Reklama

Miałam trzydzieści pięć lat i męża, który coraz częściej był nieobecny. Jacek kiedyś naprawdę był „mój”. Ale od dłuższego czasu wracał późno, zasłaniał się pracą, unikał rozmów. Czasem patrzył na mnie tak, jakbyśmy byli obcymi ludźmi. Z zewnątrz wszystko wyglądało dobrze. Ładny dom, stabilna praca, dwanaście lat małżeństwa. Nawet moja matka mówiła: „Elwirka, ty to masz szczęście z tym Jackiem”. – Uśmiechałam się wtedy, bo przecież nie powiem jej, że to, co czuję, nie do końca mogę nazwać szczęściem.

Zamiast kolacji we dwoje były samotne wieczory przy herbacie. Zamiast rozmów – cisza. Oboje milczeliśmy, ale z czasem pojawiły się bardziej niepokojące sygnały. Pachniał obcymi perfumami, znikał na całe popołudnia. Tłumaczył to spotkaniami z klientami. Chciałam wierzyć, że sobie coś wmawiam. Że to kryzys. Przeczekać, przełknąć, zagryźć zęby. Ale coraz częściej budziłam się z myślą, że to już koniec. Że ja po prostu jeszcze o tym nie wiem. A potem przyszła ta paczka.

Od razu poczułam niepokój

Pojawiła się jak każda inna – leżała w skrzynce między rachunkiem za prąd a ulotką z pizzerii. Ale była inna. Grubsza, z nieznanym charakterem pisma. Wzięłam ją do ręki i od razu poczułam niepokój. Instynkt, którego nie da się zignorować.

Otworzyłam kopertę w kuchni. Najpierw poczułam zapach – słodkawy, kobiecy, nie mój. Potem wyciągnęłam coś miękkiego. Sweter. Dobrej jakości, z alpaki. Ale nie mój rozmiar i nie mój krój. Do swetra był dołączony krótki, odręcznie napisany liścik: „Proszę przekazać mężowi, że nie życzę sobie od niego więcej prezentów”.

Zadrżała mi ręka. Nie było podpisu, ale był za to adres nadawcy. Warszawa, Praga Południe. Poczułam, że siedzę już na krześle, chociaż nie pamiętam, kiedy usiadłam. Patrzyłam na ten sweter jak na coś obcego, niepasującego do mojego świata. Ale pasował do świata, w którym mój mąż znikał bez słowa.

Wieczorem, kiedy wrócił do domu, rzuciłam mu kopertę na blat.

– Co to ma być?

– Elwira, o co chodzi? – uniósł brwi. – To jakiś żart? Ktoś robi sobie jaja.

– Naprawdę?

– Może jakaś idiotka z biura. Zazdrości, coś sobie ubzdurała. Nie mam pojęcia.

Mówił spokojnie. Za spokojnie. Jeszcze bardziej niż zwykle. A ja czułam tylko jedno: to nie był żart.

Nie chciałam w to uwierzyć

Po tej rozmowie z Jackiem chodziłam po domu jak w malignie. On zasnął, jak gdyby nigdy nic, z laptopem na kolanach. Ja nie mogłam nawet usiąść. A ten sweter – leżał na komodzie, pachnąc kłamstwem i obcą kobietą. Następnego dnia wzięłam wolne. Nie mówiłam Jackowi. Powiedziałam tylko, że muszę „załatwić coś w urzędzie”. Gdy zamykałam drzwi za sobą, czułam się jak złodziejka – tylko że to nie ja coś ukradłam.

Adres z koperty prowadził do starej kamienicy na Pradze. Ścisnęło mnie w żołądku, ale zadzwoniłam. Po chwili usłyszałam:

– Tak?

– Dzień dobry… przyszłam w sprawie tej przesyłki… Elwira jestem.

– Proszę, trzecie piętro.

Drzwi otworzyła młoda kobieta z dzieckiem na rękach. Ubrana w dres, bez makijażu, ale z tym czymś w oczach – swobodą, jaką mają kobiety, które nie muszą się niczego wstydzić.

– Dostałam coś od pani. Chciałam zapytać… o co chodzi.

Iza spojrzała na mnie bez cienia litości.

– Myślałam, że zrozumiesz. Ale skoro muszę ci powiedzieć... Jacek bywał tu regularnie. Spał tu. Gotowałam mu. Twój mąż mówił, że między wami to już tylko formalność.

Zamilkłam. Głos uwiązł mi w gardle.

– A to dziecko…?

Dziewczynka spojrzała na mnie znad ramienia Izy i powiedziała cicho:

– Mama, kiedy przyjdzie ten pan, co zawsze dawał mi żelki?

Złapałam się futryny. Świat zaczął wirować.

Nie musiał nic mówić

Wróciłam wieczorem. Nie pamiętam drogi. Pamiętam tylko, że ręce mi się trzęsły, a w środku czułam pustkę. Nie z bólu. Z powodu ciszy. Takiej, która zapowiada burzę. Jacek siedział w kuchni. Pił herbatę i przeglądał coś w telefonie. Uniósł głowę, jakby nic się nie stało.

– Gdzie byłaś?

Nie odpowiedziałam. Wyciągnęłam z torebki sweter i położyłam go na stole.

– Byłam u niej. Widziałam ją. I dziecko.

Jacek zamarł. Dłoń z kubkiem zastygła w pół ruchu.

– Elwira… Posłuchaj…

– Ile razy z nią spałeś? – przerwałam mu. – Od kiedy?

– To… – zaczął, ale nie dokończył.

Ile razy?! – wrzasnęłam. – Ile razy mówiłeś, że jesteś w pracy, kiedy tak naprawdę…

To był błąd – syknął. – Głupi błąd. Zdarzyło się. Ale to nie znaczy nic.

– Nie znaczy nic?

– Ona wie, że to był tylko... epizod.

Patrzyłam na niego i czułam się tak, jakbym nie znała tego człowieka. Jakbym to nie z nim była przez te wszystkie lata.

– A dziecko?

Zamilkł.

To twoje dziecko, prawda?

Milczał. Nie musiał nic mówić. Wystarczyło to spojrzenie. Ten wstyd, którego wcześniej nigdy u niego nie widziałam. Patrzył w bok, uciekał wzrokiem. I to wystarczyło. Wyszłam z kuchni. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Nie dlatego, że chciałam uciec. Ale dlatego, że nie chciałam już niczego słyszeć.

Chciałam znać całą prawdę

Po kilku dniach ciszy, gdy Jacek chodził po domu jak duch – nieprzytomny, unikający mojego wzroku – spakowałam się i pojechałam znowu na Pragę. Musiałam usłyszeć to od niej. Nie przez Jacka, nie przez domysły. Chciałam prawdy. Nawet jeśli miała mnie złamać. Iza otworzyła w dresie, jak poprzednio. Dziewczynka bawiła się na dywanie.

– Przyszłam… żeby zapytać o jedno. On jest ojcem, prawda?

Nie odpowiedziała od razu. Usiadła przy stole, nalała sobie herbaty. Bez słowa poczęstowała mnie.

– Nie muszę ci nic mówić – powiedziała w końcu, bez złości, bez wyższości. – Ale powiem ci jedno. On nigdy nawet nie zapytał wprost, czy to jego córka. Nie musiał.

Zamknęłam oczy. Wiedział. Od początku wiedział.

– Od kiedy to trwało? – spytałam cicho.

– Dwa lata. Poznaliśmy się w firmie. Najpierw niewinne rozmowy. Potem spotkanie poza pracą. Wiesz, jak to jest. – Uśmiechnęła się krzywo. – Dla mnie to miało być raz. Dla niego – nie wiem. Zostawał tu czasem na noc. Kiedyś zabrał małą na spacer. Mówił, że wasze małżeństwo jest tylko na papierze. Że śpicie osobno.

Czułam, jak z każdym jej słowem moje serce wypełnia się jeszcze większym ciężarem.

Kochałaś go?

– Nie wiem. Chyba tak. Ale potem zobaczyłam, że on zawsze wraca do ciebie. Że cię nie zostawi. Dla mnie to był koniec. A on... próbował wrócić, przysyłał prezenty. I w końcu nie wytrzymałam. Miałam dość udawania.

Spojrzała na mnie twardo.

– Ty i ja jesteśmy ofiarami tego samego człowieka. Tylko każda w inny sposób.

Nie odpowiedziałam. Wyszłam w ciszy.

Czułam się rozdarta

Zadzwoniłam do Julki, mojej starszej siostry. Zawsze miała gotową opinię na każdy temat, ale tym razem w jej głosie nie było sarkazmu. Tylko zmartwienie.

– Muszę pogadać – powiedziałam tylko, a ona odparła:

– Przyjedź. Mam wolny wieczór.

Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Płakałam i mówiłam. O swetrze, o liście, o Izie i o dziecku. Julka słuchała w ciszy. A potem zapytała:

– I co teraz?

– Nie wiem. Powinnam odejść, prawda?

– Tak.

– Ale nie potrafię.

Spojrzała na mnie z czułością.

– Elwira, on cię zdradzał. Kłamał. Ma dziecko z inną kobietą. I jeszcze miał czelność mówić, że to „nic nie znaczy”.

– Ale to mój mąż. Moje życie, moje plany. Dom, który razem budowaliśmy. A jeśli to wszystko się rozpadnie? Kim będę?

Julka potrząsnęła głową.

– Ela, jesteś kimś także bez niego. Pamiętasz, jak zawsze mówiłaś, że nie będziesz jak mama? Że nie będziesz znosić wszystkiego po cichu?

– A jednak jestem jak ona.

– Nie musisz być. To nie ty powinnaś się wstydzić.

Patrzyłam na stół. Wzory na obrusie zlały się w jedno. Czułam się rozdarta – między tym, co wiem, a tym, czego wciąż się trzymam. Jakby bez niego nie było mnie.

– A jeśli to moja jedyna rodzina? – szepnęłam.

Julka ścisnęła moją dłoń.

– To sobie stworzysz nową. Taką, która cię nie będzie ranić.

Nigdy mu tego nie zapomnę

Siedziałam w kuchni. Było późno. Światła z ulicy odbijały się w oknie, tworząc blade cienie na ścianie. Na stole stały dwie filiżanki. Jedna pusta – Jacka. Druga przede mną. Jacek znowu nie wrócił na noc. Tylko wysłał SMS: „Zostanę u Marka, nie czekaj”. Krótko. Jakby był gościem, a nie mężem. Nie odpisałam. Już nie pytałam, gdzie był naprawdę. Już mu nie wierzyłam.

Wyciągnęłam z szuflady stare zdjęcie. Nasz ślub. Biała sukienka, on w granatowym garniturze, śmiech, konfetti. Pamiętam ten dzień – jakby to była scena z filmu, który ktoś inny przeżył. Trzymałam to zdjęcie chwilę, a potem powoli, z czułością, jakbym rozstawała się z dawną sobą, wrzuciłam je do kosza.

Wstałam i przeszłam się po mieszkaniu. Każdy kąt przypominał mi nas. Ale też każda rzecz bolała mniej niż dzień wcześniej. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Może odejdę. Może zostanę, ale już nie z miłości. Może kiedyś znowu nauczę się żyć bez niego. Albo tylko obok. Ale wiem jedno: nigdy tego nie zapomnę.

Elwira, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama