„Kumpel z liceum kompletnie zawrócił mi w głowie. Ja liczyłam na wielką miłość, on na łatwą kasę”
„Nie chciałam robić dramatu. Tłumaczyłam sobie, że każdy może mieć gorszy czas. Ale potem zaczęły przychodzić listy. Jeden, drugi... trzeciego już nie udało mu się przechwycić. Otworzyłam kopertę, zanim wrócił”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że na zjazd absolwentów pójdę po coś więcej niż na wspominki i lampkę wina. A jednak los mnie trochę zaskoczył. Wśród siwiejących włosów i wylewających się brzuchów, Bartek wyglądał jak z reklamy luksusowej wody kolońskiej. Ubrany w idealnie skrojony garnitur, z zegarkiem, który pewnie kosztował więcej niż moje miesięczne zarobki, z nonszalanckim uśmiechem na twarzy.
—Agnieszka? Nie wierzę... dalej masz takie same oczy. — Uśmiechnął się, a mnie aż przeszły ciarki.
W liceum był taki... zwyczajny. Raczej cichy, wiecznie z nosem w książkach. Teraz emanował pewnością siebie, a ja... bardzo zazdrościłam mu tej energii, a może nawet jej pożądałam. Rozmawialiśmy godzinami o tym, jak życie potrafi człowieka przetrzepać. O tym, że nie zawsze wszystko wychodzi i że nie warto być samemu.
— Miałem rozwód. Straciłem czas, ale przynajmniej wiem teraz, czego chcę — powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
A ja mu uwierzyłam. Potem wszystko potoczyło się szybko. Kolacje, weekendy u mnie, jego szczoteczka w mojej łazience.
– To tylko na chwilę — tłumaczył się, gdy przywiózł walizkę. Moment później płaciłam już rachunki za nas dwoje. I byłam zakochana jak idiotka.
Zaczęłam planować
Zamieszkał u mnie niby tymczasowo, do czasu aż znajdzie coś swojego. Najpierw zjawiał się z torbą na laptopa, potem zostawił u mnie sweter, aż pewnego wieczoru wparował z walizką, jakby właśnie wracał z lotniska.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, kotku — rzucił w progu i ucałował mnie w czoło, jakbyśmy byli razem od dłuższego czasu. — Z właścicielem mieszkania coś się pokomplikowało, muszę się wyprowadzić.
Nie zapytałam, co się dokładnie pokomplikowało. Byłam zbyt zajęta tym, że mój ukochany facet chce ze mną mieszkać. Po tylu latach samotności... Uśmiechałam się jak głupia, nosząc jego koszule z pralki do suszarki.
Na początku było cudownie. Gotował dla mnie kolacje, masował mi stopy, gdy wracałam zmęczona z pracy. Zasypywaliśmy się buziakami w kuchni, a sąsiedzi pewnie przewracali oczami. Nocami robił się czuły i rozbrajająco szczery. Mówił, że nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze.
— Jesteś najcudowniejszą kobietą, z jaką miałem do czynienia w życiu — szeptał mi do ucha, gdy wtulał się we mnie nad ranem.
Powoli zaczęłam planować przyszłość. Szukałam wspólnej kanapy, wymyślałam, jak urządzić balkon. Zastanawiałam się, czy chciałby mieć dzieci. Albo chociaż psa.
Nie chciałam robić dramatu
Zaczęłam się orientować, że coś jest nie tak, kiedy po raz trzeci z rzędu wrócił z „rozmowy biznesowej” z pustymi rękami i tłumaczeniem, że „to jeszcze nie ten deal”.
— Ale nie martw się, kochanie, wszystko mam pod kontrolą — zapewniał z uśmiechem, całując mnie w czoło.
Znałam ten uśmiech. Przekonywał mnie do wszystkiego: do życia razem, do płacenia rachunków, do kupowania lepszej kawy, „bo przecież na to zasługujemy”.
Zauważyłam, że nie wychodzi do pracy. Wcześniej mówił, że „prowadzi coś zdalnie”, ale nawet nie udawał, że coś robi. Przeglądał YouTube, leżał na kanapie i zamawiał sushi. Gdy zapytałam o firmę, machnął ręką.
— Kochanie, teraz wszystko się rozgrywa na telefonach. To nie są czasy, że się chodzi do biura — rzucił, nie odrywając wzroku od serialu.
Nie chciałam robić dramatu. Tłumaczyłam sobie, że każdy może mieć gorszy czas. Ale potem zaczęły przychodzić listy. Jeden, drugi... trzeciego już nie udało mu się przechwycić. Otworzyłam kopertę, zanim wrócił.
Komornik. Dług na kilkadziesiąt tysięcy. Imię i nazwisko Bartka, pełne dane, sprawa alimentacyjna. Przeczytałam dwa razy, zanim uwierzyłam. Miał dziecko i nie płacił na nie od miesięcy.
Kiedy wszedł do mieszkania, siedziałam przy stole z listem w ręce. Serce tłukło mi się w piersi, a ręce się trzęsły.
— Bartek. Co to, do cholery, jest?
Było mi niedobrze
— To nie tak, jak myślisz — zaczął od razu, nawet nie patrząc na pismo w mojej ręce.
— A jak niby? — warknęłam. — Bo wygląda to dokładnie tak, jak myślę: że jesteś zadłużony, masz dziecko i nic mi o tym nie powiedziałeś!
— Agnieszka, spokojnie... — Wyciągnął rękę, jakby chciał mnie uspokoić. — Nie chciałem cię obciążać. Myślałem, że sam to ogarnę.
Parsknęłam gorzkim śmiechem.
— Sam to ogarniesz, leżąc na mojej kanapie, jedząc moje jedzenie i robiąc zakupy na moją kartę?
Pierwszy raz się zawahał, a jego maska zaczęła pękać.
— Dobra, nie jestem święty — powiedział w końcu. — Pracy teraz faktycznie nie mam, ale wiesz, jak ciężko jest na rynku. Po rozwodzie wszystko się posypało. Straciłem firmę, klienta, znajomości. Szukałem... bliskości.
— Bliskości?! — wybuchłam. — Szukałeś sponsorki, nie kobiety!
— Ej, przestań, to nie tak! — Zrobił krok w moją stronę. — Przecież mnie kochasz. Wiem, że tak. I ja też cię kocham. To wszystko tylko... kwestia czasu. Jak już wszystko się unormuje, będzie jak dawniej.
Usiadł obok. Próbował mnie objąć, ale odsunęłam się gwałtownie. Było mi niedobrze. Dosłownie. Bo zaczynałam rozumieć, że nic się nie „unormuje”. On nie miał planu na życie. Miał tylko mnie: moje pieniądze, mój dach nad głową i jedną wielką grę w „idealnego faceta”. A ja właśnie miałam przestać w nią grać.
Wzięłam głęboki wdech
Od tamtej rozmowy chodziłam po mieszkaniu jak w transie. Bartek próbował zachowywać się normalnie. Rano robił jajecznicę, wieczorem nalewał mi wina, mówił, że wszystko będzie dobrze. Ale ja już nie słuchałam. Patrzyłam, obserwowałam i liczyłam, ile mnie kosztuje jego „tymczasowość”.
Zaczęłam dyskretnie przeglądać jego rzeczy. W schowku odnalazłam nieopłacone faktury, umowy, wezwania. A potem... notatnik. Na pierwszej stronie była lista: wydatki, które ja pokrywam. Czynsz, prąd, jedzenie, telefon, paliwo. I na końcu: „Plan na marzec — rozmowa o spłacie długu. Zagrać na emocjach”.
Zamarłam. To nie był przypadek, tylko plan. Ja jako plan awaryjny, rezerwuar gotówki, a zarazem miękka kanapa do przetrwania ciężkiego czasu.
W tym samym tygodniu poprosił mnie o pomoc. Chciał, żebym pożyczyła mu pieniądze na spłatę „zaległych zobowiązań”.
— Tylko dwanaście tysięcy — mówił z uśmiechem. — Dzięki temu zamknę temat alimentów i wreszcie zaczniemy z czystą kartą.
Prawie kliknęłam „zatwierdź przelew”. Prawie. W ostatniej chwili coś mnie tknęło. Zatrzymałam się. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na jego twarz. Wcale nie wyglądał na zdenerwowanego. Był zrelaksowany. Jakby wiedział, że już mnie ma.
Wstałam bez słowa i wyszłam do łazienki. Zamknęłam się od środka i oparłam czoło o zimne lustro.
— Co ty robisz, dziewczyno? — wyszeptałam do siebie. — Obudź się.
I wtedy zapadła decyzja.
Zrozumiał, że to koniec
Następnego dnia wróciłam do domu wcześniej. Bartek jak zwykle leżał na kanapie z laptopem na kolanach. Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu. Nie zauważył mnie. Na uszach miał słuchawki — słuchał jakiegoś podcastu o inwestowaniu.
— Bartek — powiedziałam spokojnie. — Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z teatralnym westchnieniem.
— Słucham, pani prokurator.
— Chcę, żebyś się wyprowadził — zażądałam. — Dzisiaj.
Początkowo myślał, że żartuję. Nawet parsknął śmiechem. Ale kiedy nie odpowiedziałam, zmienił ton.
— Co ci znowu odbiło? — rzucił. — Przecież cię kocham. Mamy wspólne plany!
— Nie mamy nic wspólnego, Bartek — powiedziałam spokojnie. — Ja płacę, ty bierzesz. Koniec gry.
— To przez te głupie alimenty?! — Podniósł głos. — Przecież mówiłem, że to przeszłość. Że chcę z tobą nowego życia!
— Nowe życie? — spojrzałam na niego z politowaniem. — Ty nie chcesz nowego życia. Ty chcesz życia na mój koszt!
— Jesteś okrutna — warknął. — Wyrzucasz mnie na bruk, jakbym był nikim.
— Nie jestem twoją matką ani twoim bankiem — zauważyłam. — Spakuj się. Daj mi znać, kiedy wyjdziesz. Nie chcę być w mieszkaniu, kiedy będziesz wynosił swoje rzeczy.
Nie próbował mnie zatrzymać. Zrozumiał, że to koniec. Wyszedł jeszcze tego samego wieczoru.
Najważniejsze to kochać siebie
Przez kilka dni po jego wyprowadzce miałam wrażenie, że coś we mnie umarło. Ta naiwna część mnie, która chciała wierzyć, że miłość zawsze jest szczera, nie pozwalała mi spać spokojnie. Wciąż jeszcze wydawało mi się, że jak ktoś mówi „jesteś wyjątkowa”, to naprawdę tak myśli. Że nie trzeba się bać, kiedy wpuszcza się kogoś do swojego życia.
Zamówiłam nowe zamki, zmieniłam hasło do Wi-Fi, posprzątałam szafę, w której jeszcze pachniało jego perfumami. Kupiłam nowe pościele — takie w jasne kwiaty, jak lubię. Trochę jakbym próbowała zmyć z siebie jego obecność. I zmywałam ją uparcie, kawałek po kawałku.
Telefon czasem dzwonił. Nie odbierałam. Raz Bartek zostawił mi wiadomość głosową.
— Wiem, że cię zawiodłem. Ale wiesz, że się starałem... Po prostu... Nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć sam. Gdybyś kiedyś... — Dalej nie słuchałam. Skasowałam nagranie.
Nie chciałam, żeby wracał. Nie potrzebowałam jego żalu. Potrzebowałam siebie.
Któregoś dnia usiadłam na balkonie z kubkiem herbaty i poczułam coś, co przez długi czas było mi obce — spokój. Nikt nie siedział obok. Nikt nie oczekiwał, że uratuję mu życie. I wieczorem po raz pierwszy od miesięcy zasnęłam, nie myśląc o tym, czy ktoś mnie kocha. Bo zaczęłam rozumieć, że najważniejsze to kochać siebie. I nigdy więcej nie pozwolić, by ktoś organizował sobie życie moim kosztem.
Agnieszka, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie mam szczęścia do kobiet, bo wszystkie z domu wyjeżdżają nogami do przodu. Już 3 raz zostałem wdowcem”
- „Nie mogę się doczekać, gdy wreszcie zostanę babcią. Tymczasem moja córka woli traktować psa jak dziecko”
- „Siostra ujawniła w internecie mój największy sekret. Teraz wstyd mi wyjść z domu nawet do sklepu”

