„Koleżanki z pracy mnie wyśmiewają, bo jem pasztet zamiast hummusu. Wolę zaoszczędzić, niż wydawać pieniądze na bzdury”
„Szybko przekonałam się, że niektóre składniki mogą kosztować małą fortunę. Warzywa są coraz droższe. Każda decyzja była jak walka. Czy wziąć pomidory, czy może zadowolić się tym, co mam w domu? Czy mogę sobie pozwolić na ten gotowy sos?”.

Od jakiegoś czasu czuję, jakbym kręciła się w błędnym kole. Każdy dzień wygląda tak samo: praca, dom, odliczanie do kolejnej wypłaty, bo wciąż muszę liczyć każdy grosz, żeby opłacić rachunki. Moje życie zawodowe to praca w małym biurze, gdzie wszystko obraca się wokół plotek, parzenia kawy i niekończących się raportów. Spędzam z moimi koleżankami z pracy więcej czasu niż z kimkolwiek innym, ale i tak wciąż czuję się wśród nich jak obca.
Pamiętam, jak kilka dni temu podeszła do mnie Anka, jedna z moich koleżanek, z uśmiechem i zaproszeniem na parapetówkę.
– Natalia, robimy imprezę u mnie na nowym mieszkaniu. Wpadnij koniecznie! Każdy przynosi coś do jedzenia, więc weź ze sobą coś smacznego – powiedziała, wręczając mi kartkę z adresem. Z zewnątrz się uśmiechałam, ale wewnątrz poczułam ucisk niepokoju.
To nie jest tak, że nie lubię takich spotkań, ale z moim skromnym budżetem wybór odpowiedniego dania do przyniesienia był wyzwaniem. Nie jestem też specjalistką od wykwintnej kuchni, a moim największym skarbem w kuchni jest mikser, który odziedziczyłam po babci. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro muszę coś przynieść, zrobię to, co potrafię najlepiej – prostą sałatkę.
Oszczędzałam na wszystkim
Stojąc w kuchni, patrzyłam w otwartą lodówkę i próbowałam wyobrazić sobie, co mogę zrobić z tym, co mam pod ręką.
– Przecież sałatka to zawsze dobry pomysł, prawda? – powiedziałam do siebie na głos, próbując przekonać samą siebie, że nie ma w tym nic złego. Może to nie będzie danie, które zrobi furorę, ale przynajmniej nie nadwyrężę budżetu.
Z myślą o sałatce poszłam do sklepu, gdzie szybko przekonałam się, że niektóre składniki mogą kosztować małą fortunę. Warzywa są coraz droższe. Każda decyzja była jak walka. Czy wziąć świeże pomidory, czy może zadowolić się tym, co mam w domu? Czy mogę sobie pozwolić na ten droższy sos, czy lepiej zrobić go samemu?
– Nie, nie mogę, muszę oszczędzać – mruczałam pod nosem, odkładając kolejny produkt na półkę.
Kiedy wróciłam do domu, wiedziałam już, co zrobię. Zawartość mojej lodówki pozwalała na przygotowanie skromnej sałatki, ale pojemnik po margarynie, który miałam wykorzystać, budził we mnie pewne obawy.
– Może to nie jest takie złe, przecież pojemnik to tylko pojemnik – próbowałam sama siebie uspokoić. Ale gdzieś tam, w głębi duszy, tliła się obawa, że moje koleżanki to zauważą. Wciąż zastanawiałam się, co o mnie pomyślą, ale wiedziałam, że nie mam innego wyboru.
Zrobiłam z siebie pośmiewisko
Parapetówka u Anki była już w pełni rozkręcona, gdy dotarłam na miejsce. Przekroczyłam próg mieszkania, przywitana gwarem rozmów i śmiechem. Z każdym krokiem w stronę stołu, na którym piętrzyły się kolorowe potrawy, czułam, jak rośnie we mnie napięcie. Wszędzie wokół widziałam eleganckie półmiski, a na nich najróżniejsze przysmaki. Moja sałatka w pojemniku po margarynie wyglądała przy tym wszystkim jak nieproszony gość.
– O, Natalia, co tam przyniosłaś? – zapytała Magda, podchodząc do mnie z uśmiechem.
– Sałatkę, taką prostą... – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć zawstydzenie.
Postawiłam pojemnik na stole i szybko odeszłam, chcąc zniknąć w tłumie. Stojąc z boku, zauważyłam, że koleżanki rzucają ukradkowe spojrzenia w stronę mojego dania, a potem pochylają się do siebie i zaczynają szeptać. Choć nie słyszałam dokładnie, co mówiły, czułam, że rozmowy dotyczą właśnie mnie i mojej sałatki.
– Co to za pojemnik? Serio przyniosła to w margarynie? – wychwyciłam urywki zdań, które jak sztylety wbijały się w moją pewność siebie.
Starałam się uśmiechać, udawać, że mnie to nie obchodzi, ale w środku byłam zraniona. Przez cały wieczór nikt nawet nie sięgnął po moją sałatkę. Czułam, jak oddziela mnie od reszty niewidzialna bariera, a moje miejsce w grupie staje się coraz bardziej niepewne.
Czułam się gorsza
Wracałam do domu z głową pełną myśli. Czułam się, jakbym nosiła na plecach ciężki bagaż wstydu. Wchodząc do mieszkania, cisnęłam kluczami o stół i z rezygnacją usiadłam na kanapie.
„Dlaczego oni są tacy powierzchowni?” – zastanawiałam się, czując się coraz bardziej zraniona. Próbowałam przekonywać samą siebie, że może to tylko ja przesadzam, może źle odebrałam ich gesty i szepty. Ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mój pojemnik był dla nich powodem do żartów.
Spojrzałam na plastikowy pojemnik, który przyniosłam ze sobą z imprezy. Niby nic takiego, a jednak symbol całego mojego wieczoru. Stał się dla mnie symbolem wstydu i poczucia bycia niewystarczającą.
„Może jestem zbyt wrażliwa” – pomyślałam, starając się jakoś usprawiedliwić zachowanie koleżanek. Ale prawda była taka, że czułam się osamotniona i niedoceniana.
Postanowiłam schować pojemnik głęboko do lodówki, jakby ukrycie go mogło pomóc mi zapomnieć o tym wszystkim. Odkąd wróciłam, unikałam myśli o lunchach w pracy. Nie chciałam więcej być obiektem drwin czy czuć się niewidoczna przy stole. W ten sposób mijały dni, a ja coraz bardziej izolowałam się od zespołu.
Chciałam zapaść się pod ziemię
Minęły dwa tygodnie, a ja wciąż unikałam wspólnych obiadów z zespołem. Siedziałam w kącie kuchni biurowej, jedząc samotnie kanapkę i zastanawiając się nad moimi relacjami z ludźmi z pracy. Czułam, jakby dzieliła mnie od nich niewidzialna przepaść, której nie potrafiłam pokonać.
Kiedy spoglądałam na Ankę i resztę dziewczyn śmiejących się razem przy stole, zastanawiałam się, co tak naprawdę nas łączy. Czy było coś więcej poza wspólnymi obowiązkami w pracy?
„Może to ja jestem problemem? Może za bardzo skupiam się na drobiazgach?” – myślałam, gryząc kawałek bułki z pasztetem.
W mojej głowie kotłowały się różne myśli. Wartość, jaką czułam w sobie, zdawała się zanikać. Właściwie nie wiedziałam, gdzie jest moje miejsce w tym wszystkim. Zastanawiałam się, czy powinnam próbować ponownie nawiązać kontakt, czy może lepiej trzymać się z boku, unikając kolejnych rozczarowań. Miałam wrażenie, że jestem zamknięta w swojej własnej skorupie, niezdolna do wyjścia poza nią.
Wszystko było w mojej głowie
Któregoś dnia, siedząc w biurze, zrozumiałam, że muszę coś zmienić. Nie mogłam dłużej uciekać przed sytuacją, która ciążyła mi na sercu. Jeśli chciałam znaleźć swoje miejsce w zespole, musiałam spróbować zrozumieć, czy to wszystko naprawdę było tylko w mojej głowie. Postanowiłam skonfrontować się z moimi obawami.
Po pracy złapałam Ankę na korytarzu.
– Hej, masz chwilę? Chciałabym o czymś porozmawiać – zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie.
Anka spojrzała na mnie zaskoczona, ale przytaknęła. Przeszłyśmy do małej sali konferencyjnej.
– O co chodzi, Natalia? – zapytała, uśmiechając się lekko, choć widziałam, że była zaciekawiona.
– Chciałam zapytać o tamtą parapetówkę... Miałam wrażenie, że coś poszło nie tak. Wiem, że może to brzmi głupio, ale czułam się trochę wykluczona – przyznałam się, czując, jak ciężar spada z moich ramion.
Anka westchnęła i położyła dłoń na moim ramieniu.
– Natalia, nie miałam pojęcia, że tak się czujesz. Myślę, że nikt nie miał złych intencji, może to tylko zwykłe nieporozumienie. Nikt już nie pamięta, co tam się działo – powiedziała z troską w głosie.
Ta rozmowa dodała mi odwagi. Zdałam sobie sprawę, że może moje obawy były bardziej moje niż rzeczywiste. Musiałam zacząć wierzyć w siebie i swoje miejsce w tej grupie.
Natalia, 30 lat
Czytaj także:
- „Zarabiam więcej niż mąż, ale wstydzę się przyznać przed jego rodziną. Teść się zapiera, że to nie godzi się kobiecie”
- „Nie mogłam patrzeć na smutne oczy teściowej i się wtrąciłam. Gdyby nie ja, 30 lat małżeństwa poszłoby w piach”
- „Uwiodłam żonatego szefa, żeby dostać awans. Zostałam z nasionkiem w brzuchu i wypowiedzeniem w dłoni”

