Reklama

W każdą sobotę o 11:00 spotykamy się w tej samej kawiarni – trzy kobiety po czterdziestce. Tylko że koleżanki mają więcej do pokazania niż tylko nowe paznokcie i modne ciuchy. Bo ich mężowie to nie byle kto – jeden inwestuje w nieruchomości, drugi ma firmę transportową. A mój mąż pracuje na kasie w markecie i jeszcze uważa, że to powód do dumy. Nie powiem, że go nie kocham. Jednak wstydzę się siedzieć przy stoliku z kobietami, których torebki są droższe niż moja lodówka. Nawet nie proszę o cappuccino z mlekiem owsianym, bo jak rzucą rachunkiem, to człowiek się czerwieni, zanim w ogóle wypije.

Jeszcze parę lat temu nie zwracałam na to uwagi. Jednak teraz, kiedy one pokazują zdjęcia z tarasu z widokiem na jezioro, a ja mam w oknie parapet z odpadającym laminatem, robi mi się zwyczajnie... głupio. Od czego się zaczęło? To nie był jeden moment. Zbierało się latami, a ja tłumiłam to w sobie, aż w końcu wszystko się posypało.

Uśmiechnęłam się z grzeczności

– Nic nie mówisz. Wszystko u was okej? – spytała Karolina, siorbiąc zielony koktajl.

– Jasne, wszystko super – skłamałam.

– Mówiłaś, że myślicie o kredycie na dom? – zagaiła Anka.

Myśleliśmy – odpowiedziałam, kręcąc łyżeczką w herbacie. – Ale wiesz, Radek ma umowę na czas określony. Banki teraz to patrzą jak na trędowatych.

– Mój Marek wziął ostatnio trzecią pożyczkę, ale w euro, bo inwestuje w nowe mieszkania w Hiszpanii – rzuciła Karolina, jakby mówiła o kupnie ogórków. – Mamy taki piękny widok z basenu. O, patrzcie – przewinęła galerię w telefonie.

Uśmiechnęłam się z grzeczności. Zdjęcia wyglądały jak z katalogu. A ja miałam w telefonie tylko zdjęcia naleśników, które smażyłam w niedzielę.

A wy gdzie jedziecie na ferie? – zapytała Anka.

– Jeszcze nie wiemy... Może do mojej mamy – wymamrotałam, nagle przypominając sobie, że mama ostatnio mówiła, że nie ma gdzie nas położyć.

– No ale Małgośka, nie możesz tak całe życie siedzieć w miejscu. Trzeba się rozwijać, inwestować! – rzuciła Karolina.

Wtedy zrozumiałam, że dla nich rozwój znaczy willę z jacuzzi.

Głos mi zadrżał

Radek siedział przy stole, obierając jabłko scyzorykiem. Zawsze tak robił, jakby nóż kuchenny był czymś zbyt... luksusowym.

– Widziałem, że jesteś jakaś spięta po tej kawie z koleżankami – mruknął, nie patrząc na mnie. – Znowu coś było?

A co ma być? – wzruszyłam ramionami, ale głos mi zadrżał.

– Wypiliście kawkę, obgadałyście mężów i porównałyście, kto ma większy salon, tak?

Nie żartuj – burknęłam. – Chodzi o to, że ja nie mam nawet salonu.

Radek westchnął. Oparł łokcie na stole.

– Ciągle się z nimi porównujesz. Przecież wiesz, że ja robię, co mogę. Haruję od rana do nocy.

– Wiem – rzuciłam cicho. – Tylko czasem mam dość. Siedzę między nimi i czuję się jak biedna krewniaczka. One mają podłogi z włoskiego marmuru, a my... linoleum z promocji.

– Ale za to uczciwe, bez kredytów – uśmiechnął się krzywo.

– Błagam cię... – wstałam od stołu, krążąc po kuchni. – Nie chodzi o podłogi. Chodzi o to, że ja się po prostu wstydzę. Wstydzę się własnego życia. Nie umiem się już cieszyć tym, co mamy.

– To może przestań spotykać się z tymi laskami – mruknął. – Dla nich nie będziesz nigdy wystarczająco błyszcząca. One lubią się czuć lepsze. A ty im tylko robisz tło.

Spojrzałam na niego. Zawsze mówił prosto z mostu. Miał rację. I chyba właśnie dlatego bolało to najbardziej.

Zatkało mnie

W niedzielę rano Karolina wrzuciła na grupę zdjęcie z jakiegoś SPA. Leżała w białym szlafroku, z maseczką na twarzy i kieliszkiem w dłoni.

– Dziewczyny, totalny reset! Polecam! – napisała. – Marek mnie zaskoczył, porwał bez słowa. Chciał, żebym odpoczęła.

Spojrzałam na ekran i zaklęłam w myślach. Radek właśnie próbował zacerować skarpetkę syna, mrucząc coś pod nosem.

– A ty, kiedy mnie gdzieś porwiesz? – rzuciłam z przekąsem.

Podniósł wzrok znad igły.

W którą stronę? Do dyskontu, czy do mamy?

– Nie żartuj – jęknęłam. – Czy ty widzisz, jak inni żyją?

– Widzę. Tylko nie wiem, czy oni naprawdę tak żyją, czy tylko tak udają.

– O co ci chodzi?

– Kiedyś pracowałem z mężem Karoliny. On miał więcej długów, niż ta twoja kawa ma kalorii. Raz nie zapłacił pracownikom, bo – uwaga – inwestował w zegarki.

– Co? – wytrzeszczyłam oczy.

– No serio. Tylko jak się na niego patrzy z daleka, to wygląda jakby spał na złotych poduszkach.

Zatkało mnie. Karolina nigdy się tym nie chwaliła.

– A Anka? Jej mąż?

– Sprawdź sobie KRS. Firma na żonę, kredyty na wszystko, a dzieci w prywatnej szkole. To się musi kiedyś zawalić.

Usiadłam na krześle jak wmurowana.

Czyli to wszystko to tylko fasada?

– Prawdopodobnie. A ty chcesz się z nimi ścigać na ściemy?

Spojrzałam w telefon. Zdjęcie Karoliny nadal robiło wrażenie, ale już jej nie zazdrościłam.

Byłam zaskoczona jej wyglądem

Miesiąc później, zanim wyszłam do pracy, zadzwoniła Anka.

Musisz przyjść dzisiaj na kawę. Tylko ty, ja i Karola. Bez dzieci, bez mężów. No musisz!

– Dziś? Po pracy? – zapytałam niepewnie.

– Tak, koniecznie. Coś ci powiem, ale nie przez telefon.

Wiedziałam, że będzie o czym gadać. Kiedy weszłam do Anki, Karolina siedziała już przy stole. Bez makijażu. Z rozmazaną kredką pod okiem i plastrem na palcu.

– Co się stało? – zapytałam, zaskoczona jej wyglądem. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak… zwyczajnej.

Życie się stało – burknęła. – Marek ma komornika. Wczoraj weszli mu na konto. Wszystko. Nawet dziecięce oszczędności.

Anka podała nam kubki z kawą.

– Mówiłam ci, że się dzieje coś niedobrego. Ona nie spała od tygodnia – rzuciła.

– I co teraz? – zapytałam cicho.

– Sprzedajemy auto i wynajmujemy dom. Wracamy do bloku. Pamiętasz, jak się z ciebie śmiałam, że siedzisz w mieszkaniu? – Karolina spojrzała na mnie z błyskiem w oczach. – To teraz ja ci zazdroszczę mieszkania. I tego, że twój Radek nie inwestuje w zegarki z Dubaju.

Zatkało mnie. Z całej siły ściskałam filiżankę.

– Przepraszam – dodała cicho. – Serio, przepraszam za to całe udawanie.

Nagle to wszystko, co jeszcze wczoraj wydawało się niedoścignionym luksusem, stało się bańką mydlaną. Pękło, zostawiając tylko chłodne powietrze i pytanie: po co ja w ogóle się ścigałam?

Nie umiałam ubrać tego w słowa

Wieczorem siedzieliśmy z Radkiem na kanapie. Stary koc, herbata malinowa, telewizor cicho brzęczał w tle. Chciałam mu wszystko opowiedzieć, ale nie umiałam ubrać tego w słowa.

Dobrze, że jesteś – powiedziałam w końcu.

– Zawsze byłem – odparł, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Wiem, tylko jakoś... nie doceniałam tego.

Spojrzał na mnie z ukosa.

– Co, pokłóciłaś się z królowymi internetu?

– Nie. Karolina... Oni mają komornika. A jeszcze niedawno pokazywała mi swój basen z podświetleniem LED.

Radek uniósł brwi.

– No proszę. I kto teraz jest na plusie?

Uśmiechnęłam się smutno.

To wszystko było na pokaz. A ja, głupia, się zamartwiałam, że nie mam złotych klamek.

– Jakbyśmy mieli złote klamki, to pewnie byś narzekała, że nie pasują do reszty mieszkania.

Parsknęłam śmiechem.

– Może i tak. Ale wiesz co? Po raz pierwszy od dawna poczułam się... wolna. Wolna od porównań, od presji. Nie chcę już być jak one.

Radek objął mnie ramieniem.

– To świetnie, bo ja nie mam ochoty być jak ich mężowie.

– Ale chociaż raz mógłbyś mnie gdzieś porwać. Na weekend. Nawet do cioci Teresy do Gniezna.

– Masz to, jak w banku – mruknął. – Tylko pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Że ty też mnie kiedyś gdzieś porwiesz.

Wtedy zrozumiałam, że może i nie mamy willi, ale mamy coś, czego dziewczyny mogą nam zazdrościć.

Śmiałam się przez godzinę

Minął kolejny miesiąc. Nadal chodzę na kawy z dziewczynami, ale coś się zmieniło. Karolina stała się… cichsza. Anka mniej się przechwala. A ja? Przestałam nosić maskę.

– Fajne masz te buty – powiedziała Karolina ostatnio, patrząc na moje zwykłe trampki.

– No, z przeceny. Cztery dychy w markecie – odpowiedziałam bez zażenowania. – Ale wiesz co? Chodzą lepiej niż te twoje szpilki z czerwonymi podeszwami. Przynajmniej nie uwierają sumienia.

Anka się roześmiała. Karolina tylko westchnęła.

Chciałabym mieć twoją lekkość – powiedziała. – Ale chyba nie umiem.

– Jeszcze się nauczysz – rzuciłam i wzięłam łyk herbaty.

Nie chodzi o to, żeby mieć mniej albo więcej. Chodzi o to, żeby nie żyć w wiecznym wyścigu, gdzie każdy się spina, żeby tylko nie wyjść na biedaka. Wczoraj Radek wrócił z pracy z czekoladą i mapą Gniezna. Śmiałam się przez godzinę.

Mówiłem, że cię porwę – mrugnął do mnie. – I ostrzegam – będzie kiełbasa, herbata z termosu i zero Wi-Fi.

– Idealnie – odparłam, przytulając się do niego.

Czasem wystarczy jedno zdanie, jedna kawa z kimś, kto zdejmuje z ciebie maskę – żeby wreszcie poczuć, że to, co masz, nie jest takie złe. A może nawet... jest wszystkim.

Małgorzata, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama