Reklama

Zawsze myślałem, że po śmierci człowieka zostaje tylko pustka. Żałoba to przecież czas milczenia, powolnego godzenia się z samotnością, przymusowego wyciszenia emocji. Ale mnie cisza nigdy nie przynosiła ulgi. Nie była kojąca i nie dawała wytchnienia. U mnie miała gorzki smak samotnych kolacji, wielkiego pustego łóżka i szelestu kartonów, których nie mam siły ruszyć z piwnicy.

Karolina zginęła trzy lata temu. Samochód wypadł z drogi, prosta spraw i tyle. Wracała wieczorem od „koleżanki” – do dziś nie wiem, od której. Zawsze miała wiele koleżanek. Nie znałem ich imion, bo nigdy nie słuchałem uważnie, gdy Karolina o nich opowiadała. Może nie chciałem słuchać. Albo już czułem, że coś zgrzyta. Wtedy wydawało mi się jednak, że takie lekkie zgrzyty to norma w małżeństwie.

Byliśmy razem jedenaście lat. Ja, uporządkowany analityczny umysł, ona – wolny duch. Karolina miała talent do znikania bez słowa, robienia rzeczy po swojemu i tłumaczenia się uśmiechem. A ja miałem talent do wybaczania. Czasem sobie myślę, że chyba byłem za spokojny. Zbyt przewidywalny. I może właśnie to ją pchało... gdzie indziej. Do tych wszystkich „koleżanek”.

Po jej śmierci zostałem sam w naszym mieszkaniu. Jej ubrania długo wisiały w szafie. Dopiero po roku oddałem część rzeczy siostrze. Zostawiłem tylko sukienkę, w której była na naszej ostatniej wspólnej kolacji. Wciąż wisi w przedpokoju, w szafie, której nie otwieram.

Jeżdżę na jej grób co niedziela. Zawsze o tej samej godzinie, zawsze z tym samym zniczem i bukietem czerwonych róż, które tak kochała. Odwiedzałem ją tylko ja. Nigdy nikt inny. Przynajmniej przez pierwsze trzy lata, aż do zeszłej niedzieli. To właśnie wtedy, gdy podszedłem do grobu, poczułem się tak, jakby ktoś wdarł się do mojego sanktuarium. I, jak się okazało, miałem do tego święte prawo.

„Zawsze będziesz moja”

Zwykle jestem pierwszy. Wiem, to głupie, ale zawsze czułem, że jeśli nie zapalę znicza, to tak, jakbym ją zaniedbał. Jakby Karolina mogła to jeszcze jakoś ocenić, będąc po tej drugiej stronie.

Tym razem od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. Już z daleka widziałem, że przy nagrobku pali się inny znicz. Nie mój. Miałem wrażenie, jakby tlący się płomień był mocniejszy niż te, które zwykle oglądałem. Zbliżyłem się. Eleganckie, grube szkło, złoty motyw na górze. I jeszcze ta karteczka. Niewielka, przyklejona do podstawy, z napisem: „Zawsze będziesz moja”.

Ręczne pismo, dość niedbałe — pewnie facet. Znałem go? Nie. Ale coś w tych literach mnie zastanowiło. Jakby zawierały w sobie echo jakiegoś bólu. I... czegoś więcej. Byłem niemal pewność, że to nie wiadomość od kogoś, kto stracił przyjaciółkę.

Zrobiło mi się słabo. Odstawiłem swoje róże obok, a zapałki wypadły mi z dłoni. Schyliłem się, by je podnieść i akurat wtedy minął mnie dozorca — starszy pan, który zna mnie z widzenia.

— Przepraszam... — zagadnąłem. – Widział pan ostatnio kogoś... innego przy tym grobie Jakąś nową twarz?

Popatrzył na mnie dłuższą chwilę, po czym skinął głową.

— Taki facet, pewnie koło pięćdziesiątki. Elegancki. Zawsze sam. Od jakiegoś czasu zostawia świeże kwiaty. Przychodzi wcześnie rano.

Zatkało mnie.

— I nic mi pan nie mówił? — oburzyłem się lekko.

— Panie Tomku... — Westchnął i wziął głębszy oddech. — Nie wiedziałem, że to ważne.

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na znicz. W głowie tłukło mi się jedno pytanie: „Kim ty jesteś, do cholery”?

Zrobiło mi się duszno

W niedzielę wstałem wcześniej niż zwykle. Nie mogłem spać. Głowę miałem pełną domysłów, a serce wciąż biło mi szybciej. Po raz pierwszy jechałem na cmentarz nie po to, żeby porozmawiać z żoną i powspominać, ale żeby kogoś złapać.

