spokojnie. – Mów po kolei.

Wyrzuciłam z siebie wszystko. Marta słuchała uważnie. Potem wstała, nalała nam herbaty i powiedziała spokojnie:

– Karola, ty nie robiłaś świąt dla Antka. Ty je robiłaś dla siebie. Bo myślałaś, że jak będzie błysk i ciepło, to nie będziesz czuć, że jesteś samotna.

– Co ty wygadujesz? – żachnęłam się.

– Prawda boli? – uśmiechnęła się krzywo. – Od dwóch lat próbujesz zakleić dziurę w sercu. A twoje dziecko… ono potrzebuje matki. Nie cudów.

Zamilkłam.

– Ty w ogóle siebie słyszysz? – ciągnęła. – Próbujesz udowodnić światu, że jesteś silna. Że dasz radę. Że po rozwodzie wszystko gra. Ale przecież wiesz, że nie gra, Karola. I nie musi. Masz prawo być zmęczona. Masz prawo nie ogarniać.

Patrzyłam na nią i po raz pierwszy nie miałam siły się bronić.

Daj mi numer konta – powiedziała w końcu. – Pożyczę ci. Ale obiecaj jedno: przestaniesz robić z życia reklamę.

A ja, z tą herbatą w dłoniach, nagle naprawdę poczułam się jak ktoś, kto może jeszcze coś zmienić.

Mam nauczkę

Na drugi dzień przelała mi pieniądze. Opłaciłam rachunek. Wieczorem żarówka w kuchni rozbłysła, a ja poczułam ulgę. Po prostu usiadłam przy stole i popłakałam się po cichu.

Potem zrobiłam coś, czego nie robiłam od dawna – otworzyłam szafkę z gratami. Wyciągnęłam kilka dekoracji, które kupiłam pod wpływem impulsu, część prezentów. Wrzuciłam wszystko na popularny portal sprzedażowy. Chwilę się wahałam. Czy to nie wstyd? Ale wstyd to obiecywać dziecku świat, na który cię nie stać.

Sprzedałam to, co było zbędne. Antkowi zostawiłam najważniejsze – klocki i grę.

– Mamo, a czemu choinka taka pusta? – zapytał Antek, patrząc na drzewko.

– Bo mniej znaczy więcej – odpowiedziałam, głaszcząc go po włosach. – Ale wiesz, co tu jest najcenniejsze?

– Co?

– Ty.

Uśmiechnął się i przytulił.

– Wolę cię taką niż tę ze świątecznych reklam. One są sztuczne. Ty jesteś prawdziwa.

I wtedy, po raz pierwszy od dawna, poczułam, że może jeszcze coś mi się uda. Że nie muszę być idealna. Wystarczy, że jestem.

Karolina, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama