„Kolega z działu IT miał mi tylko naprawić komputer. Ta aktualizacja systemu miała jednak zupełnie nieoczekiwany finał”
„Wszystko zaczęło się od tego, że komputer zwyczajnie odmówił współpracy. Najpierw ekran zgasł na sekundę, potem pojawiły się dziwne linie, a na końcu wszystko się zawiesiło. Spróbowałam go zrestartować, ale jedynym efektem był czarny ekran”.

- Redakcja
Codziennie rano o 8:45 jestem już w windzie. Z kubkiem kawy w jednej ręce i komórką w drugiej, stukam palcem w ekran, udając, że coś czytam. Łatwiej wtedy nie rozmawiać z nikim, kto też akurat jedzie na trzecie piętro. Najczęściej z Jankiem.
Mijaliśmy się
Janek z działu IT zawsze jest w czarnej bluzie, zawsze z lekkim zarostem i tym samym, niemal niesłyszalnym „cześć”, które wypowiada, zerkając gdzieś obok mojej głowy. Czasem mija mnie na korytarzu i też rzuca to swoje lakoniczne „cześć”. Raz nawet powiedział to z uśmiechem, a może tak mi się wydawało?
Nigdy nie rozmawialiśmy o niczym więcej. Kim on właściwie jest? Ma dziewczynę? Lubi swoją pracę? Dlaczego nigdy nie wypowiada więcej niż to jedno słowo? Zastanawiałam się nad tym więcej razy, niż jestem gotowa przyznać.
Pracuję w dziale obsługi klienta. Odbieram maile, rozwiązuję problemy, składam reklamacje. Mówię rzeczy w stylu „bardzo przepraszamy za niedogodności” z automatu. Codzienność bez fajerwerków. Stabilna, przewidywalna, bezpieczna i przerażająco pusta.
Nie miałam wielkich marzeń. Nie czekałam na księcia ani życiowe rewolucje. W sumie… to chyba już nawet nie wierzyłam, że coś ciekawego może mnie jeszcze spotkać. Bo niby skąd? Z windy?
Coś się zmieniło
Wszystko zaczęło się od tego, że komputer zwyczajnie odmówił współpracy. Najpierw ekran zgasł na sekundę, potem pojawiły się dziwne linie, a na końcu wszystko się zawiesiło. Spróbowałam go zrestartować, ale jedynym efektem był czarny ekran. Zgłosiłam usterkę do działu IT, choć w duchu już się nastawiałam, że minie pół dnia, zanim ktoś się zjawi.
Nie minęło jednak nawet dwadzieścia minut, gdy w moim dziale pojawił się Janek. Wszedł pewnym krokiem, w ręku miał jakiś kabel i coś, co wyglądało jak zestaw narzędzi. Spojrzał na mnie i skinął głową.
– To ty zgłaszałaś problem z komputerem?
Przytaknęłam, czując się nagle, jakbym musiała zdawać egzamin z umiejętności obsługi własnego stanowiska. Usiadł przy biurku, włączył komputer w trybie awaryjnym i zaczął coś klikać. Przez chwilę milczeliśmy. Jego twarz była skupiona, a ruchy pewne i szybkie.
– Czasem te modele tak mają – odezwał się po chwili. – Zwłaszcza jak się zainstaluje aktualizację, której się nie powinno.
– Ja nic nie instalowałam – odparłam niemal obronnie, ale po tonie jego głosu domyśliłam się, że nie było w tym żadnego oskarżenia.
– Wiem, to bardziej taki żart z naszej branży – uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od monitora.
Przyszedł natychmiast
Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć, więc tylko się zaśmiałam. Ku mojemu zaskoczeniu, on też się roześmiał. Atmosfera stała się odrobinę lżejsza.
– Trochę to potrwa – powiedział po chwili. – Jak chcesz, możesz zrobić sobie przerwę. Albo zostać i dowiedzieć się, dlaczego kabel HDMI nigdy nie działa, gdy najbardziej tego potrzebujesz.
– Zdecydowanie zostanę. Zaczyna mnie to nawet intrygować – odparłam.
Janek uniósł brwi i spojrzał na mnie z rozbawieniem.
– No to mamy nową fankę czarów IT – mruknął i wrócił do pracy.
Rozmowa zaczęła się kleić. Najpierw opowiadał o śmiesznych zgłoszeniach, jakie dostaje na co dzień – o pracownikach, którzy próbują włączyć komputer guzikiem od monitora, albo o tych, co uważają, że monitor trzeba przetrzeć płynem do szyb. Śmiałam się coraz bardziej.
Było coś w sposobie, w jaki mówił, w jego dystansie do siebie i rzeczywistości, co mnie rozluźniało. Z każdą minutą przestawał być tym cichym chłopakiem z windy. Gdy wychodził, rzucił jeszcze:
– Gdyby coś się działo znowu, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Ale mam nadzieję, że nie będzie trzeba.
„A ja trochę mam nadzieję, że będzie” – odpowiedziałam w myślach, patrząc, jak znika za rogiem korytarza.
Zauważyłam go
Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Nie tak spektakularnie, raczej niepozornie, stopniowo. Zamiast zwykłego „cześć” w windzie, Janek raz zapytał, czy mój komputer działa bez zarzutu, innym razem skomentował pogodę. To były drobiazgi, lecz dla mnie – ogromna zmiana. Któregoś poranka, gdy przypadkiem zeszliśmy się przy ekspresie do kawy, zaproponował, że zrobi mi kawę.
– Ale tylko jeśli nie pijesz tej waniliowej – rzucił z udawaną powagą. – Waniliowa to zdrada.
– Zdrada? – zapytałam, rozbawiona.
– No tak. Kawa to kawa, a nie jakiś deser.
– W takim razie przyznaję się do zdrady. Lubię waniliową.
– Tego się nie da naprawić. Jesteś stracona – westchnął teatralnie, ale uśmiechnął się, a ja zaśmiałam się cicho.
Od tego momentu zaczęliśmy chodzić razem po kawę. Czasem też siadaliśmy razem w stołówce, najczęściej przy stoliku koło okna, gdzie rzadko ktoś siadał.
Zbliżyliśmy się
Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim. O pracy, o tym, co nas irytuje, o absurdach firmowego systemu zgłoszeń. Janek opowiadał historie tak, że śmiałam się na głos.
W przerwach między żartami pojawiały się też poważniejsze tematy. Opowiadałam mu o tym, że czasem mam wrażenie, jakby moje życie przelatywało mi między palcami. Że każdy dzień jest kopią poprzedniego. Nie próbował mnie pocieszać na siłę ani nie rzucał banalnymi frazesami.
– Z tobą nawet jedzenie z automatu smakuje lepiej – powiedziałam któregoś dnia, trzymając w ręce batona, który zazwyczaj wydawał mi się niesmaczny.
Janek spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem, a potem uśmiechnął się szerzej, niż do tej pory.
– No to chyba komplement. Chociaż nie wiem, czy chcę być porównywany do batona.
Zaczerwieniłam się, bo zorientowałam się, że powiedziałam coś, czego normalnie bym nie powiedziała. Ale nie żałowałam. Te krótkie momenty stawały się dla mnie ważniejsze niż cała reszta dnia. Zaczęłam łapać się na tym, że wypatruję go rano, gdy wchodzę do biura, że sprawdzam godzinę, zastanawiając się, czy dziś pójdziemy razem po kawę. Czekałam na te chwile. I bałam się przyznać nawet przed sobą, jak bardzo zaczęły mi być potrzebne.
Zrobił pierwszy krok
Minęły trzy miesiące, odkąd po raz pierwszy rozmawialiśmy. Nie wiem, kiedy to się stało, ale nagle nasze spotkania stały się czymś oczywistym. Codziennie razem wychodziliśmy po kawę, siadywaliśmy przy tym samym stole, a gdy raz musiałam wyjść wcześniej i nie przyszłam do stołówki, dostałam wiadomość: „Mój lunch był dziś bez smaku”.
Chciałam odpowiedzieć, ale nie wiedziałam, co napisać. A potem i tak spotkaliśmy się przy windzie i wszystko potoczyło się jak zwykle. Pewnego dnia, gdy kończyliśmy pracę, podszedł do mnie i zapytał:
– Masz jakieś plany na sobotni wieczór?
Pokręciłam głową. Byłam zbyt zaskoczona, żeby cokolwiek dodać.
– Jest koncert w klubie.
– Serio? – uśmiechnęłam się. – No to chodźmy.
Nie umiałam powiedzieć, co wtedy poczułam. Podekscytowanie, strach, niedowierzanie, wszystko naraz. Ale się zgodziłam. I w sobotę, po raz pierwszy odkąd pamiętałam, malowałam się przed lustrem bez znużenia.
Czekałam na to
Klub był głośny, zatłoczony, duszny. Po koncercie nie wróciliśmy od razu do domu. Spacerowaliśmy ulicą, latarnie rzucały blade światło, a miasto wydawało się jakby przygaszone. Szliśmy długo w milczeniu, aż w końcu zatrzymał się przy barierce nad kanałem i powiedział:
– Wiesz, myślę, że to nie tylko kawa i lunche.
Patrzyłam na jego twarz, próbując odczytać, czy to żart, czy poważne wyznanie. Ale on nie spuszczał wzroku.
– Też tak czuję – odpowiedziałam cicho.
I wtedy mnie pocałował. Po prostu pochylił się, jakby to było coś naturalnego, coś, co miało się wydarzyć już dawno. Czułam, że cały świat zrobił krok w bok. Jakby w końcu wszystko stanęło na właściwym miejscu. A potem poczułam coś jeszcze – niepokój. Przez całe życie unikałam takich momentów, bo każdy z nich niósł ryzyko. Ale tamtej nocy ryzyko przestało być straszne.
Wszystko się ułożyło
Kilka dni później firma ogłosiła reorganizację. Zespoły miały zostać przetasowane, a część osób miała pracować w parach przy projektach długoterminowych. Janek przyszedł do mnie pod koniec dnia.
– Może zgłosimy się do jednego zespołu razem?
Spojrzałam na niego, niepewna. Serce waliło mi jak oszalałe. Praca razem? Codziennie? Oficjalnie?
– Zawsze się bałam takich decyzji – powiedziałam szczerze. – Ale chyba warto spróbować.
Następnego dnia poszliśmy razem do przełożonego. Gdy Janek powiedział, że chcemy być w jednym zespole, poczułam, że nie ma już odwrotu.
Minęło kilka tygodni. Wspólna praca wcale nie była taka łatwa, jak mogłoby się wydawać. Bywały dni, gdy się nie zgadzaliśmy, kiedy któreś z nas milczało dłużej, niż trzeba. Ale były też poranki, kiedy dzieliliśmy się śniadaniem przy biurku, i wieczory, które przeciągały się aż do ostatniego autobusu. Coraz częściej łapałam się na tym, że myślę o przyszłości w liczbie mnogiej.
Czasem wracam myślami do tego dnia, gdy zawiesił się mój komputer. Gdyby wtedy wszystko działało, może dalej mijałabym Janka w windzie. Może nadal mówiłabym tylko „cześć” i wracała do domu z wrażeniem, że nic mnie nie czeka. A może to właśnie był przypadek, który miał się wydarzyć.
Marta, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Noc poślubną spędziłam sama. Mąż powiedział, że mnie kocha, a potem poszedł na próbę generalną do pokoju obok”
- „Wykupiłem tani weekend w górach i dostałem osobliwy bonusik. Zamiast romantyzmu we dwoje, ćwiczyliśmy grupowy dryl”
- „Nie potrafiłam przestać kochać mojej pierwszej miłości. Kuba szarpał mnie za serce przez 30 lat”

