Reklama

Jesienią i zimą najbardziej boli mnie chłód... nie tylko ten fizyczny, kiedy stopy marzną, ale przede wszystkim ten chłód emocjonalny, który sączy się powoli z każdego niedopowiedzianego słowa, każdej przemilczanej decyzji, każdego jego "nie chciałem cię martwić". Tomek miał dostać premię — niewielką, bo raptem kilka tysięcy, ale na nasze warunki to był ratunek. Marzyłam o dwóch ciepłych kurtkach dla dzieci, kilku workach opału i może, jeśli coś zostanie, o zwykłym kremie do twarzy.

Liczyłam każdy grosz w głowie. Wiedziałam, że jak tylko ta koperta trafi w nasze ręce, życie choć na chwilę będzie mniej upokarzające. Nie śmiałam marzyć o luksusie. Marzyłam o spokoju. Ale nie przewidziałam jednego: Heleny, matki Tomka.

Kobiety, która zawsze wie lepiej, zawsze potrzebuje pomocy, zawsze dzwoni wtedy, kiedy siadam z dziećmi do kolacji. Od lat miałam poczucie, że jesteśmy w tym małżeństwie we trójkę — ja, Tomek i jego matka. I nie ja tu rozdawałam karty.

Tomek... on nigdy nie umiał jej odmówić. A ja już nie mam siły, by z tym walczyć. Bo co to za wojna, w której przeciwnik nawet nie uznaje cię za uczestnika?

Myślałam, że to żart

– Tomek, gdzie jest ta koperta? – zapytałam od progu, ściągając czapkę i strzepując śnieg z ramion.

– Jaka koperta? – udawał zdziwienie, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

– Nie rób ze mnie idiotki. Premia, Tomek.

Zacisnął usta. Patrzył teraz na telewizor, ale wyraźnie nic nie widział. Przez chwilę milczał, a ja czułam, jak w powietrzu między nami gęstnieje coś ciężkiego. Coś, czego wcale nie chciałam usłyszeć.

Oddałem ją mamie – powiedział w końcu cicho, jakby to było coś zupełnie normalnego.

Zamarłam. Oparłam się o stół, bo świat lekko zawirował.

– Ty... co zrobiłeś?

– Potrzebowała. Mówiła, że ma zaległe rachunki...

– A dzieci, Tomek? My?! Z czego ja mam kupić kurtki, co?! Z twojej lojalności wobec mamusi?

– Karolina, ona nie miała wyjścia.

– A ja zawsze mam, tak?! – podniosłam głos. – To czemu ja ciągle mogę inaczej? Mogę nie spać po nocach, mogę liczyć każdy grosz, mogę chodzić w jednej parze butów całą zimę!

– To nie tak...

– Właśnie, że tak. Zawsze wybierasz ją, nigdy nas. Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie. Jak zwykle.

Spojrzał na mnie z wyrzutem. Jakby to on był ofiarą.

– Karolina, to moja matka.

– A ja jestem twoją żoną. Ale chyba nie jesteśmy tą samą rodziną.

Odwróciłam się, bo inaczej bym coś rzuciła. Wyszłam do kuchni i trzasnęłam drzwiami. Po chwili dołączył szelest — chyba znowu otwierał chipsy. Bo przecież rozmowa się skończyła. Jak zwykle, kiedy nie potrafił znieść mojej złości.

Pojechałam do teściowej

Stała w drzwiach w szlafroku, jakby ją wyrwałam z błogiego snu. Pachniała kremem różanym i obłudą.

– Karolinka? Co za niespodzianka – powiedziała przesłodzonym tonem, opierając się o futrynę. – Tomek w pracy?

– Jestem tu, bo mam powód – weszłam bez zaproszenia, mijając ją z wyprostowanymi plecami.

– Widzę, że coś się stało – mruknęła za mną, kiedy zrzucałam z siebie płaszcz.

Usiadłam w salonie, dokładnie tam, gdzie ona zawsze sadzała mnie na święta – najdalej od rozmów, najbliżej drzwi.

Naprawdę potrzebowałaś tych pieniędzy? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy.

Uniosła brew i zaśmiała się krótko.

– Nie wiedziałam, że muszę się tłumaczyć. To mój syn.

– To były pieniądze dla naszych dzieci. Na opał. Na jedzenie.

– Karolinko... – usiadła powoli naprzeciwko mnie – Tomek wie, co robi. Pomaga matce, a to chyba dobrze o nim świadczy, prawda?

– Może powinien częściej pomagać swojej rodzinie. Żonie. Dzieciom.

A może ty powinnaś mniej histeryzować? Zresztą... – wzięła filiżankę i upiła łyk kawy – zawsze robiłaś z siebie ofiarę. Może Tomkowi też już się to znudziło?

Zacisnęłam dłonie, czułam, jak pieką mnie oczy.

– Nigdy nie chciałaś mnie w jego życiu. Ale ja nie przyszłam tu po akceptację. Przyszłam po odpowiedź.

– I dostałaś ją – Helena uśmiechnęła się chłodno. – Nie ty jesteś dla niego najważniejsza. I nigdy nie byłaś.

Wstałam. Nie krzyczałam. Nie płakałam. Ale kiedy wyszłam, w głowie huczały mi jej słowa.

To było przykre

Nie planowałam podsłuchiwać. Przysięgam. Po prostu wróciłam wcześniej z pracy, dzieci spały u mojej siostry, a w domu było cicho. Za cicho. Weszłam cicho, bez dzwonka, bo drzwi były otwarte. Ich głosy usłyszałam już z korytarza. Tomek był w kuchni. Z Heleną.

– Synku, nie możesz tak dawać sobą pomiatać – szeptała jego matka. – Karolina znowu robi z siebie ofiarę?

– Mamo, nie zaczynaj... – westchnął Tomek. – Ona jest wściekła.

– No i dobrze! W końcu się nauczy, że nie wszystko kręci się wokół niej.

– Ale ja też nie wiem już, co robić. Czuję się jak między młotem a kowadłem. Ty – jedna strona. Ona – druga...

– Skończ z tą poetyką. Masz być mężczyzną. To ja cię wychowałam, pamiętasz?

– Pamiętam – odparł cicho. – Ale... ona też jest moją rodziną.

– Rodziną? – Heleny głos stwardniał. – Karolina to był błąd. Powtarzałam ci to od początku. Zawsze cię ograniczała.

I wtedy weszłam.

– Nie wiedziałam, że jestem tylko przeszkodą – powiedziałam spokojnie, chociaż w środku wszystko we mnie drżało.

Tomek zerwał się z krzesła, zbladł. Helena spojrzała na mnie bez cienia wstydu. Jakby właśnie wygrała.

– Karolina... ja... to nie tak miało...

– A jak miało być, Tomek? Miała mnie znów uciszyć? Odsunąć? Ustawić pod ścianą?

Daj mi wyjaśnić...

– Za późno.

Zostawiłam ich tam.

Wyżaliłam się mamie

Nigdy nie sądziłam, że powrót do rodzinnego domu będzie smakować goryczą. Zawsze myślałam, że kiedy przyjadę tu z walizką i dziećmi, będzie to jakieś święto. Urlop. A nie ucieczka.

Mama otworzyła mi drzwi, jakby wiedziała, że przyjadę.

– Chodź, córeczko.

– Mamo, ja chyba nie mam już męża – wyszeptałam przy herbacie. – On... on nie jest po mojej stronie.

Jeśli on nie jest po twojej stronie, to po czyjej? – zapytała cicho.

Siedziałyśmy w kuchni długo.

– Nie wiem już, po czyjej stronie ja jestem, mamo – powiedziałam w końcu. – Bo jeśli zawsze będę po stronie dzieci, a Tomek zawsze po stronie matki, to znaczy, że my nigdy nie byliśmy drużyną.

– Czasem trzeba wybrać siebie – odpowiedziała. – Bo jak ty siebie nie wybierzesz, nikt cię nie wybierze.

Zaparzyłam drugą herbatę. A potem trzecią. I przez chwilę nie byłam żoną. Byłam tylko Karoliną. Córeczką. Kobietą, która próbowała zrozumieć, kiedy przestała się liczyć.

Mąż się tłumaczył

Wróciłam w poniedziałek rano. Z walizką, z dziećmi odebranymi od siostry i ciężarem, którego już nie chciałam dźwigać sama. Mieszkanie było wysprzątane aż do przesady. Tomek siedział przy stole, jakby czekał na sąd.

– Cześć – rzucił cicho.

– Cześć – odpowiedziałam, zdejmując kurtkę. Dzieci od razu poleciały do swoich zabawek, jakby nigdy nas nie było.

Usiadłam naprzeciwko niego. Złożyłam dłonie. Poczekałam, aż zacznie.

– Karolina... – podjął w końcu – to była trudna decyzja. Nie zrobiłem tego złośliwie. Po prostu... nie miałem wyboru.

Parsknęłam.

– Nie miałeś wyboru? – powtórzyłam. – Tomek, każdy ma wybór. Ty po prostu wybrałeś ją.

– To moja matka.

– A ja twoja żona. I matka twoich dzieci. I co? Przegrałam?

Spojrzał na mnie bez słowa. W jego oczach nie było złości, tylko zmęczenie. Takie samo jak moje. Może nawet większe.

– Myślisz, że to takie proste? Że można po prostu wybrać?

– Właśnie tak – skinęłam głową. – Bo jak nie wybierasz mnie, to mnie tracisz. Powoli. Codziennie trochę bardziej.

– Chciałbym, żebyśmy to przetrwali.

– A ja nie wiem, czy jeszcze jesteśmy czymś, co warto ratować.

Zapanowała cisza. Taka, która boli bardziej niż krzyk. On podniósł wzrok, ale ja już nie patrzyłam. Patrzyłam przez okno. Na mróz.

Trudna to będzie zima – powiedziałam. – I nie tylko przez brak opału.

Wstałam, nie czekając na jego reakcję. Poszłam do dzieci. Bo tylko one jeszcze patrzyły na mnie jak na rodzinę.

Karolina, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama