Reklama

Zawsze myślałam, że życie potoczy się inaczej. Że będę tą kobietą, która popija kawę w białej szlafrokowej miękkości, otulona zapachem drogiego balsamu, a nie tą, która stoi boso na zimnych kafelkach, myjąc twarz szarym mydłem. Moje koleżanki co miesiąc jeżdżą do spa, pokazują na Instagramie maseczki z alg i śniadania z chia. Ja? Mój luksus to ciepła woda w kranie. Wyszłam za mąż z miłości, a nie dla pieniędzy, i czasem żałuję. Bo kiedy miłość blaknie, a rachunki rosną, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy nie pomylił priorytetów.

Reklama

A miałam takie plany...

Kiedy jeszcze chodziłyśmy z dziewczynami do liceum, śmiałyśmy się, że najważniejsze to dobrze wyjść za mąż. Że jak już trafi się taki z pieniędzmi, to reszta pójdzie z górki – dom, wakacje, paznokcie u kosmetyczki co dwa tygodnie. Ja wtedy kiwałam głową, ale w duchu myślałam, że miłość to jednak ważniejsza sprawa. I kiedy poznałam Maćka, zupełnie się zakochałam. Był cichy, trochę nieśmiały, ale dobry. Przynosił mi herbatę, pisał czułe wiadomości, a ja byłam pewna, że to wystarczy.

Na początku rzeczywiście było jak w filmie – może nie romantyczna komedia, ale na pewno dobry obyczajowy. Mieliśmy siebie, stary wynajmowany pokój i marzenia. Nie przeszkadzało mi, że jego pensja z ledwością starczała na opłaty. Wierzyłam, że się dorobimy, że to tylko kwestia czasu. Tylko że czas mijał, a u nas niewiele się zmieniało. Dziurawe garnki, suszarka, która przestała działać dwa lata temu i nie została wymieniona do dziś, i ja – w tej samej łazience, w której jedynym kosmetykiem z wyższej półki jest odżywka, którą kiedyś dostałam od Eweliny.

Ewelina to jedna z tych koleżanek, które „dobrze wyszły za mąż”. Jej Kamil prowadzi firmę informatyczną, a ona ma tyle wolnego czasu, że nie wie, co z nim zrobić. Regularnie pisze do mnie z pytaniem, czy nie jadę z nią do spa. A ja co mam jej odpowiedzieć? Nie mogę. Maciek właśnie kupił nowy filtr do pralki i zostało nam sześćdziesiąt złotych do końca miesiąca?

Nigdy nie chciałam zazdrościć

Mówiłam sobie, że każda z nas ma swoją drogę, że nie wszystko złoto, co się świeci. Ale trudno nie poczuć ukłucia, kiedy widzisz zdjęcia z Bali, z weekendów w spa, kolacji w restauracjach, których nazw nie potrafiłabym nawet wymówić. Ja gotuję codziennie. Czasem z radością, częściej z obowiązku. A najbardziej boli, kiedy pod koniec tygodnia trzeba liczyć ziemniaki i kombinować, co jeszcze da się zrobić z jednej cebuli.

– Kochanie, może byśmy gdzieś wyskoczyli w sobotę? – rzuciłam ostatnio niby od niechcenia, ale głos mi zadrżał. Wiedziałam, co odpowie.

– A za co, Iza? – westchnął Maciek. – Jak chcesz, możemy się przejść nad rzekę. Pogoda ma być ładna.

Zacisnęłam zęby. Nie chciałam być niewdzięczna. Przecież się stara. Zawsze płaci rachunki na czas, czasem przynosi mi bułkę z piekarni, którą lubię. Ale to wszystko takie... małe. Codzienne. Nudne. Zwyczajne do bólu.

Wieczorem, kiedy brałam prysznic, w dłoni znów miałam to samo szare mydło. Bezzapachowe, tanie, zostawiające nalot na półce. Patrzyłam na nie i poczułam, jak coś mnie ściska w środku. Jakby całe moje życie skurczyło się do tej kostki. Wtedy zrozumiałam, że przestałam się cieszyć. Nie miałam już tej iskry, która kiedyś wystarczała, żeby się śmiać z Maćkiem z braku pieniędzy. Teraz tylko liczyłam dni do wypłaty. A między jednym a drugim prysznicem zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd.

Nie miałam czym się chwalić

Pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, spotkałam Olę – koleżankę z roku. Studiowałyśmy razem pedagogikę, ale ona prędko się przekwalifikowała i zaczęła pracować w marketingu. Teraz jeździła służbowo do Amsterdamu, nosiła płaszcz, który kosztował więcej niż cała moja szafa, i miała uśmiech jak z reklamy pasty do zębów. Spotkałyśmy się w centrum handlowym, gdzie ja przyszłam po nową zasłonę prysznicową, a ona po bieliznę z jedwabiu.

– Iza! Ale się zmieniłaś! – krzyknęła, rzucając się na mnie z uściskiem.

Poczułam zapach jej perfum. Drogich. Otulających. Stałam obok niej jak z innej planety.

Ty to chyba jesteś szczęściarą, co? – rzuciła z uśmiechem. – Wyszłaś za tego spokojnego chłopaka, jak on… Maciek? I co, dzieciaki już macie?

– Nie, nie mamy – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. – Na razie jakoś się kręci. Trochę ciasno, ale dajemy radę.

Ola zmarszczyła brwi.

– Iza, ale przecież ty zawsze byłaś taka ambitna. Serio? Siedzisz w domu i liczysz grosze?

Chciałam się bronić. Powiedzieć, że życie nie zawsze układa się według planu. Że miłość, że kompromisy. Ale nie powiedziałam nic. Uśmiechnęłam się tylko, jakbym się zgadzała. Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie wciąż brzmiało mi to „Serio?”. Jakby całe moje życie nie miało prawa tak wyglądać. Jakby wybór, którego kiedyś dokonałam, był błędem, który widać z kilometra.

Bardzo mnie to bolało

Od tamtego spotkania z Olą nie mogłam przestać porównywać. Nagle wszystko zaczęło mnie drażnić. Dziura w ręczniku, której wcześniej nawet nie zauważałam. Głośne kapanie kranu, które nie dawało mi zasnąć. Nawet sposób, w jaki Maciek rozsmarowywał masło na chlebie – powolny, niedbały. Patrzyłam na niego i czułam coś dziwnego. Smutek? Złość? A może po prostu zawód?

– Coś się dzieje? – zapytał pewnego wieczoru, kiedy nie odzywałam się od godziny.

– Nie – odpowiedziałam zbyt szybko.

– Iza… przecież widzę. O co chodzi?

Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, że jestem zmęczona. Nie tylko brakiem pieniędzy, ale tą stagnacją, tym życiem, które przypominało niekończący się dzień świstaka. Że nie mam już siły udawać, że mi to wystarcza. Że jestem tą samą dziewczyną, która kiedyś cieszyła się z jego czułych liścików. Bo nie byłam. Już nie.

– Wiesz, czasem zazdroszczę Ewelinie – wyrzuciłam z siebie w końcu. – Ona ma wszystko. I nie musi się martwić, czy starczy do pierwszego.

Maciek milczał przez dłuższą chwilę.

Myślałem, że jesteś ze mną nie dla pieniędzy – powiedział cicho.

– Bo byłam. Ale… może się pomyliłam?

Nie spojrzał mi w oczy. Po prostu wstał i wyszedł do kuchni. A ja zostałam sama na kanapie, z dziwnym ciężarem w piersi, jakby powiedzenie tego na głos tylko pogorszyło sprawę.

Tylko na tyle go stać

Kilka dni później Maciek wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Wszedł do mieszkania, trzymając w ręku reklamówkę z drogerii. Usiadł na brzegu kanapy i podał mi ją bez słowa. Spojrzałam do środka – był tam szampon, który kiedyś przymierzałam w sklepie, pachnący płyn do kąpieli i nowa gąbka do ciała.

– Na razie nie stać mnie na spa – powiedział cicho – ale pomyślałem, że może chociaż tyle.

Zrobiło mi się wstyd. Tak zwyczajnie, po ludzku. Bo on naprawdę się starał. Nie był Kamil z firmą i samochodem, ale był moim Maćkiem. Tylko że ja już chyba przestałam to doceniać. Albo zapomniałam, jak to jest. Może przez ten cały ból codzienności, przez te wszystkie zakupy na raty, odkładane wakacje, rozmowy, które zawsze zaczynały się od „musimy oszczędzać”.

Tego wieczoru wzięłam kąpiel w naszej skromnej wannie, pachnącej jak hotelowy pokój, dzięki nowemu płynowi. Siedziałam w pianie i patrzyłam na sufit. W myślach układałam sobie wszystko od nowa. Czy to, że nie mamy pieniędzy, naprawdę odbiera nam szansę na szczęście? A może to ja od dawna nie pozwalałam sobie go dostrzec? Po kąpieli usiadłam obok Maćka. Patrzył w telewizor, ale nie wiem, czy coś w ogóle oglądał.

– Przepraszam – powiedziałam.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Za co?

– Za to, że przestałam widzieć, ile dla mnie robisz.

Nie odpowiedział. Tylko ujął moją dłoń i ścisnął lekko. I nagle zrobiło mi się cieplej niż po jakimkolwiek spa.

Wystarczy mi jego miłość

Czasem siadam w naszej łazience, tej samej co zawsze – z kafelkami pamiętającymi lata dziewięćdziesiąte, pralką, która czasem dziwnie brzęczy i półką z kosmetykami, z których większość jest z promocji. Szare mydło wciąż tam jest, ale obok niego stoi też płyn, który dostałam od Maćka. A ja nauczyłam się na nowo doceniać te małe rzeczy. Nie zawsze mi się to udaje. Są dni, kiedy znów przeliczam złotówki, porównuję się z innymi i czuję złość, że nie mam więcej. Ale coraz częściej potrafię też poczuć wdzięczność. Za jego ciepło, za to, że się nie poddał, kiedy ja prawie chciałam.

Ewelina ostatnio zaprosiła mnie na wyjazd do spa. Odmówiłam, ale tym razem nie z powodu braku pieniędzy. Po prostu nie chciałam. Wolałam zostać z Maćkiem, zrobić razem kolację i obejrzeć film, który już znamy na pamięć. Może to banalne, może nie wygląda dobrze na zdjęciach. Ale to moje życie. Nasze. Czy żałuję, że nie trafiłam na bogatego męża? Bywają chwile, kiedy tak. Kiedy życie wydaje się niesprawiedliwe, a ja jestem zmęczona udawaniem, że wszystko gra. Ale później widzę, jak Maciek wstaje wcześniej, żeby odśnieżyć mi auto, albo słyszę, jak w nocy przykrywa mnie kocem. I wtedy wiem, że bogactwo ma różne twarze.

Moje jest trochę zniszczone, czasem nieporadne, ale prawdziwe. I choć może nigdy nie będę miała własnego spa, to mam coś, co – jak sądzę – wielu ludzi gubi po drodze. Mam dom, choć skromny. I kogoś, kto zawsze tam na mnie czeka.

Iza, 33 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...