Na miejscu zająłem miejsce w aucie, zaparkowanym na końcu alejki. Grób Karoliny widziałem z daleka. Stałem tak ponad godzinę, a wtedy wreszcie się pojawił. Miał na sobie szary płaszcz i czarne buty. Szedł spokojnie, krok za krokiem. Jego twarz była obca, ale... pełna emocji. Było w nim coś, co sprawiało, że zamarłem. Mógł być w moim wieku. Dobrze zbudowany, przystojny, ale wyraźnie zmęczony, nie wyglądał na człowieka, który cieszy się życiem. Zatrzymał się przed grobem, wyciągnął z torby świeży bukiet frezji i uklęknął.

Wysiadłem z auta. Podszedłem powoli. Dopiero kiedy stanąłem tuż obok, spojrzał na mnie.

— Znał pan ją? — zapytałem.

Nie odezwał się.

— Znał pan Karolinę? — powtórzyłem.

Uśmiechnął się smutno.

— Bardzo dobrze — powiedział. Przeniósł wzrok na korony drzew nad naszymi głowami i westchnął. — Nie powinno mnie tu być.

— Kim pan jest? — dociekałem.

— Adam. Ale to bez znaczenia — rzucił melancholijnie.

— Nie dla mnie — odparłem szorstko. — Karolina była moją żoną.

Zamarł. Potem ponownie spojrzał mi w oczy.

— Kochałem ją — odezwał się cicho. — I nadal kocham.

Zrobiło mi się duszno. Powietrze nagle zgęstniało.

— Lepiej, żeby pan nie wiedział — dodał jeszcze i odszedł.

Zostałem sam. Z kwiatami, zniczem i tym jednym zdaniem, które zburzyło wszystko.

Wszystko zaczynało się sypać

Kolejnej nocy nie spałem ani minuty. Rano nie poszedłem do pracy. Leżałem na kanapie, wpatrzony w sufit, który znałem na pamięć. Pęknięcie w lewym rogu, plama po awarii rury u sąsiadów z góry. I myśli – nieproszone, bolesne, natrętne. Adam. Tak się przedstawił. To imię nic mi nie mówiło, ale jego obecność, sposób, w jaki patrzył na grób Karoliny, był aż zbyt wymowny. Wspomnienia wróciły. Te „wyjazdy do Anki”, te powroty z czerwonymi oczami, te esemesy, które Karolina szybko usuwała.

Nie chciałem tego wszystkiego widzieć. Wolałem żyć w przekonaniu, że miała trudny charakter, ale była lojalna. Że uważała mnie za nudziarza, ale gorąco kochała. Teraz jednak wszystko zaczynało się sypać. Nie zastanawiając się dłużej, sięgnąłem po telefon. Wybrałem numer Basi, siostry Karoliny. Odebrała po kilku sygnałach.

— Tomek? — zdumiała się. — Nie jesteś w pracy? Coś się stało?

— Muszę cię zapytać o coś ważnego — rzuciłem niecierpliwie. — I chcę, żebyś była szczera. Kim jest Adam?

Odpowiedziała mi cisza.

— Basia? — ponagliłem, gdy się przedłużała.

— Tomek… — Westchnęła ciężko. — To skomplikowane.

— Nie, nie rób tego — zaprotestowałem. — Skończ mydlić mi oczy i po prostu powiedz prawdę.

— To wszystko nie jest takie proste...

— Zdradzała mnie? — przerwałem. Zacisnąłem zęby, by nie dodać nic więcej.

— Ponad rok — złamała się wreszcie. — Adam był… więcej niż przyjacielem. Ona… mówiła, że jest rozdarta. Że nie wie, co robić. Bała się, że cię zrani.

Wstałem. Nie mogłem już dłużej usiedzieć na miejscu.

— Więc wszystko było kłamstwem? — szepnąłem.

— Nie — zaprzeczyła natychmiast. — Kochała cię. Tyle że... jego też.

Patrzyłem przez okno. Świat wyglądał tak samo, ale ja... ja byłem już kimś innym.

Potrzebowała nas w odmienny sposób

Spotkaliśmy się na ławce, nieopodal grobu. Adam przyjechał na moje zaproszenie. Chciałem wszystko usłyszeć. Bez gładkich słówek i czarowania.

— Nie chciałem niszczyć ci życia — zaczął, zanim usiadłem. — Ona... Karolina mówiła, że się waha. Że nie chce cię skrzywdzić.

— Więc po prostu kochała ciebie, tak? — rzuciłem z goryczą.

— Myślę, że kochała nas obu — stwierdził po chwilowym zawahaniu. — Albo potrzebowała nas w odmienny sposób.

Spojrzałem na niego. Na tego mężczyznę, który dzielił mój ból. Mężczyznę, który znał Karolinę tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż ja.

— Ile to trwało? — szepnąłem.

— Prawie dwa lata — usłyszałem. — Końcówka była... trudna. Ona wiedziała, że to się nie może dobrze skończyć.

Zacisnąłem dłonie. Czułem, jak rośnie we mnie gniew.

– Wiesz, co jest najgorsze? — wycedziłem przez zęby. — Że ja ją opłakiwałem. Każdą noc, każdy dzień. I teraz myślę: czy płakałem za kimś, kogo znałem, czy tylko za jakąś wersją Karoliny, którą sobie wymyśliłem?

Adam milczał. Dopiero po wielu uderzeniach mojego serca powiedział:

— Ja też ją straciłem.

— Nie — zaprzeczyłem gwałtownie. — Ty ją miałeś przez chwilę, a ja... przez całe życie. Całe jej zakłamane życie!

Odwróciłem się. Nie chciałem, żeby widział, że moje oczy robią się mokre. Czy żałoba rzeczywiście miała sens, jeśli tęskniłem za czymś, co istniało tylko w mojej wyobraźni?

Nic nie było prawdą

Nie byłem na cmentarzu przez miesiąc. Po raz pierwszy od trzech lat. Zamiast tego chodziłem bez celu po mieście, po pracy wracałem do pustego mieszkania i gapiłem się w telewizor, który grał tylko po to, żebym słyszał czyjś głos. W końcu wyłączyłem dźwięk. Uznałem, że cisza ma w sobie więcej prawdy.

Kochałem Karolinę. A przynajmniej wydawało mi się, że kochałem. Teraz sam nie wiedziałem, kim była. Czułem się, jakby ktoś mi ją ukradł. Zabrał wszystkie wspomnienia, sens naszego wspólnego życia. Próbowałem nawet wyrzucić jej rzeczy. Zacząłem od szuflady z listami i zdjęciami, ale ręce za bardzo mi się trzęsły. Schowałem wszystko z powrotem. Jakby wyrzucenie ich było równoznaczne z przyznaniem, że nic nie było prawdą.

W końcu wróciłem na cmentarz. W niedzielę. Bez róż, bez znicza. Sam. Adam już tam był. Zwrócony twarzą w stronę grobu, milczący. Gdy mnie zauważył, skinął głową.

— Nie chcę cię widzieć — powiedziałem cicho.

— Rozumiem — odezwał się łagodnie. — Ale nie mogę przestać przychodzić. Ona też była częścią mojego życia.

Milczeliśmy długo.

— Zabrałeś mi żonę — stwierdziłem w końcu — ale nie zabierzesz wspomnień, które dla mnie były prawdziwe.

Spuścił wzrok.

— Wiem, że mnie nienawidzisz — mruknął. — Ale kochałem ją. Naprawdę.

Spojrzałem mu w twarz. I po raz pierwszy dostrzegłem ból, który ze mną dzielił.

— To nie wystarczy — szepnąłem. — Bo ja ją znałem całkiem inną. I teraz już nie wiem, która wersja była prawdziwa.

Groby są dla żywych

Karolina przestała być święta. I może właśnie dzięki temu przestała być też niedostępna. Już nie stoi na piedestale, nie patrzy na mnie z góry jak duch bez skazy. Jest tylko kobietą, która kochała w nieodpowiedni sposób, ale naprawdę.

Nie wybaczyłem jej, ale już tego nie potrzebuję. W końcu zrozumiałem, że groby są dla żywych. Że nie stawia się zniczy dla tych, co odeszli, tylko dla siebie – żeby coś poczuć, z czymś się oswoić, nie zwariować w samotności. Czasem też mijam Adama. Nie mówimy do siebie. A jednak wiem, że on też niesie swoje brzemię. I że obaj będziemy tam jeszcze długo przychodzić. Może już zawsze.
Pamięć o kimś nie musi być doskonała, żeby nieść w sobie prawdę. A miłość, nawet ta raniąca, potrafi nadal ogrzewać. Choćby tylko od środka.

Tomasz, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama