„Ktoś zbezcześcił grób teścia, a teściowa oskarżyła mnie. Nie mogłam uwierzyć w to, kto naprawdę był winny”
„Nie dawało mi spokoju to, co się stało. Leżałam całą noc i przewracałam się z boku na bok. W głowie krążyło mi tysiąc myśli: czy ktoś naprawdę mógł rozwalić ten wieniec? A jeśli tak – to po co? Dla zabawy? Z zazdrości? Kto? Musiałam poznać prawdę”.

- Redakcja
Mam 32 lata i pewną wyjątkową zdolność: potrafię znaleźć się w centrum afery, nawet jeśli niczego złego nie zrobiłam. A może raczej: zwłaszcza wtedy, kiedy niczego nie zrobiłam. Mam męża – Michała. Od siedmiu lat jesteśmy razem, od czterech po ślubie. Kocham go, naprawdę. Ale jest jeden drobny szczegół, który komplikuje naszą sielankę: jego matka, Grażyna. Kobieta z epoki PRL-u. Wszystko musi mieć zaplanowane, skontrolowane i zrobione po jej myśli. A jeśli coś pójdzie nie tak? Winna zawsze jest jedna osoba. Zgadnijcie, kto.
Nie jestem w jej oczach wystarczająco czuła, ani kobieca, ani – to jej ulubione – „życiowa”. W praktyce oznacza to, że nie kroję ogórków tak cienko jak ona, nie noszę beżowych garsonkowych kompletów i nie wiem, ile kosztuje paczka podrobów w markecie. Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Mimo wszystko raz w roku zaciskam zęby i jadę z Michałem na cmentarz, gdzie leży jego ojciec – mąż Grażyny. Rocznica jego śmierci to dla niej święto większe niż Boże Narodzenie. Dekoruje grób jak ołtarz, składa wieńce jakby to był konkurs florystyczny. I każdemu opowiada, jak bardzo cierpi – nawet ludziom, którzy przyszli odwiedzić swoje groby, nie jej męża.
W tym roku miało być spokojnie. Kupiłam znicz, wybrałam czarny płaszcz – żeby nie było, że jestem niestosowna – i powiedziałam sobie: „Natalia, dasz radę. Przeżyjesz to bez zgrzytu”. Tylko że nie przewidziałam jednego. Czegoś, co przewróciło wszystko do góry nogami, rozpętało rodzinną wojnę i niemal zrujnowało mój związek. Co to było? Wieniec na grób.
Oskarżyła mnie przy wszystkich
Wiedziałam, że będzie zimno, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Ziąb wciskał się w palce i kark, a teściowa – jak to ona – oczywiście już stała przy grobie. W szarym płaszczu, obowiązkowej czarnej apaszce i minie, jakby za chwilę miała rzucić klątwę na cały świat.
Zobaczyła mnie.
– A ty to masz tupet – powiedziała z takim spokojem, że już wiedziałam, że za chwilę się zacznie.
– Dzień dobry – odpowiedziałam, próbując udawać, że nie czuję tej pasywno-agresywnej nutki w jej głosie. Ale wtedy zauważyłam coś dziwnego.
Kilka metrów od grobu, przy ścieżce, leżał wieniec. Albo raczej: to, co z niego zostało. Kwiaty były porozrzucane, gałązki podeptane, kokarda w błocie. I tylko na skrawku widać było wypisane złotym flamastrem litery: „Pamięci ukochanego męża – żona”.
– Co się stało? – zapytałam szczerze zdziwiona.
– Nie udawaj! – wrzasnęła nagle teściowa. – Doskonale wiesz, co zrobiłaś!
– Przepraszam bardzo?
– To ty to zrobiłaś! Przyszłaś tu przede mną, rozerwałaś mój wieniec i rzuciłaś go w błoto jak śmiecia! – Jej głos był już nie tylko podniesiony. Był teatralny. Żałobny dramat na pełnym ogniu.
– Pani chyba żartuje. Ja to pierwszy raz widzę! – Odsunęłam się krok do tyłu. Nie wiedziałam, co bardziej mnie zaskakuje: to, że oskarża mnie o coś tak absurdalnego, czy to, że wygląda, jakby naprawdę w to wierzyła.
– Tylko ty byłabyś do tego zdolna. Zawsze miałaś coś przeciwko mnie!
– Przeciwko pani czy zmarłemu? Czy pani się słyszy?
– O, teraz to ja się słyszę! Ale ty zawsze robiłaś z siebie niewiniątko. Tylko patrzyłaś, żeby mi dopiec! Nawet teraz! Ale to już przesada!
Stałyśmy na środku cmentarza, między grobami, a ludzie zaczynali się odwracać. Starsza pani z kijkami zatrzymała się i z zaciekawieniem przystanęła, jakby oglądała kabaret.
– Michał! Michał, chodź tu i zobacz, co twoja żona zrobiła! – teściowa zawołała, choć stał obok. – Wszystko rozszarpała! Ten piękny wieniec, co zamówiłam z dostawą! Zniszczyła go jak bestia!
Nie wytrzymałam.
– Czy pani serio wierzy, że ja bym się szarpała z jakimś wieńcem na cmentarzu?! Co ja jestem, wariatka?
– A kto wie, Natalia? Kto wie...
Michał stał jak wryty z twarzą pełną niepokoju.
– Co się dzieje?!
– Twoja żona zniszczyła wieniec! Zrobiła to specjalnie, bo mnie nienawidzi!
– To nieprawda! – rzuciłam. – Przysięgam, że to widzę pierwszy raz na oczy!
Michał patrzył to na mnie, to na matkę. Milczał. I to jego milczenie bolało mnie bardziej niż wszystkie słowa Grażyny. W tamtej chwili, na środku zimnego cmentarza, poczułam, że jestem całkiem sama.
Nie mogłam na niego liczyć
Trzasnęłam drzwiami, zanim jeszcze Michał zdążył je za sobą zamknąć.
– Ty nic nie powiedziałeś. Nic! – zaczęłam, idąc do kuchni jak po swoje pole bitwy. Ręce mi się trzęsły, więc nalałam sobie wody i wypiłam duszkiem. Tylko że nie pomogło. Adrenalina dalej mi buzowała w żyłach.
– Natalia, ja... – Michał wszedł powoli, jakby bał się, że zaraz rzucę w niego czymś ciężkim.
– Co? Ty... co? Bo jedyne, co zrobiłeś, to patrzyłeś, jak twoja matka mnie oskarża o wandalizm na cmentarzu! I nic. Nic nie powiedziałeś!
– Po prostu byłem w szoku... To nie brzmiało jak ona. Znaczy... może... może to tylko przypadek, może ktoś inny to zrobił...
– Ty serio uważasz, że ja to zrobiłam?! Że jestem do tego zdolna? – wrzasnęłam tak, że aż kot uciekł spod stołu.
– Nie, nie mówię, że ty... Tylko... no nie wiem... ona była roztrzęsiona, chyba się pomyliła...
– Michał, ona mnie nienawidzi! I ty o tym dobrze wiesz. Uważa, że jestem niegodna waszego świętego rodu. Nie umiem kroić ogórków, nie czczę twojego ojca jak relikwii i nie mam koronkowych zasłonek! I przez to mam teraz słuchać, że szarpię wieńce z cmentarza?!
Michał westchnął i opadł na krzesło. Patrzył w stół, jakby miał w nim przyjaciela.
– To była ważna rocznica, Natalia. Ona była naprawdę rozbita...
– A ja co? Ja mam być jak jej worek treningowy?! Mam sobie dawać pluć w twarz, bo ona jest w żałobie piąty rok z rzędu?
– Nie o to mi chodzi...
– Michał – powiedziałam już ciszej, ale za to bardziej jadowicie – czy ty naprawdę nie widzisz, co tu się dzieje? Ona mnie nie oskarżyła, bo myśli, że to zrobiłam. Ona mnie oskarżyła, bo mogła. Bo wiedziała, że ty nie staniesz po mojej stronie.
Zapadła cisza. Michał spuścił wzrok. A ja czułam, jak zbiera mi się łza w oku, ale nie zamierzałam jej pokazać.
– Nie chcę być na drugim miejscu, Michał. Naprawdę. Ale nie pozwolę, żeby traktowano mnie jak śmiecia. Nie po tym wszystkim, co robię, żeby... żeby jakoś żyć z tą kobietą.
Zamilkłam. W tej ciszy było wszystko: żal, gniew, rozczarowanie i coś jeszcze – coś, czego nie umiałam nazwać. Michał wstał. Powoli. Pocałował mnie w czubek głowy, jakby to miało wszystko naprawić. Ale ja już wtedy wiedziałam, że tej rysy się nie zaklei.
Sama zaczęłam szukać winnego
Nie dawało mi spokoju to, co się stało. Leżałam całą noc i przewracałam się z boku na bok. W głowie krążyło mi tysiąc myśli: czy ktoś naprawdę mógł rozwalić ten wieniec? A jeśli tak – to po co? Dla zabawy? Z zazdrości? Kto?
Następnego dnia, zamiast do pracy, pojechałam na cmentarz. Było pusto. Tylko wiatr śmigał pomiędzy alejkami. Grób teścia wyglądał już porządnie – Grażyna najwyraźniej posprzątała wszystko, zanim ktoś jeszcze zobaczył. Ale parę metrów dalej, przy ścieżce, wciąż leżały resztki wieńca: rozdeptane liście, poszarpane tasiemki, trochę gałązek i... żołędzie. Cała garść. Jakby ktoś je specjalnie rozsypał. A nie ma tam żadnych drzew w okolicy.
Zgarnęłam kilka do torebki. Nie wiem po co. Może żeby mieć dowód. Może żeby nie oszaleć.
– A pani z tych, co się interesują grobami, czy tych, co sprzątają po dzikach?
Odwróciłam się gwałtownie. Za mną stał starszy mężczyzna z łopatą i papierosem w kąciku ust. Przekrzywiony berecik, flanelowa koszula. Wyglądał jak z innej epoki.
– Przepraszam? – spytałam zdezorientowana.
– A wie pani… Ten wieniec to dzik rozwalił, nie słyszała pani? – powiedział tonem, jakby właśnie zdradzał mi sens życia. – Czwarty już w tym tygodniu. Jak w nich żołędzie są, to po zawodach.
– Dzik?! – powtórzyłam, prawie się śmiejąc.
– No a co? Pani myśli, że kto się tu włóczy w nocy? Duchy buszują? – splunął obok. – Te cholerne dziki tu przyłażą, bo ktoś głupio wkłada na wieńcach ich żarcie. Jabłka, żołędzie, orzechy... Tak niby ekologicznie. I myślą, że to instalacja artystyczna, a to stołówka dla dziczyzny. Las tuż obok, płot ma dziury…
Zatkało mnie.
– Przepraszam, ale... skąd pan wie?
– Ja tu jestem grabarzem od czternastu lat. Jak dzik raz polubi ścieżkę, to chodzi nią do końca świata. A ten ostatni to jak z GPS-em, bo wali prosto w te „eko” wieńce.
– A pan to widział?
– A jakże. Kamerę założyliśmy z chłopakami z obsługi, bo ludzie się skarżyli. Ma pani szczęście, że nie przyszła tu rano – powiedział i wskazał za róg. – Tam leżał jeszcze wieniec z suszonych jabłek. Zmasakrowany. Jakby ktoś w blender wrzucił.
Stałam jak wryta. A potem...
– Czy mogę pana prosić o to nagranie? To... może mi uratować rodzinę – powiedziałam, wyciągając telefon.
– Pani kochana, ja też miałem żonę. Też nie wierzyła w dziki. Teraz już wierzy – parsknął. – Chodźmy, pokażę pani nagranie.
A ja wiedziałam, że właśnie dostałam coś lepszego niż alibi. Dostałam broń. I zamierzałam jej użyć.
Dowiodłam swojej niewinności
Pojechałam do teściowej natychmiast. Bez zapowiedzi. Wciąż miałam w kieszeni telefon z nagraniem: czarno-biały filmik z monitoringu, na którym wielki dzik zamaszyście demolował coś, co do niedawna było wieńcem. Chodził po nim, rozgrzebywał kopytami, żołędzie latały jak konfetti.
Kiedy teściowa otworzyła drzwi, spojrzała na mnie tak, jakby właśnie zamierzała zamówić dla mnie egzorcystę.
– Czego ty chcesz? Przyszłaś przeprosić?
– Właściwie to... nie – powiedziałam spokojnie. – Przyszłam z dowodem.
Weszłam do środka bez pytania. Ona zamknęła drzwi z takim trzaskiem, że aż zadzwoniło mi w uszach.
– Dowodem czego niby?
– Tego, że to nie ja rozwaliłam pani wieniec.
Teściowa wykrzywiła twarz w zniecierpliwieniu.
– No to mnie zaskocz. Chętnie zobaczę, jak próbujesz się wybielić.
Usiadłam przy stole. Wyjęłam telefon i włączyłam nagranie. Dźwięku nie było, ale obraz mówił wszystko. Dzik. Wieniec. Rzeźnia.
Teściowa zamarła. Wpatrywała się w ekran jak zahipnotyzowana. Przez chwilę miałam nadzieję, że zaraz wybuchnie śmiechem i powie: „No dobra, to jednak nie ty, przepraszam”. Ale nie. Zamiast tego spojrzała na mnie chłodno.
– I co z tego?
– Słucham?
– Może i to nie ty... ale pewnie i tak byś coś to zrobiła. Zazdrościsz mi. Tego wieńca, tego miejsca. Po prostu nie potrafisz uszanować pamięci.
Zatkało mnie.
– Nic nie zrobiłam! Przyszłam, pani krzyczała, a ja się tłumaczyłam z czegoś, czego nawet nie dotknęłam! A teraz, kiedy ma pani dowód, że jestem niewinna, nadal pani mnie oskarża?
– Znam takie jak ty – wysyczała. – Ładne, gładkie, z językiem jak brzytwa. Mężczyzn omami, matkę zepchnie w kąt. Ale ja ci powiem jedno: Michał to mój syn. I zawsze będzie bardziej mój niż twój.
– Nie przyszłam tu walczyć o niego. Przyszłam odzyskać swoje dobre imię.
– Twoje imię zawsze będzie dla mnie puste – odparła.
Wstałam. Wzięłam płaszcz. W telefonie nadal był filmik z dzikiem, ale nagle to wszystko wydało mi się absurdalne. Ja, Grażyna, dzik i wieniec z żołędziami.
– Wie pani co? – Spojrzałam jej prosto w oczy. – Nie ja zrobiłam cyrk nad grobem. Tylko pani. I nie dzik wszystko zniszczył. Pani to zrobiła. Słowami.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale już jej nie słuchałam. Trzasnęłam drzwiami. Z ulgą.
Kazałam mężowi wybrać
Michał czekał na mnie w domu. W ciszy. Siedział na kanapie, ręce splecione, wzrok wbity w dywan, jakby próbował w nim znaleźć jakieś odpowiedzi.
– Byłaś u niej – powiedział cicho.
– Byłam.
– I co?
– I pokazałam jej nagranie z cmentarza. To dzik rzucił się na żołędzie na jej wieńcu. Taka historia.
Pokiwał głową. Jakby to była jakaś fatalna wiadomość. Jakby dzik rozwalający wieniec był tragedią narodową, a nie komedią, w której odegrałam rolę kozła ofiarnego.
– I co powiedziała? – zapytał niepewnie.
– Nic ważnego. Że i tak coś bym pewnie zrobiła. Że mnie nie lubi. Że zawsze będziesz bardziej jej niż mój.
– Natalia, to nie tak...
– Nie? – przerwałam mu ostro. – Bo wiesz co, Michał? Ja też kiedyś myślałam, że to nie tak. Że ona mnie w końcu zaakceptuje. Że się zmieni. Że zrozumie, że nie przyszłam tu, żeby zabrać jej syna, tylko żeby żyć z nim, dzielić się nim. Ale teraz już wiem dokłądnie, jak jest. Ona nie chce się dzielić. Ona chce wojny.
Zamilkł. Usiadłam naprzeciwko niego. Nie chciałam krzyczeć. Już nie. Byłam po prostu zmęczona.
– Wiesz, co mnie boli najbardziej? Nie to, że ona mnie oskarżyła. Nawet nie to, że zrobiła z siebie ofiarę na środku cmentarza. Boli mnie, że stałeś obok. I nic. Że twoje milczenie było głośniejsze niż jej krzyki.
Patrzył na mnie długo. W końcu spuścił wzrok.
– To moja matka, Natalia.
– A ja? Kim ja jestem?
Cisza. Nawet zegar na ścianie tykał zbyt cicho, jakby też nie chciał przeszkadzać.
– Musisz wybrać, Michał. Albo jesteś ze mną, albo z nią. Ale nie możesz być wiecznie pośrodku.
Oparł się plecami o ścianę. Miał minę człowieka, który właśnie zrozumiał, że jego świat się rozdziera, a on stoi na szwie. Nie potrafił nic powiedzieć. I to była odpowiedź.
Wstałam. Nie musiałam krzyczeć. Już wiedziałam, co miał do powiedzenia. Czyli znowu nic.
Postawiłam na milczenie
Siedziałam na ławce w parku, w kurtce, której nienawidziłam. Włosy lepiły mi się od wilgoci, a palce marzły mimo rękawiczek. Przede mną biegła jakaś dziewczynka z balonem, a za nią krzyczała matka. Przypadkowa scena, której w ogóle nie chciałam oglądać. Ale patrzyłam.
W kieszeni wibrował telefon. Michał. Zignorowałam. Miałam wrażenie, że ta wibracja to on sam – ciągle obecny, ale bezgłośny. Niewyraźny. Obecny i nieobecny jednocześnie.
Zamknęłam oczy. Próbowałam sobie przypomnieć, co właściwie mnie tak bolało. Te żołędzie? Ten dzik? Teściowa? Nie. To wszystko było tylko tłem. Najgorsze było to, że zostałam sama. Znowu.
Wszyscy mówią, że rodzina jest najważniejsza. Ale co, jeśli jedyną rzeczą, którą rodzina ci daje, są pretensje i oczekiwania, których nie możesz spełnić? Wiecznie byłam tą złą. Dla teściowej. Dla sąsiadów, którzy patrzyli na mnie jak na czarownicę. Dla Michała, który nie umiał wybrać. I może trochę też dla siebie?
Westchnęłam i wyjęłam telefon. Włączyłam nagranie. Dzik wchodzi w kadr. Rozkopuje wieniec. I w tym absurdzie było coś wyzwalającego. Bo może... może nie wszystko trzeba naprawiać. Może niektóre rzeczy trzeba po prostu zostawić. Niech się rozpadną.
Czasem wina nie leży po niczyjej stronie. Czasem po prostu trzeba zrozumieć, że nie każdy jest w stanie cię polubić. Albo pokochać. Nawet jeśli jesteś żoną ich syna.
Wzięłam głęboki wdech. W końcu się uśmiechnęłam – gorzko, ale szczerze. To nie dzik był problemem. Dzik był tylko zwierzęciem. Problemem była kobieta, która chciała mnie zniszczyć, bo nie potrafiła mnie pokochać.
Czy zostanę z Michałem? Nie wiem. Czy teściowa kiedyś mnie przeprosi? Wątpię. Wiem tylko jedno: nie wybieram się już na ten cmentarz.
Natalia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Od 25 lat noszę w sercu tajemnicę i zapalam znicz na grobie, o którym nie wie nawet moja rodzina. Tak musi pozostać”
- „Po śmierci żony codziennie zapalałem znicz na jej grobie. Wkrótce znalazłem inny powód, by chodzić na cmentarz”
- „Nie liczyłam, że w jesieni życia coś mnie jeszcze zaskoczy. Ten jeden kurs taksówką całkowicie zmienił moje życie”

