„Doskonale wiem, kto pozazdrościł i zdewastował moje róże. Już ja pokażę tej zgrzybiałej sąsiadce, kto tu rządzi”
„Renata uniosła brwi, teatralnie zaskoczona.
– Insynuujesz coś? – zapytała chłodno.
– Nie insynuuję, tylko mówię wprost! – wyrzuciłam z siebie. – Dobrze wiem, jak patrzyłaś na mój ogród! Ile razy mamroczesz pod nosem, że szkoda czasu na te kwiatki!
– Przestań, to jakieś bzdury… – prychnęła. – Ja mam ważniejsze sprawy na głowie, niż twoje róże”.

- Redakcja
Opiekowałam się Igorem, bo jego rodzice byli zajęci pracą. Tak to już u nas było – rano synowa z synem wychodzili do pracy, Igor szedł do szkoły, a potem wracał do mnie. I tak codziennie. Byłam jego babcią, ale też trochę mamą, trochę przyjaciółką, trochę opiekunką.
Odbierałam go ze szkoły, podawałam obiad, a potem rozkładałam się w ogrodzie, bo przecież rośliny nie poczekają. Czasem Igor do mnie dołączał, czasem bawił się sam. Zawsze myślałam, że to dla niego dobrze – świeże powietrze, kontakt z naturą, spokój. Ale ostatnio coś się zmieniło. Coraz częściej widziałam, jak patrzy na mnie z boku, jakby z wyrzutem.
Wydawało mi się, że może chce coś powiedzieć, ale nic nie mówił. A ja… A ja dalej grzebałam w ziemi, podlewałam, wyrywałam chwasty, nie dostrzegając, że moje ukochane róże staną się powodem największej kłótni w naszym życiu.
Wyszłam na podwórko z kubkiem herbaty w dłoni
Słońce jeszcze leniwie przebijało się przez liście, a ja marzyłam o spokojnym poranku w ogrodzie. Ale kiedy spojrzałam na grządki, serce mi stanęło. Moje róże… połamane. Pędy zdeptane, liście porwane, płatki porozrzucane na ziemi. Stałam jak sparaliżowana, a kubek z herbatą wypadł mi z rąk i rozbił się na kamieniach.
– Co… co tu się stało?! – krzyknęłam głośno, nie wierząc własnym oczom. – Kto to zrobił?!
Spojrzałam w stronę furtki. Nikt obcy nie miał powodu, żeby wejść na moje podwórko. No chyba, że… Serce mi zabiło mocniej. Renata. Sąsiadka z naprzeciwka. Zawsze patrzyła na mój ogród jakby z pogardą, a czasem rzucała złośliwe uwagi, że "lepiej bym wnuczkiem się zajęła, a nie różami".
Podparłam ręce na biodrach i spojrzałam w jej stronę. Stała przy oknie, zasłaniając firankę. Nie musiałam zgadywać – widziała, co się stało.
– Igor… – podeszłam do niego powoli. Siedział na murku, skulony, wzrok wbity w ziemię. – Widziałeś kogoś? Kto mógł to zrobić?
– Nie… – szepnął, ale coś w jego głosie zabrzmiało dziwnie. – Może… kot?
– Kot?! – uniosłam brwi. – Kot by nie połamał wszystkich róż! – krzyknęłam, czując, jak we mnie narasta wściekłość.
Cisza. Renata wciąż patrzyła zza firanki. Igor jeszcze bardziej skulił ramiona. Coś było nie tak. Coś bardzo nie tak.
Nie mogłam znieść tej ciszy. Zacisnęłam zęby, odwróciłam się i ruszyłam w stronę furtki. Zanim jednak zdążyłam dotrzeć do bramy, głos z góry zatrzymał mnie w miejscu.
– Co się stało, pani Marto? – Renata wychyliła głowę z okna, udając zatroskaną. W dłoni trzymała filiżankę kawy, którą nonszalancko upijała. – Widzę, że coś się narobiło.
– Ty się pytasz?! – krzyknęłam, a głos mi zadrżał. – Moje róże są zniszczone! Połamane! Cały ogród zdemolowany! I nie wiem, kto to zrobił, ale mam swoje podejrzenia!
Renata uniosła brwi, teatralnie zaskoczona.
– Insynuujesz coś? – zapytała chłodno.
– Nie insynuuję, tylko mówię wprost! – wyrzuciłam z siebie. – Dobrze wiem, jak patrzyłaś na mój ogród! Ile razy mamroczesz pod nosem, że szkoda czasu na te kwiatki!
– Przestań, to jakieś bzdury… – prychnęła. – Ja mam ważniejsze sprawy na głowie, niż twoje róże.
Spojrzałam na nią, czując, jak mi łzy napływają do oczu. Igor stał z boku, patrząc w ziemię. Podszedł do mnie powoli.
– Babciu… to nie była pani Renata. – Jego głos był cichy, ale pewny. – Ja to zrobiłem…
Zamarłam. Przez moment nie docierało do mnie, co powiedział. Stałam jak wryta, a Renata, z uśmieszkiem na ustach, zamknęła okno, jakby to był dla niej najlepszy teatrzyk na świecie.
Stałam jak wryta, patrząc na Igora
Renata nadal stała obok, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a na jej twarzy błąkał się lekko triumfalny uśmiech, jakby czekała, aż zacznę go karcić.
– To prawda? – zapytałam cicho, bo głos mi się łamał. – Igor, powiedz mi, dlaczego?
Chłopiec spojrzał na mnie ze łzami w oczach, a potem na Renatę, jakby szukał u niej pomocy. Ale Renata tylko cmoknęła z dezaprobatą i prychnęła.
– Widzisz, Marta? Sama go rozpuściłaś. Zamiast zajmować się wychowaniem wnuka, to ty w tych swoich kwiatach… – zaczęła.
– Milcz, Renata! – krzyknęłam ostrzej, niż zamierzałam. – To nie jest twoja sprawa.
Igor nagle spuścił głowę i wyszeptał, prawie niewyraźnie:
– Babciu… ja to zrobiłem. Złamałem róże… bo… bo ty zawsze w tym ogrodzie. Nie chciałaś się ze mną bawić…
Poczułam, jak świat wokół mnie wiruje. Igor drżał, a Renata milczała, chyba nawet lekko speszona. Przykucnęłam przy wnuku, złapałam go za ramiona.
– Kochanie… dlaczego mi nie powiedziałeś? – szepnęłam, głaszcząc go po głowie.
– Bałem się, babciu… że na mnie nakrzyczysz. Albo że już mnie nie kochasz… – odpowiedział cicho, a ja poczułam, jak ściska mnie w piersi tak mocno, że trudno było oddychać.
Renata nadal stała obok, ale już nie patrzyła z tym swoim triumfalnym uśmieszkiem. Widać było, że zrobiło jej się głupio. Przesunęła się w stronę furtki, jakby chciała wycofać się z tej rozmowy, ale ja nie miałam już siły na nią patrzeć.
– Igor… – westchnęłam, wciąż klęcząc przed nim. – Kochanie, przecież cię kocham. Bardzo cię kocham. Tylko czasem… czasem po prostu nie widzę tego, co najważniejsze.
Igor podniósł głowę i spojrzał na mnie niepewnie. W jego oczach była mieszanka ulgi i wstydu.
– Babciu… przepraszam – wyszeptał.
– Ja też przepraszam – odparłam cicho, przytulając go mocno. – Przepraszam, że cię nie zauważyłam.
Renata chrząknęła cicho.
– No… to skoro już wszystko jasne, to ja może pójdę… – rzuciła, ale jej głos zabrzmiał jakoś mniej pewnie.
– Idź, Renata. I zajmij się swoim ogródkiem – odparłam ostro, a ona tylko odwróciła się na pięcie i odeszła, stukając obcasami po ścieżce.
Usiadłam z Igorem na murku. Oboje milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
– Babciu… a teraz pobawimy się razem? – zapytał nieśmiało, patrząc na mnie z nadzieją.
Spojrzałam na niego i poczułam, że coś we mnie pękło. Że te róże… te róże wcale nie były takie ważne.
– Oczywiście, skarbie – uśmiechnęłam się przez łzy. – Teraz jestem cała twoja.
Siedzieliśmy z Igorem na murku, a ja czułam, jak emocje opadają, zostawiając po sobie pustkę. Objęłam go ramieniem, a on oparł głowę na moim barku. Pachniał trochę kurzem, trochę świeżym powietrzem, a trochę dzieciństwem – tym wszystkim, co przez ostatnie miesiące przegapiłam.
– Babciu… ja naprawdę nie chciałem, żeby to się tak skończyło – powiedział cicho.
– Wiem, skarbie – odpowiedziałam, głaszcząc go po głowie. – Wiem. To moja wina, nie twoja. Za bardzo zapatrzyłam się w ogród, a za mało patrzyłam na ciebie.
Przy furtce pojawiła się Renata, teraz jakby mniej pewna siebie. Przystanęła, zerkając na nas ukradkiem.
– Marta… – zaczęła, ale urwała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. – Może… może chcesz, żebym pomogła ci posprzątać?
Spojrzałam na nią zaskoczona
Jeszcze przed chwilą byłam pewna, że zerwę z nią wszelki kontakt, ale teraz… westchnęłam.
– Dziękuję, Renata. W sumie… przyda się pomoc.
Renata skinęła głową i nieco nieśmiało podeszła bliżej. Igor patrzył na nią, jakby nie dowierzał, a potem zerknął na mnie.
– Babciu, to co? Zaczniemy od nowa? – zapytał z nadzieją.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Zaczniemy, skarbie. Zaczniemy od nowa. I tym razem będziemy razem. Obiecuję.
Wieczorem usiedliśmy z Igorem na werandzie. Powietrze pachniało świeżością po deszczu, który przeszedł chwilę wcześniej. Renata pomachała nam zza płotu, a ja skinęłam głową, nie siląc się już na fałszywy uśmiech. Było mi po prostu obojętne. Spojrzałam na ogród. Był… inny. Płaty ziemi rozgrzebane, róże złamane, pędy połamane.
Moje serce ścisnęło się na ten widok, ale jednocześnie czułam, że coś się zmieniło. Może to właśnie było potrzebne? Może czasem trzeba stracić coś ważnego, żeby zrozumieć, co naprawdę się liczy?
– Babciu, będziemy sadzić nowe kwiatki? – zapytał Igor, patrząc na mnie z nieśmiałym uśmiechem.– Będziemy – odpowiedziałam, głaszcząc go po głowie. – Ale tym razem razem. Obiecuję.
Cisza była inna niż wcześniej. Nie bolała, tylko otulała. Zrozumiałam, że te róże to tylko róże. A Igor… on był moim prawdziwym ogrodem. I to o niego musiałam dbać najbardziej.
– Babciu, a może jutro pojedziemy na lody? – zapytał nagle, jakby chciał sprawdzić, czy naprawdę go słucham.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Jutro… a może nawet dzisiaj? – odpowiedziałam, wstając. – Chodź, Igor. Dzisiaj też zasługujesz na coś słodkiego.
I wtedy poczułam, że to naprawdę nowy początek. Nasz początek.
Marta, 63 lata
Czytaj także:
- „Odwróciłam się do gości i krzyknęłam, że ślubu nie będzie. Wystarczyło to jedno zdanie niedoszłego męża”
- „Bałam się teściowej jak ognia. Pewnego dnia udzieliła mi zaskakującej rady, która odmieniła moje życie”
- „Musiałam udawać dorosłą, ale w środku byłam wciąż dzieckiem. 1 czerwca nikt nie zapytał nawet, jak się czuję”