„Kocham zakupy w lumpeksie, ale mąż mówi, że znoszę do domu śmieci. Zmienił zdanie przez niespodziankę”
„Wróciłam do domu cała w emocjach. Nie mogłam się doczekać reakcji Mirka. Wparowałam do kuchni i wyciągnęłam zakupy z torby jak magik królika z kapelusza”

- Redakcja
Zawsze czułam ekscytację, gdy tylko mijałam witrynę mojego ulubionego lumpeksu. Uwielbiałam grzebać w stertach swetrów i kurtek, bo nigdy nie wiadomo było, co się trafi. To jak łowienie pereł w morzu. Jednak nie każdy to rozumiał. Mój mąż Mirek na przykład – zamiast wspierać moją pasję, regularnie się ze mnie naigrawał.
– Znowu coś przyniosłaś z tego śmietnika! – kręcił głową, gdy tylko przekraczałam próg z siatką w dłoni.
– To nie śmietnik, tylko second-hand – prostowałam go z uporem.
– I tak szmelc – podsumowywał.
Ale nic to. Miałam swoje małe radości i nie zamierzałam z nich rezygnować. Wszystko się zmieniło, gdy przyszłam do domu z jednym konkretnym znaleziskiem. I wtedy Mirek… no właśnie. Wtedy wszystko się zmieniło.
Westchnęłam tylko
Weszłam do domu, niosąc kamizelkę przewieszoną przez ramię. Zielona, z milionem kieszeni i mocnych zapięć – wyglądała prawie jak nowa. Może trochę przetarta na barku, ale i tak – perełka! Mirek siedział na kanapie i gapił się w telewizor.
– Patrz, co ci kupiłam! – zawołałam wesoło, wchodząc do pokoju.
– Nie mam teraz czasu – mruknął.
– To zerknij na chwilę.
Podsunęłam mu kamizelkę pod nos. Przekręcił głowę, spojrzał jednym okiem.
– To znowu coś ze śmietnika? – spytał, nieco zdegustowanym tonem.
– Dałam za nią tylko dwanaście pięćdziesiąt.
– No i co z tego? Będziesz mi teraz szafę tym szmelcem zawalać?
Westchnęłam i zamiast się wykłócać, po prostu mu ją podałam.
– Przymierz. Ma kieszenie na wszystkie te twoje haczyki i żyłki.
Zrobił minę, jakby mu ktoś kazał ubrać spódnicę, ale wziął ją i założył. Stanął przed lustrem. Pokręcił się. Zajrzał do jednej kieszeni, potem do drugiej.
– Hm. Dużo kieszeni – mruknął.
– No przecież mówię.
– Gdzieś ty to wygrzebała? – spojrzał na mnie z zaciekawieniem.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Skarb, co nie?
Nie odpowiedział, ale... nie zdjął jej. Nawet kiedy wrócił do oglądania swojego programu w telewizji.
Zaskoczył mnie
Następnego dnia, jak tylko wróciłam z pracy, zastałam Mirka w kuchni. Stał przy stole w tej samej kamizelce, do której już powtykał nożyczki, jakieś plastikowe pudełko i kawałek czerwonego sznurka.
– Co ty robisz? – spytałam zaskoczona, stawiając torbę na krześle.
– Kompletuję – odparł bez cienia ironii. – Trzeba mieć porządek. A ta kamizelka… To się naprawdę nadaje. Tylko tu trzeba przeszyć zamek.
– Przeszyć?
– No zobacz, jak pociągniesz mocniej, to zgrzyta. Ale szwy mocne. Materiał porządny. I ta siatka na plecach – to się w lecie nie spocę.
– A jeszcze wczoraj mówiłeś, że śmietnik – przypomniałam mu z lekkim uśmieszkiem.
– No bo ja nie wiedziałem, że to takie... profesjonalne – obruszył się. – A tam w tym twoim sklepie… są jeszcze takie?
– Kamizelki?
– No.
– Różne bywają. Ostatnio była też taka z czarnego ortalionu z metką.
– Jakbyś jeszcze coś znalazła, to mi kup. Serio. To, co nosiłem, to przy tym była ścierka.
Usiadłam naprzeciwko i aż się roześmiałam.
– Witaj w świecie lumpeksu.
– Tylko nikomu nie mów, że to z lumpeksu. Na rybach powiem, że z Niemiec. I koniec.
– Jasne. Tajemnica zawodowa.
Spojrzałam na niego podejrzliwie
Od tamtego dnia coś się zmieniło. Mirek – który wcześniej traktował moje wyprawy do lumpeksu jak dziwactwo starszej pani z kotami – zaczął się… interesować.
– A gdzie to kupiłaś dokładnie? – spytał przy kolacji, jakby mimochodem, nalewając sobie zupy.
– No jak to gdzie, w tym samym lumpeksie. Przecież wiesz.
– Tam co taka baba z krótkimi włosami sprzedaje?
– Tak, pani Krysia. Bardzo miła kobieta, zna się na rzeczach. Zawsze daje znać, jak ma nowe dostawy.
– A kiedy ona ma te dostawy?
Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Wtorki i piątki. A co?
– Tak tylko pytam.
– Wybierasz do lumpeksu?
– Nie, no co ty! – prychnął. – Po prostu… jakbyś była tam jutro, to rozejrzyj się, może będą jakieś spodnie na ryby. Wodoodporne. Te moje przeciekają przy kolanie.
– A mówiłeś, że tam same szmaty.
– Daj już spokój.
– A może sam pójdziesz?
– Oszalałaś?! Jeszcze mnie ktoś znajomy zobaczy. Ty masz wprawę. Ty umiesz tak wybierać, że nawet śmieć wygląda jak z katalogu.
Zaśmiałam się, bo w ustach Mirka to był największy komplement, jaki mogłam usłyszeć.
– Dobrze, kochanie. Jutro pójdę. Ale ostrzegam – jak coś ci kupię, to będziesz to nosił. Nie ma wybrzydzania.
– No już dobrze, dobrze. Jak będzie tak dobra, jak ta kamizelka, to się nie wyprę.
Byłam cała w emocjach
W piątek zaraz po pracy pojechałam prosto do lumpa. Pani Krysia, jak zawsze, stała przy wejściu i przestawiała wieszak z kurtkami.
– Dzisiaj same rarytasy! – zawołała na mój widok. – Zobacz, tutaj są rzeczy sportowe, tam trekkingowe. Sporo męskich.
Zaczęłam przeglądać. Półka po półce, wieszak po wieszaku. I wtedy ją zobaczyłam. Kurtka przeciwdeszczowa w idealnym stanie. Markowa. Rozmiar – jak szyta na Mirka. I do tego spodnie – ocieplane, wodoodporne. Z kompletu!
– Ile za ten zestaw?
– Dla ciebie? Czterdzieści.
– Biorę w ciemno!
Wróciłam do domu cała w emocjach. Nie mogłam się doczekać reakcji Mirka. Wparowałam do kuchni i wyciągnęłam zakupy z torby jak magik królika z kapelusza.
– Nie uwierzysz, co znalazłam!
– Co znowu? – spytał ostrożnie, ale już widziałam, jak mu się oczy zaświeciły.
– Kurtka. I spodnie. Komplet. Do łowienia. Wodoodporne, ocieplane, wszystko. Patrz.
Rozwinęłam zestaw na stole. Mirek podszedł, dotknął materiału, zamilkł na moment.
– No… nieźle. Naprawdę nieźle.
– No to mów, że mam gust.
– Masz, masz – przyznał niechętnie. – A ile dałaś?
– Czterdzieści.
– Za komplet?!
Pokiwałam głową z dumą.
– Czyli jednak nie „szmelc”.
Poczułam się doceniona
W niedzielę rano Mirek wstał wcześniej niż zwykle. Gdy weszłam do kuchni, siedział już ubrany. W nowej kurtce i spodniach. Z termosami na stole i plecakiem przy drzwiach.
– Ty gdzieś jedziesz?
– Nad rzekę. Z Ryśkiem i Mietkiem. Zobaczymy, czy coś bierze.
– I w tym wszystkim jedziesz? – zerknęłam na jego strój z udawaną powagą.
– No przecież trzeba przetestować – mruknął, zapinając kieszeń kurtki. – Ryśkowi oczy na wierzch wyjdą. On dalej w tej swojej ceracie chodzi.
– Tylko potem mi mów, że żona ci szmelc kupiła.
– Nie no… – Mirek spojrzał na mnie z ukosa – przemyślałem to.
– Co przemyślałeś?
– Z tymi lumpami twoimi.
Usiadł przy stole i podrapał się po głowie.
– Ty to masz jednak oko. Że też ja wcześniej nie doceniałem… A może byśmy tak kiedyś pojechali razem? Ty byś wybierała, a ja bym… przymierzał.
– Żartujesz teraz?
– Nie. Myślę poważnie.
Spojrzałam na niego uważnie. W tej kamizelce, w tej kurtce – wyglądał na zadowolonego.
– Ty chyba masz gorączkę – zaśmiałam się.
– Nie. Po prostu czasem człowiek musi odszczekać. No. To trzymaj kciuki, może szczupak dziś siądzie.
Zrobiło mi się ciepło na sercu
Mirek wrócił wieczorem z wyprawy z nosem czerwonym od wiatru i uśmiechem, jakiego dawno u niego nie widziałam. Wszedł z impetem, w butach, cały zachlapany błotem, ale… szczęśliwy.
– Kochanie, ja ci muszę coś powiedzieć!
– Tylko buty zdejmij! – zawołałam z kuchni, słysząc chlupot.
– A potem ci powiem! – krzyknął z przedpokoju.
Kiedy w końcu usiadł, już w kapciach, ze szklanką herbaty w ręku, wypalił:
– Ryśkowi tak się oczy zaświeciły, że od razu zapytał, gdzie to kupiłem. Powiedziałem, że… w sklepie wysyłkowym. Bo wiesz – nie chciałem zdradzić twojej tajemnicy.
– Jesteś okropny – pokręciłam głową.
– Ale wiesz co? Ty to jednak jesteś skarb.
– Teraz to mówisz, bo ci ciepło w tyłek.
– Nie tylko. Bo widzisz… ja sobie pomyślałem. Ty szukasz, wynajdujesz, kombinujesz. I to nie z próżności, tylko żeby dobrze było. I tanio. I z sensem. A ja ci przez lata jęczałem, że znosisz do domu śmieci. A ty znosiłaś perełki.
Usiadłam naprzeciw niego i spojrzałam na niego ciepło.
– No, jak już tak mówisz, to może czas, żebyś ty też się wybrał. Wiesz, teraz są promocje na swetry.
– Sweter też może być. Byle miał dużo kieszeni. I nie gryzł.
Uśmiechnęłam się. Mirek wreszcie zrozumiał, że lumpeks to nie wstyd. To mój świat – pełen ukrytych skarbów. A teraz, jak się okazało, także jego.
Edyta, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jako sekretarka szefa znałam nie tylko biurowe sekrety. Ta wiedza okazała się dla mnie jednak gwoździem do trumny”
- „Byłam pewna, że lumpeksy są dla biednych. Dopiero odkrycie przyjaciółki w jednym z nich otworzyło mi oczy”
- „Chciałam znaleźć swoją drugą połówkę jabłka, a los wciąż podsuwał mi nadgniłe owoce. Czekałam aż do 50-tki”

