Reklama

Rutyna potrafi zabić człowieka. Nie dosłownie – choć bywają dni, kiedy miałem wrażenie, że duszę się od środka. Moje życie? Praca w magazynie spożywczym, osiem godzin dźwigania kartonów i układania palet. Wieczorem zupka chińska i papieros za oknem. Bez rodziny, która by na mnie czekała, i bez znajomych, którzy chcieliby zadzwonić.

To był zwyczajny dzień

Wszystko było po staremu – autobus linii 162, miejsce przy oknie. Kiedy wysiadałem na przystanku, zobaczyłem portfel leżący na siedzeniu obok. Skórzany, damski, trochę zużyty, ale zadbany. Odruchowo go zabrałem.

Przez chwilę stałem na przystanku jak idiota, ważąc go w ręce. „Może sobie zostawić?”, przemknęło mi przez myśl, ale równie szybko przyszło poczucie wstydu. Otworzyłem go – była tam legitymacja emeryta, parę stuzłotowych banknotów i zdjęcie czarno-białe, jak z innej epoki. Wygooglowałem adres z dowodu osobistego – był rzut beretem, kilka ulic dalej. Coś mnie tknęło. Może ciekawość. A może po prostu potrzebowałem jakiegoś pretekstu, żeby zrobić coś dobrego. Zadzwoniłem domofonem.

– Halo? – głos był cichy, niepewny.

– Dzień dobry, znalazłem pani portfel w autobusie. Pani Stefania?

– Tak… to ja. Ojej, portfel?! – głos zadrżał.

Chwilę później stałem przed drzwiami w starym bloku z wielkiej płyty. Pani Stefania otworzyła z wahaniem – drobna kobieta, w fartuszku, z ciepłym spojrzeniem, ale zmieszana.

– To pani – podałem jej portfel.

– Boże… Dziękuję… – wzięła go, jakby to był najcenniejszy skarb świata. – Pan nawet nie wie, ile to dla mnie znaczy…

Wzruszyła mnie

Stałem chwilę w milczeniu, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu zapytałem:

– Wszystko w porządku?

– Tak, tylko… wracałam z zakupami. Ciężko mi się dźwigało i włożyłam portfel byle jak do torby. Nie wiem, kiedy go zgubiłam.

– Mogę pani pomóc z zakupami następnym razem – wypaliłem bez zastanowienia. – Widzi pani, mieszkam niedaleko.

Nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Może coś w jej oczach sprawiło, że nie chciałem odchodzić? Zostawiłem jej swój numer telefonu i poprosiłem, by zadzwoniła, jak będzie potrzebowała pójść po zakupy. Zadzwoniła trzy dni później. Poszedłem z nią do marketu i pomogłem przynieść zakupy do domu.

Pani Stefania długo nie mogła otworzyć zamka. W końcu drzwi ustąpiły i weszliśmy do mieszkania pachnącego starością i czymś ziołowym.

– Proszę i przepraszam, taki tu bałagan – powiedziała, a ja zauważyłem, że wszystko jest od linijki.

Pomogłem jej

Dywan z lekko wytartym środkiem, koronki na kredensie, stare zegary, które nie chodziły. Ustawione zdjęcia, figurki, półki z książkami.

– Nic nie szkodzi – odpowiedziałem i odstawiłem siatkę przy kuchennym stole.

Powoli opadła na fotel. Przez moment patrzyliśmy na siebie w milczeniu.

– Jest pan pierwszy, który oddał mi coś, co zgubiłam – powiedziała, jakby sama nie wierzyła, że tak się stało. – Dziękuję panu.

– Nie trzeba dziękować. To nic wielkiego.

– O, to dla mnie bardzo wiele. Tam była emerytura i zdjęcie syna. Gdyby pan nie znalazł… – urwała, jakby nie chciała kończyć tej myśli.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przesunąłem wzrok na torby, których zawartość wciąż czekała na rozpakowanie.

– Może pomogę? – zapytałem. – Widzę, że trochę tego jest.

– Nie chcę kłopotać…

– Żaden kłopot.

Zacząłem rozkładać zakupy – kartony mleka, bochenek chleba, słoik dżemu, opakowanie herbatników.

– Jak się pan nazywa?

– Michał.

– Michał… to ładne imię. Mało dziś takich ludzi.

Zaprzyjaźniliśmy się

Uśmiechnąłem się, choć nie wiedziałem, co dokładnie miała na myśli. Gdy skończyłem z zakupami, otarła dłonią czoło.

– Zrobię herbaty. Chce pan?

– Nie trzeba, naprawdę.

– Ale ja chcę.

Nie umiałem jej odmówić. Po chwili zapach herbaty rozniósł się po pokoju. Usiadła naprzeciwko mnie przy małym stoliku z ceratą w róże.

– Dawno nie miałam gościa – powiedziała i uniosła filiżankę. – A pan? Ma pan kogoś?

Pytanie mnie zaskoczyło. Przez chwilę chciałem odpowiedzieć czymś ogólnym, wymijającym. Ale zamiast tego wzruszyłem ramionami.

– Nie bardzo. Praca, dom, cisza.

Kiwnęła głową. W tej ciszy było coś wygodnego. Zostałem jeszcze chwilę. Kiedy wychodziłem, powiedziała:

– Jeśli będzie pan kiedyś przechodził… niech pan zajrzy.

W duchu już wiedziałem, że zajrzę.

Potrzebowała mnie

Zajrzałem tydzień później. Przyniosłem jej chleb oraz ser. Zatrzymałem się przed drzwiami, wahałem się chwilę, ale w końcu nacisnąłem dzwonek.

– Pan Michał? – zdziwiła się, ale uśmiechnęła szeroko. – Chyba wyczułam, że pan dziś przyjdzie. Zrobiłam ryż z jabłkami.

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Tym razem rozmowa przyszła łatwiej. Opowiadała o dawnych czasach, o mężu, który uczył w technikum, o ich starym fiacie i wyjazdach nad jezioro.

– Miałam syna… – powiedziała, patrząc przez okno. – Ale nie chcę dziś o tym mówić.

Skinąłem głową. Nie naciskałem. Z czasem zacząłem przychodzić częściej. Pomagałem z zakupami, dokręciłem kran, przyniosłem świeże bułki. Czułem, że jestem potrzebny. Ona przestała mnie nazywać „panem”, mówiła po prostu: Michał. A gdy raz wychodząc, zapytałem:

– Chce pani, żebym jutro też przyszedł?

Odpowiedziała bez wahania:

– Chcę.

Otworzyła się

Przyszedłem jak zwykle, z siatką zakupów. Pani Stefania spojrzała na mnie tego dnia inaczej – uważnie, poważnie, jakby coś ważyła w głowie.

– Usiądź, Michał – powiedziała cicho. – Chcę ci coś opowiedzieć.

Usiadłem bez słowa.

– Nie powinnam ci tego mówić, ale… dziś rocznica. Mój syn zginął trzynaście lat temu. Wypadek samochodowy. Wracał z pracy. Nie miał żony, nie zdążył. Taki był… cichy chłopak, jak ty.

Popatrzyła na mnie, jakby chciała sprawdzić, czy nie uciekam wzrokiem. Ale ja patrzyłem. Słuchałem.

– Od tamtej pory wszystko się zatrzymało. Mąż już wtedy chorował, po synu nie zostało mi nic, tylko zdjęcia i książki. A teraz ty tu siedzisz i nie wiem, dlaczego, ale czuję się, jakby wracał ktoś, kto powinien wrócić.

Nie umiałem nic powiedzieć. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy. Potem powiedziałem tylko:

– Dobrze, że pani mówi. Ja też nie mam nikogo.

Podniosła filiżankę, która lekko drżała w jej dłoni.

– W takim razie… może wypijemy za tych, których już nie ma? I za to, że ktoś jednak jest?

Byłem zaskoczony

Kilka dni później, kiedy siedzieliśmy przy stole, pani Stefania wyjęła z szuflady kilka dokumentów. Położyła je przede mną bez słowa.

– To testament – powiedziała po chwili. – Nie wiem, co zrobisz, jak zareagujesz, ale chciałabym, żebyś tu został na zawsze. Ten dom już jest twój w sercu. Teraz tylko trzeba to uporządkować.

– To… za dużo. Nie wiem, czy mogę…

– To nie prezent i nie spłata długu. To mój wybór.

Pani Stefania odeszła rok później, we śnie. Przyszedłem jak zwykle w czwartek po pracy, drzwi były otwarte. Leżała spokojnie, jakby tylko drzemała. Zadzwoniłem po pogotowie, potem poszedłem po sąsiadkę, a potem długo siedziałem w jej fotelu, nie ruszając się. Patrzyłem na stół, na filiżankę, która czekała, jak zawsze.

Zostałem w jej mieszkaniu. Nie dlatego, że było moje, tylko dlatego, że nie umiałem odejść. Każdy kąt mówił jej głosem. W pokoju wciąż pachniało ziołami. Kwiaty podlewałem tak, jak mnie uczyła. Zegary, które kiedyś nie chodziły, teraz znów tykały – sam je naprawiłem. To było moje pożegnanie z nią, kawałek troski, który jeszcze mogłem dać. Czasem myślę, że była ostatnią osobą, która widziała mnie naprawdę. Nie jak człowieka z pustką w środku, tylko jak kogoś, kto ma jeszcze coś do zrobienia.

Michał, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama